Pan profesor żul

33 4 1
                                    

Hałasy w jadłodajni domu zakonu św. Alberta zdawały się być głośniejsze od startu rakiety. Łukasz niedawno został albertynem. Od zawsze lubił pomagać innym, ale jego wyobrażenie o ludziach ubogich znacznie różniło się od tego czego doświadczył już w pierwszych dniach swojego nowego życia. Wiedział, że życie zakonne nie jest łatwe, ale zapiekanka warzywna w jego rudych lokach, brutalnie uświadomiła mu konsekwencje decyzji. Zawsze gdzieś w jego okolicy mieszkali osiedlowi pijaczkowie, jedna z reguły byli spokojni. Trochę bełkotali, pokrzyczeli kilka często bezsensownych zdań, czasem poprosili o złotówkę lub dwie, ale poza tym grzecznie zajmowali swoje ulubione ławki pod sklepami monopolowymi i oddawali się ukochanej czynności: piciu alkoholu oraz paleniu tytoniu. Niestety pad Staszek nie był jednym z tych dżentelmenów. Ów mężczyzna z ogromną wręcz radością rozpętał wojnę na jedzenie podczas kolacji zorganizowanej przez zgromadzenie braci albertynów. Był stałym gościem, więc czuł się zdecydowanie zbyt pewnie. W tym miejscu jadał wszystkie posiłki i przesypiał wszystkie, zimne noce. Latem preferował noce pod gołym niebem, ale zawsze przychodził punktualnie na każdy posiłek. Poczciwy pad Stasio był człowiekiem starszym, pił od wielu lat, ale alkohol zdawał się nie otępiać jego zmysłów. Jego radość życia i przebojowy temperament pozwalały mu zdobyć przyjaciół nie tylko wśród kolegów o podobnych zainteresowań, ale również wśród albertynów. I właśnie w tym był problem. Przyjacielski pijaczek doskonale wiedział, że jego wybryki ujdą mu na sucho. Średnio raz na tydzień musiał urządzić wojnę w stołówce, a nocne imprezy nikogo już nie dziwiły. Gospodarze nie byli tym zbyt przejęci, uważali to za wspaniałą lekcję cierpliwości i empatii dla najmłodszych braci. Tego deszczowego czerwcowego wieczora przyszła kolej Łukasza na poznanie trudów życia poświęconego innym. Pan Stasio postanowił zemścić się na Heniu i Zdzisiu, którzy przejęli tego dnia jego ulubiony śmietnik. Wraz z swoimi wiernymi przyjaciółmi: Romkiem i Mieciem zaatakowali ich kanapkami z pasztetem podczas gdy ci spokojnie konsumowali swoje naleśniki z nutellą. Nie musieli długo czekać na odwet, a pozostali chętnie się przyłączyli. I w ten sposób w bardzo szybkim tempie pomieszczenie stało się jednym wielkim garem, do którego pewien szalony kucharz wrzucił przypadkowe składniki i je pomieszał. Porządku miał pilnować jedynie Łukasz, pozostali mieli czas wolny. Najstarszy z braci postanowił ocenić stopień bałaganu. Oczywiście nie miał zamiaru pomóc. Od zawsze twierdził,że praca uszlachetnia, więc dlaczego miałby zabrać młodemu zakonnikowi szansę na szlifowanie ducha?                                                                                                                                                                                                   

-Powodzenia-oznajmił po czym po prostu wyszedł.   

Chłopak doskonale wiedział, że to on będzie musiał doprowadzić stołówkę do stanu sprzed bitwy, ale brak pomocy zirytował go. Byli wspólnotą, powinni sobie pomagać, a oni zostawiają go samego. Musiał zacisnąć zęby i chować dumę. Postanowił wygonić gości na zewnątrz, aby deszcz zmył brud z ich ubrań. Sam wziął się za sprzątanie.

Na porządki poświęcił aż trzy godziny, ale w końcu mógł udać się do swojej kwatery,umyć się, przebrać w czyste szaty i zakończyć ten nieszczęsny dzień spokojną rozmową z Bogiem w kaplicy. Jednak los, a w tym przypadku pan Stanisław postanowił po raz kolejny uprzykrzyć życie Łukaszowi. Po kąpieli do uszu młodzieńca dobiegły dźwięki głośnej imprezy, zaskoczony i przerażony udał się do sypialni dla bezdomnych i ujrzał scenę, której nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby oglądać. Rozbrykany staruszek postanowił skorzystać z rury, która była jedną z nielicznych pozostałości po dawniej mieszczącej się w budynku remizy strażackiej. Trudno było w to uwierzyć, ale naczelny pijak spod stonki właśnie robił całkiem profesjonalny taniec na rurze. Wyginał się jak zawodowiec, mimo zapewne sporej ilości promili w jego krwi. Powoli i z wdziękiem zdejmował z siebie kolejne warstwy ubrań. Zachwycone towarzystwo namawiało go do co nowych figur lub wyrażało żądania co do kolejnej warstwy ubrania do zdjęcia.  Co niektórzy rzucali w niego skromnymi monetami na zachętę, natomiast ci mniej trzeźwi komplementowali jego tyłek lub biust, a nawet proponowali stosunek seksualny. Pan Stasio zdawał się jednak nie dostrzegać nic prócz rury na której tańczył. Obejmował ją czule i co jakiś czas całował, często z języczkiem. Finałem występu miał być szpagat bez absolutnie żadnych ubrań, ale widząc chęć zdjęcia bokserek w biedronki Łukasz, którego strach sparaliżował na kilka minut, postanowił interweniować.                                                                                                         

Pan profesor żul |one shot|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz