Obudziłam się w białym pokoju, w ścianach nie było żadnych okien, jednak było jasno dzięki ogromnej ilości lamp i świateł.
Próbowałam się dźwignąć ale od razu upadłam. Poczułam dziwne gorąco z tyłu czaszki. Dotknęłam. Krew.
Nagle jedna ze ścian się rozsunęła i weszła grupa uzbrojonych mężczyzn. Podnieśli mnie brutalnie, choć nie stawiałam oporu. Wyjątkowo.
Wlekli mnie przez długi oświetlony korytarz do znanego mi już gabinetu badań.
Gabinet jest ogromny, w środku znajduje się biały fotel a przy nim stoją ogromne maszyny z milionami przycisków. Podłoga jest ułożona z białych kafelków, tak jak w poprzednim pomieszczeniu nie ma okien.
Gwałtownie posadzili mnie na fotelu. Syknęłam z bólu przy dotknięciu oparcia głową. Przypięli mnie wieloma czarnymi pasami bezpieczeństwa. W pomieszczeniu oprócz ochroniarzy było wielu naukowców i lekarzy. W samym środku stał wysoki, barczysty mężczyzna - Janson. Samą swoją postawą wzbudza strach, jest on też wicedyrektorem organizacji, która obsługuje gabinet i robi na mnie badania.
Patrzył na mnie pobłażliwie.
- Widać obiekt A37 się nie stawia? - uśmiechnął się złośliwie.
- Znasz moje imię, więc czemu go nie użyjesz? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, podnosząc na niego wzrok.
- Słuchaj obiekcie A37 - mówiąc to położył nacisk na te słowa - Jesteś tu z przypadku, my ciebie stworzyliśmy, my mamy do ciebie pełne prawo - powiedział z wyższością.
- Nie - wyszeptałam - ja decyduję o sobie, ja wiem sama co chcę robić a co nie, ja wiem do kogo należę-jedynie do siebie! - ostatnie słowa wykrzyczałam - Nie obchodzi mnie mój genotyp, który zmieniliście, nie obchodzi mnie wasz 'wyższy' cel, którego nie da się osiągnąć! Nie dam się badać, zmieniać i przekształcać przez was!
- Dość! - warknął Janson zaciskając mocno dłonie na moich ramionach, przybliżył się - należysz do nas czy ci się to podoba czy nie - wysyczał a potem zwrócił się do niskiej kobiety, włosy miała związane w ciasny, czarny kok. Na nosie miała ogromne okulary, ubrana była w biały fartuch - Mario, oddaję ją do twojej dyspozycji.
Maria wyminęła go gdy wychodził z gabinetu i jak zawsze zajęła się podłączaniem mnie do wielkiej maszyny tysiącami rurek i węflonów.
Zamknęłam oczy gdy po raz setny przebijała mi igłą skórę.
- Ann -nachyliła się by nikt jej nie usłyszał, otworzyłam oczy - zrozum, robimy to wszystko by znaleźć lek...
- Nie tłumacz się, tłumaczenie słabo wam wychodzi - powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
- Dzięki zmianie genotypu, ludzie mogą stać się odporni na Pożogę - kontynuowała jak gdyby nigdy nic.
- Mario powiedz mi - to mówiąc podniosłam się jak najwyżej mogłam - którym jestem obiektem? 37. Ile obiektów zmarło? 36. Ile z nich odniosło pozytywne wyniki? Jak zapomniałaś to ci przypomnę: ZERO.
- Kiedyś nam się uda - stwierdziła z przekonaniem - nie ważne ile jeszcze będzie obiektów. Sama pomyśl: nic nie poświęcisz-nic nie uratujesz ALBO poświęcisz garstkę osób a zdołasz uratować resztę ludzkości. Dla mnie wybór jest prosty - odwróciła się do monitora przy maszynie.
- Musicie zrozumieć: leku n i e m a - Maria odwróciła się do mnie a ja spojrzałam jej prosto w oczy - został stworzony by był NIEPOWSTRZYMANY. Akurat coś o tym mogę wiedzieć.
- I dla tego powinno ci zależeć by nam pomóc, a jedyne co możesz dla nas zrobić, to się poświęcić dla sprawy - powiedziała nie spuszczając ze mnie wzroku.
***********************************************************************************************