Wings of Freedom

742 79 67
                                    

Zegar wskazywał kilka minut po piątej. Wraz ze wschodem słońca Eren miał wrażenie, że wskazówki poruszają się coraz wolniej jakby chciały dać mu jeszcze czas do namysłu. Tylko, że nie było nad czym myśleć. Decyzję podjął już dawno. Wolno jeździł dłonią po wytartym drewnianym stole. Stały przy nim cztery krzesła. Na jednym siedział on sam. Drugie było przeznaczone dla Mikasy. Dwa pozostałe pokrywała gruba warstwa kurzu. Palce lewej ręki zacisnął na kartce papieru. Trochę zbyt mocno. Momentalnie rozluźnił uścisk- nie chciał jej pognieść ani pozaginać. Była bardzo ważna.

Choć tak naprawdę nie miało to specjalnego znaczenia.

Delikatnie chwycił malutką zawieszkę w kształcie klucza spoczywającą na jego szyi, odrobinę nad poziomem serca. Serca, którego nie udało mu się z powrotem scalić w jedną całość. Od śmierci mamy nic już nie było takie samo. Jakby cały świat nagle wyprał się z kolorów. Kiedy ostatni raz szczerze się uśmiechnął? Sam nie pamiętał już nawet jakie to uczucie. Tyle, że nie to było najgorsze. Najgorsze było to, że płakć też już nie potrafił. Wszystko było przytłumione i mdłe. Jedzenie nie miało smaku, a on sam już dawno nie czuł głodu. Jakby dusza mamy zabrała ze sobą wszystkie uczucia, zmartwienia i problemy. I zostawiła samą pustkę. Pustkę, której nie mógł znieść ani zapełnić. Jakby całe życie było niekończącym się koszmarem.

Jego ojciec zostawił ich po pogrzebie. Wieczorem zwyczajnie wyszedł. Tak zwyczajnie jak idzie się do kiosku po gazetę. Tyle, że nie wrócił. Zamiast niego przyjdzie pomoc społeczna. Wiedział to. Tyle, że to też nie miało specjalnego znaczenia.

Powoli wstał i zasuną po sobie oparcie.

 Już czas. 

List położył na środku tak, żeby był widoczny. Napisał w nim wszystko czego nie powiedział Mikasie. Wszystko czego bał się powiedzieć i wszystko co chciał by zapamiętała. Wiedział, że to co robi jest niesprawiedliwe, że Mikasa zostanie sama. Po raz drugi. Tyle, że on już nie dawał rady. Chciał po prostu zakończyć te bezsenne noce, fałszywe dni. Zakończyć te wszystkie bezsensowne rzeczy, które musiał codziennie wykonywać. Zwyczajnie ułożyć się do snu i nie musieć więcej się budzić.

Drzwi domknął powoli, tak żeby nie obudzić śpiącej dziewczyny. Popatrzył na ich rodzinny dom i nieśpiesznie ruszył w stronę głównej drogi. Otępiały wzrok wbił we mgłę. Nie obejrzał się ani razu.

Choć na zewnątrz było chłodno miał na sobie tylko lekką bluzę. I szalik. Czerwony, swój ulubiony. Zimno mu nie dokuczało, a kłujący w palce mróz ledwo docierał do jego świadomości. Kroki stawiał ostrożnie, żeby się nie wywrócić. Nie patrzył na ludzi. Oni z resztą też na niego nie patrzyli. Każdy nieliczny przechodzień spieszył się do swoich spraw. Oprócz niego.

Już po chwili zaciskał dłonie na barierce mostu.

W uszach pobrzmiewała mu cisza, nawet wiatr wstrzymał oddech.

Przełożył nogę i usiadł na niej lekko przygarbiony. Stopy postawił na zewnętrznej stronie o szerokości zaledwie kilku centymetrów. Delikatnie zsunął się w dół stając na rusztowaniu pod mostem. Metalowe belki przytrzymujące konstrukcję utrzymywały teraz i jego ciało przed runięciem w dół. Palce zaciskał na nierównym metalu. 

Nareszcie będzie wolny. 

Odchylił głowę do tyłu i przymknął oczy. Mgła zanikała powoli, a słońce pojawiło się oświetlając ciemną toń rzeki wysuwającej lepkie macki, ciągnąc go w dół. Odetchnął z całej siły i wspiął się na palce. 

To już koniec.

Niesiony przeczuciem mimowolnie spojrzał w bok. Przez zasłonę mgły przebijała się sylwetka, sylwetka człowieka. Niewyraźna i zamazana, ale z pewnością ludzka.

Eremin// Wings of freedomOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz