Harry, jego Harry

2.6K 286 99
                                    

Było po wszystkim.

Hogwardzkie błonia zaległy ciszą i tylko ciepły, czerwcowy wiatr zagłuszał ją szturchając liśćmi drzew Zakazanego Lasu. Zamek, płonący w zapadającym wokół mroku górował nad tysiącem czarodziejów zastygłych w ciszy, wpatrujących się w jedno miejsce. Wystający nad tłum Rubeus Hagrid stał pośrodku, na tym pustym miejscu, ziemi niczyjej, pomiędzy Śmierciożercami odzianymi w czarne szaty, a Obrońcami Hogwartu - zaledwie dziećmi, większość z nich nie skończyła nawet osiemnastu lat - i nielicznymi dorosłymi członkami Zakonu Feniksa. Po twarzy spływały mu łzy, ginęły w gęstej brodzie, a w ramionach trzymał chłopca. Drobnego, kościstego, o czarnych włosach i okrągłych okularach wciśniętych prześmiewczo na zadarty nos.

Harry'ego Pottera. Złotego Chłopca. Nadzieję czarodziejskiego świata, opatulonego żałobną ciszą.

Ciszą, którą przeszył krzyk.

Nie był wydany przez najlepszą przyjaciółkę chłopca, Hermionę Granger, ani przez jego najlepszego przyjaciela, Rona Weasleya. Nie przez zastępczą matkę, Molly Weasley, która traktowała go jak prawowitego syna i nie przez jej córkę, Ginny, kochającą go całym sercem, od kiedy byli dziećmi. Krzyk, zduszony i rozpaczliwy, wydostał się z ust Draco Malfoya, który w śmierciożerczym ubraniu wyróżniał się w otoczeniu obdartych i umorusanych Obrońców Hogwartu. Wysoki i blady, ukryty pośród ludzi w milczeniu oddającym hołd ich bohaterowi i jako jedyny krzyczący z rozpaczy. Sunął przez tłum ze łzami cieknącymi po policzkach i dumnie uniesioną brodą, przygnieciony ciężarem spojrzeń wszystkich obecnych, szokiem wymalowanych na ich twarzach. Oto największy wróg Harry'ego, zdrajca i Malfoy, chłopiec zepsuty do szpiku kości, z Mrocznym Znakiem odznaczającym się od bladego ramienia, wychodzi z tłumu, staje parę kroków od Hagrida i z niedowierzaniem unosi szare oczy na zastygłą twarz Wybrańca.

Nie obchodzili go ci ludzie. Oni wszyscy... byli tylko dodatkiem. Tłem do wojny, którą prowadził Harry.

Harry, jego Harry. Chłopiec, którego niespełna dwie godziny temu przyciskał do siebie, czuł jego drżące ze strachu serce tuż obok swojego i całował jego brudne, popękane wargi. Chłopiec, który obiecał mu, że postara się przeżyć. Że zrobi wszystko, by nie umrzeć.

Kłamał. Poszedł na śmierć, tak jak planował, a poinformowania go o tym już w tych planach nie uwzględnił. Umarł. Odszedł. Harry, jego Harry.

- Daj mi go.

Głos należał do niego, ale był taki inny od tego, którym posługiwał się na co dzień. Rozedrgany, wyższy, stanowczy i ciepły. Niegodny Malfoya, ale miał to w nosie. Patrzył na Harry'ego i tylko na Harry'ego. Nie na Voldemorta, który obracając różdżkę w swoich obrzydliwie długich palcach obserwował go czerwonymi oczami, nie na Hagrida, który w dalszym ciągu bezgłośnie łkał. Na Harry'ego.

- Daj mi go.

Powtórzył, widząc brak reakcji i wyciągnął przed siebie ręce. Rękawy śmierciożerczej szaty opadły ukazując szczupłe, blade ręce, a Hagrid pociągnął nosem i pochylił się. Draco nie wiedział, dlaczego postanowił mu ulec. Może to przez Mroczny Znak i Voldemorta stojącego za jego plecami, może przez łzy lśniące na jego policzkach i skapujące ze szpiczastej brody. Harry wylądował ponownie w jego ramionach, a on ugiął się pod jego ciężarem, obił kolana o ziemię i ułożył ciało chłopca u swoich stóp, łapiąc w dłonie jego twarz. Przesuwając kciukiem po czarnej brwi, bliźnie na czole, poprawiając okulary i obrysowując zarys zniszczonych ust.

Szloch wyrwał się z jego gardła, zabrzmiał w upiornej ciszy. Jeszcze ciepły. Mimo że bez oddechu, taki sam jak żywy, wyglądający, jakby spał. Brakowało tylko poduszki pod jego głową i kołdry opatulającej nagie łopatki w ich łóżku w Pokoju Życzeń. Jakby spał.

Harry, jego Harry || Drarry Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz