Prolog

3K 104 3
                                    

    Wszystko zaczęło się jedenastego lutego, czyli w dzień porodu Nadine. Cyrill zawiózł swoją żonę do szpitala wczesnym rankiem, ja musiałam zostać z ich malutką córeczką, ślicznotką o wielkich brązowych oczach. Martwiłam się o Nadine. To było moje jedyne dziecko, które miało powiększyć naszą rodzinę o kolejnego członka. Dla mnie wciąż była dzieckiem, które nie wiedziało jak zasznurować buty.

    Byłam jednocześnie szczęśliwa, że mogę pomóc pilnując jej młodszej córki i zdesperowana, że nie mogę być przy porodzie kolejnego dziecka. Wyczekiwałyśmy jakichkolwiek wiadomości od Cyrilla, informacji o stanie Nadine i dziecka, ale dobrych kilka godzin była głucha cisza.

   Moja wnuczka nie była już małym dzieckiem i na swój własny sposób rozumiała, dokąd pojechała jej mama. Wypytywała, wciąż kiedy wróci z jej braciszkiem, a ja nie potrafiłam jej odpowiedzieć. Sama byłam tak samo przerażona jak ona.

    Gdy Cyrill zadzwonił, mówiąc, że z Nadine nie jest najlepiej od razu chciałam spakować dziecko i jechać do szpitala, w którym leżała moja córka. On jednak zabronił nam przyjeżdżać, co z początku uznałam za śmieszne, w końcu byłam matką kobiety z której porodem było coś nie w porządku. Dopiero po jego przekonujących słowach zrozumiałam, że nie chodziło o mnie. Chodziło o te dwie ważne dla mnie kobietki. Wnyczka była empatycznym i bardzo wrażliwym dzieckiem dzieckiem od razu poczułaby, że coś jest nie tak, a ja jako jej babcia nie mogłam na to pozwolić. Nadine z kolei była już w wystarczającym stresie i bólu, by martwić się jeszcze o mnie i swoją córkę.

    Czekałyśmy. Mała nie wiedząc o niczym bawiła się cichutko w kącie małego salonu, a ja modliłam się o szczęśliwe rozwiązanie.

   Kolejny telefon od Cyrilla był dopiero późnym wieczorem, gdy mała  już zasnęła spokojnie w swoim łóżeczku. To był jeden z najgorszych momentów w moim życiu. Płakał. To pierwsze, co zauważyłam, gdy odebrałam.

— Nie wiem czy... — szlochał Cyrill, a ja starałam się słuchać jego niezrozumiałych przez płacz słów, mimo tego, że prawie serce wyskoczyło mi z piersi ze strachu. — Nie wiem czy przeżyje.

— Kto, Cyrillu? Kto ma nie przeżyć?!

    W tym momencie czułam się jak zwierzę w klatce. Byłam we własnym domu z którego nie mogłam się ruszyć, żeby pojechać do córki. Byłam uwięziona.

— Nasz syn... Nasz mały B.

    Cyrill rozłączył się, a ja już nie mogłam powstrzymać łez. Cieszyłam się, że dziewczynka spała i nie słyszała, że może nigdy nie pobawi się z braciszkiem.

   Nie mogłam spać. Całą noc rozmyślałam o tym, co mogło być nie tak z małym B. Wspierałam w myślach Nadine i modliłam się o nią i jej syna. Czekałam na telefon od Cyrilla, ale on już nie zadzwonił.

   Nie miałam pojęcia o tym, co się działo w szpitalu, aż nie wrócili. Przyjechali ze szpitala z dzieckiem. Poczułam wielką ulgę dopóki nie zerknełam na małego Blaise'a.

   Był inny. Inny niż my wszyscy. Czarne jak węgiel włosy i oczy błękitne jak ocean. Nie był podobny do nas i coś w tym było nie tak, ale widząc szczęście córki, gdy przytulała chłopca nie potrafiłam zapytać o to czy to było na pewno dziecko Cyrilla. Tylko to przyjmowałam jako tłumaczenie. Małą małżeńską zdradę, która ujrzała światło dzienne dużymi niebieskimi oczami.

   To jednak nie było najdziwniejsze. Następnego dnia Nadine i Cyrill oznajmili mi, że chcą się wyprowadzić. Uznałam, że zwariowali. Blaise był maluteńki, a oni chceli targać go nie wiadomo gdzie. Nie rozumiałam tego i tłumaczyłam im, żeby poczekali, aż dziecko podrośnie, a Nadine całkiem wydobrzeje po porodzie. Mieli jednak inne zdanie na ten temat.

   Przeprowadziliśmy się właśnie do Chapel Hill już nie jako Hynnowie, a jako Dallasowie. Nie wiedziałam, że tak będzie. Nie wiedziałam, że podpisałam papiery o prośbę na zmianę nazwiska. Moja kochana córka powiedziała mi, że to drobne formalności związane z przeprowadzką i sprzedażą naszego wcześniejszego mieszkania. Uwierzyłam jej, bo dlaczego miałaby mnie okłamać?

   Nie powiedzieli mi dlaczego. Sama zaczęłam wysuwać pewne wnioski. Nie wiedziałam czy słuszne, ale nie miałam sposobności, by je sprawdzić. Nie wtrącałam się w życie, które wybrała sobie Nadine, skoro chciała wychować tego chłopca.

   Obserwowałam jak dni zmieniały się w tygodnie i w lata, a on rósł z słodką złotowłosą w przekonaniu, że są rodzeństwem. Rodzeństwem, które różniło się jak ogień i woda nie tylko pod względem wyglądu. Ona była wrażliwa kochała nature i piękno, nie raz widziałam jak obserwowała w ciszy naturę. Prawdziwa marzycielka już jako kilkulatka. Blaise'a mogłabym porównać do wichru, wszędzie gdzie się znajdował było go słychać. Nie należał do cichych i spokojnych dzieci, ale jak z trudem dawało się go uciszyć, tak niemal niemożliwe było wyciągnięcie z niego uczuć. Nie mówił o uczuciach i nie odpowiadał, gdy o nie pytano. Zupełnie jakby nie wiedział czym są. Przerażało mnie to.

   Najżywsze uczucie jakie u niego dostrzegłam to rozpacz tego dnia, gdy pewna część mnie umarła.

    Nigdy nie planowałam dawać tutaj prologu, ale może zachęci was to trochę bardziej do dalszej lektury?

   Wbrew pozorom trochę się tu dzieje 😃

Wszystko albo nic | Wydane Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz