Droga, którą jechali ciągnęła się przez puste wrzosowiska. Mijali od czasu do czasu samotne domy, w których paliło się blade światło.
Tyle tylko zdołała Elizabeth zauważyć pomimo ciemności przez okno w powozie. Wiatr zawodził smętnie, jednak nie przynosił żadnych dodatkowych odgłosów. Przejął ją chłód jesiennej nocy. Zaczęło jej się, że jadą podejrzanie długo, gdy w oddali zobaczyła potężną, rozległą budowlę.
Był to bardziej pałac niż dwór. W nielicznych oknach świeciło się. Większa część budynku jednak pogrążona była w ciemności. Z bliska wyglądał jeszcze bardziej majestatycznie.
Woźnica otwarł przed nią drzwi powozu, a następnie poszedł przodem wskazując jej drogę.
Mocniejszy powiew wiatru potargał kosmyk włosów Elizabeth. Chcąc go poprawić, odruchowo podniosła głowę i spojrzała w górne okno. W jednym z nich w blasku światła zobaczyła twarz czarnoskórego dziecka, które również patrzyło w jej stronę. Zamarła zdumiona, popatrzyła jeszcze raz, dziecko ciągle tam było. Wchodząc do budynku, czuła ciągle jego wzrok na sobie.
W holu służąca wzięła bagaż Elizabeth i zaprowadziła ją do ogromnej sali oświetlonej jasno świecami w kryształowych żyrandolach.
Przy jednym z wielkich okien w złotych ramach siedziała Emma Eyelesbarrow. Elizabeth ostatnio widziała ją kilka ładnych lat temu, jednak miała wrażenie, że w ogóle się nie zmieniła. Twarz, która kiedyś musiała byś naprawdę piękna, teraz pomarszczona, zachowała wyraz dumy i godności. Brązowosiwe włosy miała upięte wysoko. Szare oczy spoglądały obojętnie.
Jednak jedyną rzeczą, na którą Elizabeth zwróciła uwagę w obecnej chwili była plama krwi na jasnobrązowej sukni ciotki, w okolicy ramienia, z której najwidoczniej nie zdawała sobie z tego sprawy. Przyczyną tej plamy była rana na uchu, z której ciągle kapała krew. Sprawiało to bardzo upiorne wrażenie. Elizabeth już zamierzała coś o tym powiedzieć, gdy panna Eyelesbarrow odezwała się sama:
-Witaj Ella, miło cię zobaczyć- ton głosu ciotki był obojętny. Nie sprawiała wrażenia jakby było jej szczególnie miło.
-Dobry wieczór, ciociu- odparła dziewczyna, zastanawiając się rozpaczliwie jak zwrócić uwagę kobiety na nietypową ranę.
-Jak ci się jechało? Pewnie jesteś zmęczona po podróży- spytała Emma.
-Trochę- Elizabeth zamilkła i po chwili zdecydowała się.
-Ciociu, chyba zraniłaś się w ucho. Czy wszystko w porządku?
Emma Eyelesbarrow drgnęła. Nerwowo spojrzała na ranę. Dotknęła ucha, brudząc sobie krwią dłoń. Pobladła, na moment cała obojętność zniknęła z jej twarzy ustępując zaniepokojeniu.
-Czy wszystko w porządku?- Elizabeth powtórzyła pytanie.
-Tak- wyjąkała bardzo cicho.- Chcesz iść do pokoju? Wszystko jest przygotowane. Masz tam kolację.
-Dziękuję, ciociu i przepraszam za kłopot.
-Żaden kłopot
-To tylko draśnięcie, musiałam nie zauważyć- dodała jakby na usprawiedliwienie- Floro, zaprowadź Panią.
Flora, sympatyczna dziewczyna z blond warkoczami i wiecznym, trochę głupkowatym uśmiechem, poprowadziła Elizabeth mrocznym korytarzem z mnóstwem starych, hebanowych drzwi. Co jakiś czas drogę rozświetlały świece, umieszczone w mosiężnych lichtarzach na ścianie.
Korytarz raptownie się skończył schodami po jednym z kolejnych zakrętów. Elizabeth poczuła chłód. Jego przyczyną były dwa okna uchylone na klatce schodowej. Zetknęła na dwór, jednak nie dojrzała nic poza gęstniejącą mgłą.
Po przejściu niezliczonej ilości schodów, które przy każdym kroku bezlitośnie skrzypiały i minięciu dwóch pięter dotarły do skrzydła domu, w którym wszystkie drzwi były obite elegancką, czerwoną tkaniną. Służąca otworzyła jedne z tych drzwi.
-To Pani pokój. Gdyby Pani czegoś potrzebowała proszę zadzwonić-wskazała dzwonek na nocnym stoliku. Zostawiła lichtarz ze świecami.
Kiedy Elizabeth została sama, prawie natychmiast, położyła się do łóżka. Wypiła herbatę, nadgryzła kawałek grzanki. Zdawała sobie sprawę, że pokój, w którym się znajdowała, tak samo jak reszta domu, jest utrzymany w mrocznym i eleganckim stylu. Jednak nie miała siły nawet mu się dokładnie przyjrzeć. Jedynie jakaś część jej świadomości zdawała sobie sprawę z faktu, że leży na ogromnym łóżku z baldachimem. Jeszcze przez chwilę, przez głowę przemknęła jej myśl, że powinna zgasić świece, jednak zaraz ustąpiła ona ogarniającemu ją poczuciu spokoju i błogości.
***
Ktoś był w pokoju. Wyczuła to, budząc się z krótkiego snu. Przez moment zastanawiała się gdzie właściwie się znajduje. Otworzyła oczy, chcąc dowiedzieć się co wyrwało ją ze snu, jeszcze nie do końca rozbudzona.
Kiedy jej wzrok przyzwyczaił się do ciemności, udało jej się dostrzec jakąś postać stojącą plecami do niej, prawie na wprost łóżka. Elizabeth zdawało się, że widzi zarys sukni oraz coś na kształt czepka na głowie tajemniczej osoby. Postać trwała przez tak długi czas w bezruchu, że dziewczyna poczuła niepokój. Prawie bezszelestnie poruszyła się na łóżku, ale ten niewielki dźwięk, który wywołała wystarczył, by zwróciła w ten sposób na siebie uwagę.
Tajemnicza kobieta bardzo powoli odwróciła głowę. Twarz miała zasłoniętą, jakąś woalką lub szalem, jednak nawet bez tego Elizabeth nie zobaczyłaby jej twarzy w ciemności.
I wtedy postać zaczęła się śmiać. Nie był to zwyczajny śmiech, ale paraliżujący i złowrogi. Brzmiał tak jakby nie wydawała go istota ludzka.
Gdy śmiech jeszcze trwał, w głębi ogromnej sypialni nastąpiło poruszenie. Ktoś hałaśliwie przebiegał przez pokój, zdawało się, że rozbija się o ściany i rozrzuca meble. Przeraźliwy śmiech przerodził się w potępieńczy krzyk połączony z piskiem. Po upływie jakiś dziesięciu sekund, które sparaliżowały Elizabeth zupełnie, postać, która wydawała upiorne dźwięki, do tej pory nieruchoma, poruszyła się i wyglądało na to że albo wyparowała albo zniknęła w głębi pokoju. Krzyk jeszcze przez moment trwał, by po chwili urwać się raptownie. Nasilił się hałas przewracanych mebli.
Elizabeth przezwyciężając odrętwienie, zerwała się z łóżka, na oślep rzuciła się w kierunku okna, z rozpaczliwą myślą żeby tylko uchylić firankę i wpuścić światło do tego przerażającego pokoju. W tej chwili właśnie światło wydawało jej się jedynym ratunkiem.
Dopadłwszy okien szarpnęła zasłonę z całej siły. Gruba kotara była niezwykle ciężka i z oporem ustąpiła. Dziewczyna z desperacją ciągnęła, zrywając do połowy zasłonę z karnisza. Do pokoju wpadło trochę wątłego, księżycowego światła. Elizabeth uczepiona zasłon nie odważyła się odwrócić, czuła, że za nią w pokoju stoi coś potwornego co przerazi ją na śmierć jeśli zobaczy to w upiornym półmroku.
Gdy w końcu odsłoniła większość okien, odwróciła się. Za nią był tylko oświetlony mdłym światłem rozległy pokój z garstką mebli. Wszystko najwyraźniej stało na swoim miejscu, nic nie było poprzewracane. Żaden hałas nie zakłócał ciszy.
Elizabeth spojrzała w kierunku drzwi.
- Pewnie tędy uciekli - przemknęło jej przez głowę
Na stoliku nocnym po omacku odszukała świecę i zapałki. Ze światłem w ręce podeszła do drzwi. Tkwił w nich klucz, jednak zamknięte okazały się jedynie na klamkę.
Elizabeth wyjrzała na korytarz. Przez chwilę nasłuchiwała, dosłyszała jednak tylko odgłosy tak charakterystyczne dla każdego starego domu. Trzeszczenie podłogi, zawodzenie wiatru w holu, ciche chrobotanie. Nic co wskazywałoby na czyjąć bliską obecność.
Ostrożnie wysunęła się z pokoju na korytarz. Podłoga zaskrzypiała pod jej stopami, jednak kobieta starała się jak najbardziej zminimalizować ten dźwięk, bardzo uważnie stawiając każdy kolejny krok. Powoli postępowała w ciemności.
Kiedy doszła do schodów spojrzała w dół, na niższe piętra. Nie dostrzegła nic w ciemności klatki schodowej.
Niespodziewanie podłoga zaskrzypiała. Na niższej klatce pojawiła się smuga światła. Kobieta schowała świecę za siebie. Światło powoli przybliżyło się.
Elizabeth wyjrzała przez barierkę i zobaczyła Emmę Eyelesbarrow wchodzącą po schodach. Świeca, którą trzymała oświetlała krwawe plamy na ramieniu jej jasnej sukni.C.d.n.
YOU ARE READING
Płonący sad
RandomJak żyć będąc zmuszoną do małżeństwa? Dlaczego mam wrażenie jakby ktoś wiecznie obserwował każdy mój ruch? Czy możliwe jest żeby w jednym domu wydarzyło się tyle tragedii? Jak nie oszaleć gdy na każdym kroku widzę nowe postacie, które nie chcą nic p...