Kiedy przychodzimy na świat jesteśmy bezbronni. Zależni od kogoś. Potrzebujemy pomocy przy najbardziej podstawowych rzeczach, z którymi potem radzimy sobie bez problemu. Mimo tego nasze życie jest beztroskie. Żadnych kłopotów, obowiązków czy codziennych dylematów.
Im stajemy się starsi tym bardziej świadomi jesteśmy tego co się dzieje i kim jesteśmy. Czemu jedni mają życie jak z bajki a drudzy muszą walczyć o wszystko ? Dlaczego dobre osoby muszą cierpieć a ci co zawinili w większości nie ponoszą kary za to co robią? Czym ja zawiniłam sobie przechodząc codziennie to piekło? Może to jakaś kara za wszystkie błędy popełnione w poprzednim życiu. Jeśli tak, to musiałam bardzo odjebać. Czasem sobie myślę " czemu tego nie zakończysz? Nie chcesz zaznać spokoju? " Chciałabym, ale nie jestem na tyle silna. Moim jedynym pragnieniem jest odpłynąć do krainy Morfeusza i nigdy się nie obudzić. Pozostawić ten cały syf za sobą jakby to się nigdy nie wydarzyło, ale jestem zbyt słaba by się do tego posunąć. W takich chwilach moim nieodłącznym towarzyszem jest płacz, który towarzyszy mi również teraz.
Ile minut siedziałam wpatrując się w postać przestrzeń? Dobre pytanie. Ile łez skapnęło po moim policzku? Niezliczona ilość. Czy nadal muszę udawać że wszystko jest dobrze? Nie mam innego wyjścia.
Kolejna nieprzespana noc. Męczyły mnie koszmary. Strach i stres przed nowym dniem były tak silne, że oddziałowywało to na moją psychikę. Ktoś by pomyślał "czego się boisz? Każdy musi zmagać się z codziennymi problemami", jednak w moim przypadku było trochę inaczej. Ciągnęły się za mną wydarzenia z przeszłości które zburzyły mój cały idealny świat.
Idealny. Od zawsze słyszałam jak to ludzie zazdrościli mi mojego "idealnego" życia. Dobrze się uczyłam, nie sprawiałam problemów, dzięki rodzicom miałam kasy jak lodu i mogłam sobie pozwolić na wszystko co tylko zapragnęłam.
Jednak wszystko co dobre zawsze gdzieś ma swój koniec. Mój nadszedł wraz z odejściem mamy. Uciekła. Tak poprostu zostawiła swoje dotychczasowe życie. Nie znam nawet powodu dlaczego to zrobiła. Od 2 lat zastanawiam się co się stało, że podjęła taką decyzję. Czasem przechodzi mi przez myśl, że może to moja wina. Tylko czym zawiniłam? Nie byłam dość wystarczająca? A może poprostu tak musiało być i na powtórne szczęście muszę sobie zasłużyć.
Z rozmyśleń wyrwał mnie dźwięk dochodzący z zewnątrz. Burza. Jedna z nielicznych rzeczy, która mnie uspokajała. Usiadłam na parapecie wpatrując się w widok za oknem, aż zasnęłam.
*********- Kochanie podejdź do mnie - mówił spokojnym błagalnym tonem.
- Nie! Zostaw mnie w spokoju!
- Proszę Ana, podejdź do mnie. Zabiorę cię w miejsce gdzie będzie ci dobrze i już nikt nas nie rozdzieli.
- Nigdzie z tobą nie idę! Boję się ciebie!
- Kochanie nie masz czego się bać. Nic ci nie zrobię- z każdą wypowiedzią skracał dystans między nami.
- Nigdzie z tobą nie pójdę!- krzyczałam za każdym razem coraz głośniej.
-Pójdziesz po dobroci albo porozmawiamy inaczej!
Nie zastanawiając się długo zaczęłam biec mając nadzieje, że się w końcu od niego ucieknę, lecz w pewnym momencie złapał mnie za ramię.
- Nigdy się ode mnie nie uwolnisz.- Ana, obudź się! Drzesz się na cały dom! Słychać cię pewnie na końcu ulicy! Zaraz sąsiedzi zaczną dzwonić na policję, że coś ci robię! - powiedział ojciec szarpiąc mnie za ramie.
Nie przejmuj się tatusiu. Tyle razy robiłeś mi różne rzeczy i nikt nie usłyszał, więc tym razem też tak będzie.
- Nie planuj nic na wieczór. Przychodzi mój przyjaciel z rodziną. Będziemy świętować mój awans. Mam nadzieję, że nie przyniesiesz mi wstydu i zachowasz się nienagannie. Jeśli się nie dostosujesz to wiesz jak to się dla ciebie skończy - dodał wychodząc z pokoju.