Uwertura.

240 20 0
                                    


Uwertura.

-Mamusiu, mamusiu! Dlaczego te obrazki są takie straszne?

Swoimi pulchniutkimi paluszkami wskazuję na przeciwległą ścianę świątyni, całą usianą polichromowanymi dziełami sztuki. Niektóre z nich przedstawiają zmizerniałą postać na krzyżu, jeszcze inne korowód tańczących kościotrupów. Wszystkie, bez wyjątku- małe czy duże, malowane na drewnie czy pozłacane i zdobione drogocennymi kamieniami, powodują u mnie dziwne ssanie w okolicach żołądka. To pewnie strach.

-Bo wszystkie dotyczą tego samego, kochanie. –rodzicielka z wielką chęcią odrywa się od przydługiego kazania by ledwo widocznym, subtelnym ruchem głowy wskazać na tańczące trupy. –Przypominają nam o tym, co nieuchronne.

Nie mam bladego pojęcia jak rozumieć słowo ‘’nieuchronne’’, ale skoro padło z ust mamy to musi oznaczać pewnie coś bardzo, bardzo mądrego.

-Czyli będę musiała tańczyć tak jak oni? –pytam cicho i tym razem odwracając uwagę opiekunki od mszy. Wpatruje się teraz w obraz, jej długie, miejscami przyprószone siwizną włosy zakrywają mi jej oczy prawie całkowicie, mogę jednak zgadywać, że jest pogrążona w głębokim rozmyślaniu. Wyłącza się coraz częściej, robi tak od niespodziewanej śmierci naszego tatusia, a ja wiem, że to nie wróży niczego dobrego. Szczerze mówiąc, bardzo się jej wtedy boję. Jest inna. Nieobliczalna.

-Zapewne. –odpowiada w końcu powoli i wyraźnie, choć nawet teraz myślami jest zupełnie gdzie indziej. –A umiesz tańczyć tak jak oni, Danielle?

W odpowiedzi na ciche pytanie wydymam policzki w geście najszczerszego wzburzenia, zwracając przy tym na siebie uwagę nie tylko Klary, mojej siostry bliźniaczki, dotychczas zaabsorbowanej łysiną księdza, ale także kilku sąsiednich ławek.

-Dobrze, już dobrze, tylko cicho. –mama stara się uratować sytuację, jakoś załagodzić rzednące miny ‘’ławkowych wiernych’’.

-Ale ja przecież nie znam ani rytmu, ani melodii! –wybucham ze łzami w oczach. –Jak on się w ogóle nazywa? Ten taniec?

I nagle jej mina się zmienia- z pobłażliwego uśmiechu w drobny, ledwie dostrzegalny dla niewprawnego oka grymas. A jednak.

-To taniec śmierci, Dan. –szepcze. –Dance Macabre.

-Ojeju, jaki piękny tytuł! Mamusiu, to ja już teraz zacznę się go uczyć, dobrze? ~

***

Jako dziecko potrafiłam być naprawdę nieznośna –uśmiecham się do siebie samej na wspomnienie tych kilku beztroskich lat dzieciństwa. Uparta. Złośliwa. Mogłam zadawać pytania do upadłego, dopóki nie uzyskałam na nie jasnej i czytelnej odpowiedzi, albo, co było bardziej prawdopodobne, do momentu gdy znużony słuchacz nie zasnął lub kopniakami nie wyeksmitował mnie z pomieszczenia. A ona… Tylko ona potrafiła mnie do końca usatysfakcjonować, ujarzmić moją chęć poznawania wszystkiego wokół... tak, nadawała się tylko do tego.

To może zabrzmieć niezwykle gruboskórnie, ale z drugiej strony, taka jest prawda- matka była nieudolną kobietą. Mimo olbrzymiej miłości jaką nas darzyła, to znaczy mnie i Klarę, nie była w stanie wyżywić naszych krów, nie wspominając już nawet o dwójce wiecznie głodnych, wymagających nieustannej opieki dzieciach. A to wszystko przez ten rozkaz z góry. Paręnaście lat temu naszemu krajowi zagrożono bitwą, poszło o jakieś tereny na wschodzie, my jednak nie posiadaliśmy tak licznej ilości zbrojnych- król zarządził więc, że każdy mężczyzna, posiadający więcej niż piętnaście wiosen na karku musi stanąć do boju, gotów umrzeć za swoją ojczyznę. Nasz ojciec nawet nie próbował postawić się głowie państwa, chcąc nie chcąc musiał się więc z nami pożegnać. Uściskał Klarę, poczochrał moje niesforne kosmyki, ucałował mamę i… Odszedł, tak po prostu. Z uśmiechem na ustach, choć wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo był on wymuszony.

Dance MacabreOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz