Konwalia Majowa

222 12 2
                                    


„Któregoś dnia obudzisz się o jedenastej trzydzieści w niedzielę obok miłości swojego życia, zrobisz kawę, naleśniki i wszystko będzie dobrze." – H.G.

– Co za bzdury! – parsknął Malfoy, odkładając czytaną przez siebie gazetę na stolik. Kolejny dzień zaczął od tego samego. Biuro, kawa i gazeta. I nadal twierdził, iż idiotą był ten, kto zgodził się na anonimowy kącik poetycki w Proroku Codziennym. Mimo że minął zaledwie rok, od czasu Wielkiej Bitwy, nic nie pozostało takim samym, jakim było przed laty. Śmierciożercy zostali zamknięci w Azkabanie, Hogwart oficjalnie odbudowano, nowym ministrem magii stał się szanowany powszechnie Kingsley Shacklebolt. Zapanował spokój. I nawet on – wielki Draco Malfoy, syn śmierciożercy – nie siał już takiego postrachu jak wcześniej. Ludzie zaczęli go akceptować, miejscami nawet szanować. I to za sprawą jednego wstawiennictwa, jednego nazwiska – Granger – na rozprawie przed Wizengamotem.

Minęło dokładnie trzysta sześćdziesiąt pięć dni, odkąd czarodzieje wygrali z czarną magią i samym Voldemortem. I to dziś odbywał się bal – zwycięzców i poległych, życia i śmierci. Na magicznym kalendarzu podskakiwała, oznaczona na czerwono, data 2 maja 1999 rok. To był zarazem najsmutniejszy, jak i najszczęśliwszy dzień w życiu każdego czarodzieja – nieważne czy młodego, czy starszego. Dziś przejdzie do historii wojna, a w szkołach, i nie tylko tam, będą tego uczyć i wspominać z dumą i chlubą, wymieszaną z nutą melancholii. A zło? Zło ma zakaz na pojawianie się w świecie czarodziejów. Na wieki. Na zawsze.

~~

Czarna sukienka okalała jej drobne ciało. Owa kreacja miała delikatny dekolt w serce. Do linii bioder była przylegająca, a później puszczona luźno, z wycięciem na jedną nogę. Na szyi kobiety wisiał naszyjnik z pereł, a jej włosy uplecione były w misternego koka, z którego wypadało kilka pasm. Ponownie, zupełnie nieświadomie, skradnie serca wielu mężczyzn. Zupełnie jak wtedy – na balu w czwartej klasie.

~~

Spojrzał w lustro. Jak zwykle przywitał go cyniczny uśmiech na bladej twarzy. Platynowe włosy pozostawione były w nieładzie, a na jego ciele prezentowała się idealnie skrojona szata wyjściowa. Na palcu zaś błyszczał, srebrem i szmaragdem, sygnet rodowy z literą M. Wybitnie. Czysta perfekcja. Zdecydowanie był gotowy. Ale na co? Co przygotowało dla niego życie?

~~

Hogwart tego wieczoru był piękniejszy niż zwykle. Wokół jego murów latały zaczarowane lampiony, dając tajemniczą poświatę. Dzikie pnącza, wymieszane z białymi różami, o które zadbali Neville wraz z profesor Sprout, zdobiły teraz wszystkie wieże: od astronomicznej aż po zachodnią. Dziedziniec udekorowany został przeróżnymi kwiatami, a do głównych wrót wchodziło się po czarnym dywanie, który, jak cała reszta, oświetlony pozostawał magicznym świecami. Przed wejściem kręcili się już reporterzy. Hermiona Granger właśnie teleportowała się w wyznaczone do tego miejsce, tuż obok zamku, i stanęła przed dywanem, przełykając ze zdenerwowania ślinę. Nigdy nie lubiła być w centrum uwagi. Ścisnęła mocniej torebkę, sprawdziła, czy szal na ramionach leżał dobrze, i zrobiła krok w przód, tym samym zwracając na siebie uwagę fotografów. Od razu błysnęły flesze, przez co zachwiała się, zupełnie zaskoczona. Ktoś delikatnie pchnął ją do przodu i gdy odzyskała równowagę, ochraniając się tym samym przed widowiskowym wywróceniem się, nieco pewniej postawiła kolejny krok i kolejny, by w końcu zniknąć za drzwiami Hogwartu, gdzie te wstrętne hieny wejścia nie miały – a przynajmniej żywiła taką nadzieję. Dopiero gdy wrota zatrzasnęły się z hukiem, obróciła się w kierunku wybawcy i... zamarła.

Konwalia Majowa | Dramione One-shotWhere stories live. Discover now