Raven

56 2 0
                                    

Drzewa za oknem zlewały się w jednolitą, zieloną masę. Dopełniały je letnie promienie słońca przebijające się przez iglaste gałęzie.
Jechaliśmy z niedozwoloną predkością, a świat przemykał nam bezlitośnie za oknem.
Wstydziłam się zgłosić moją silną potrzebę pójścia do toalety, więc zabijałam czas patrząc na drogę. Mimo lokalizacji, była idealnie czysta - nie leżał na niej najmniejszy uschnięty liśći nie posiadała najmniejszej dziury.
Wzięliśmy ostry zakręt, po prawej stronie mijając skalistą przepaść i kilka krzyżyków, upamiętniających jego ofiary.
Kilka minut później znów jechaliśmy prostą drogą. Otaczał nas tylko las. Między iglastymi drzewami wiła się mgła. Lenny zapalił dłuższe światła. Niewiele to poskutkowało. Mgła stawała się coraz to gęstsza.
Zaczęłam skubać skórki wokół paznokci. Nagle moja mama obróciła się do mnie.

- Ten dom jest trochę stary. Dużo trzeba w nim zrobić.

Wzruszyłam ramionami.

- Nasz pałac też był bardzo stary.

Mama zachichotała. Spojrzała na moją dłoń i delikatnie ją ujęła. Wzrok przekierowała na mnie - wyglądała na to, że zupełnie niepotrzebnie szukała mojej dezaprobaty. Nie zawsze to okazywałam, ale bardzo chciałam, żebyśmy były sobie bliskie.
Nagle usłyszałam pisk opon, a moja twarz wylądowała na zagłówku mamy. Puściłam jej smukłą dłoń i spojrzałam na Lenny'ego.

- Kurwa! - krzyknął, a gdy napotkał wzrok mamy, zacisnął usta.

Zza przedniej szyby widać było tylko ciemną czuprynę.
Mama oparła się o deskę rozdzielczą i wyjrzała za szybę.

- Lenny, tam jest dziecko do cholery!

Odpięła pas i trzasnąwszy drzwiami podeszła przed maskę.
Lenny trzymał wyprostowane ręce na kierownicy i patrzył w jeden punkt, najwyraźniej bez poczucia winy.
Nie tracąc czasu odpięłam pas i podbiegłam do mamy.
Klęczała bezwiednie nad miejscem, w którym potrąciliśmy dziecko. Nie było na nim najmniejszego śladu krwi. Macała ziemię wokół maski i rozglądała się dokoła.

- Mamo?

Słysząc mój głos podskoczyła i obróciła gwałtownie głowę.

- Wracaj do auta, Raven.

Skrzyżowałam ręcę i patrzyłam na jej skonfundowaną twarz. Po chwili zmarszczyła brwi.

- Powiedziałam coś. Wracaj do auta.

- Gdzie jest to dziecko?

Mama zmrużyła powieki. Wzięła głęboki wdech po czym delikatnie wstała.

- Zniknęło...po prostu...nie ma go...

Założyła ręcę na biodrach i kiwała głową patrząc z niedowierzeniem na ziemię.
Po chwili za nami rozległ się głośny szelest.
Mama instynktownie złapała mnie za ręke i przyciągnęła do siebie.
Zza drzew ujrzałyśmy wolno idącą do nas postać. Chłopiec ubrany niestosownie do pogody - w niebieską bluzę i dresy - miał jakieś sześć lat.

- Mamo? - szepnęłam próbując się wyrwać, ale mama jak w transie trzymała mocno moją rękę.

Dziecko zbliżało się powoli ku nam. W jego sposobie poruszania się było coś groteskowego i przerażającego. Szło patrząc na nas tępym wzrokiem. Wchodząc na jezdnię, na której dalej stałyśmy, nawet się nie rozejrzało.  Wślizgnęłam się mamie za plecy, modląc się aby ten koszmar już się skończył.
Po chwili jego zabłocone buciki i trampki mojej mamy oddzielało zaledwie kilka centymetrów.
Mama ostrożnie puściła moją rękę i schyliła się do dziecka.
Podniosło głowę. Chłopiec miał piękne, niebieskie oczy. Takie jakie mają tylko malutkie dzieci. Jego twarz była pulchna i opalona.

Zimoland: Mech i ciernieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz