Czerwone Owoce

3 0 0
                                    

Są piękne. W blasku nielicznych promieni przebijających się przez korony drzew ich skóry lśnią jak rubiny. Pokrywają ziemie obficie, a jeszcze więcej wisi ich na drzewach. Nie powinienem jeść niczego, czego nie rozpoznaję, szczególnie tutaj, ale ich blask i ciężka woń, którą mogę niemalże posmakować nie pozwala mi się oprzeć. Schylam się i podnoszę jeden z owoców. Jest miękki, aż czuje, jak ugina się pod pulsem żył w moich palcach. Ściskam go lekko i patrzę jak czerwony sok spływa mi po palcach i skapuje na ziemię. Podnoszę owoc do oczu, żeby przyjrzeć mu się z bliska. Ma nieregularny kształt, widać wyraźnie resztki gałęzi z której wyrastał, równie czerwonej co on sam. Jego czerwień jest oszałamiająco, niemal nienaturalnie czysta. Podnoszę go i ponownie lekko ściskam, pozwalając karmazynowemu sokowi spłynąć mi do ust.

Gdy tylko skapuje pierwsza kropla, chciwie przyciskam język do podniebienia, żądając rozpaczliwie w swych myślach eksplozji smaku równie cudownego co wygląd tych owoców. Czuję pojedynczy punkt nieopisanej słodyczy, promieniującej z miejsca, którego dotknęła kropla. Usatysfakcjonowany, odejmuję język od podniebienia i łapię nań kolejne wyciekające z owocu krople. Mój umysł co chwila wybucha rozkoszą słodyczy, żądając więcej i więcej tego cudownego soku. Wreszcie przestaje się hamować, rozwieram usta szerzej i miażdżę owoc w swojej dłoni. Fala słodkiego soku spływa na mój język i rozpryskuje się na mojej twarzy.

Przez kilka słodkich chwil trzymam jeziorko czerwonego soku w ustach, delektując się smakiem i odkrywając coraz to nowe jego aspekty. Dopiero teraz czuje jak jest kleisty, zdaje mi się, że przypomina bardziej syrop niż sok i gęstnieje z każdą chwilą. Gdy pojawiają się w nim grudki, czuję poza słodyczą metaliczną, niemal słonawą nutę, idealnie jednak zgrywającą się z bukietem smaków soku. Rzucam zgniecioną resztkę owocu na ziemię i przełykam. Patrzę na rękę na której znalazło się już kilka grudek gęstniejącego soku. Odrywam je zębami i obracam przez chwilę językiem, czując, jak uwalniają powoli swój rozkoszny smak, trzymając mnie bez przerwy w niedosycie

Schylam się po kolejny z owoców i, wciąż kucając, szybko przecinam paznokciem jego skórę i utrzymuje wylewający się sok w ręce. Patrzę, zafascynowany, jak w kilka ledwie minut rubinowy płyn mętnieje i ciemnieje, zastygając w jedną grudkę. Podnoszę ją do światła, podziwiając, jak zastygły sok je odbija, po czym wgryzam się w grudkę łapczywie. Ma dziwną konsystencję, jak coś pomiędzy galaretą a karmelem, i znacznie więcej metaliczności niż świeży sok, lecz także jest na swój sposób cudowna. Łakomie przeżuwam kęs i przełykam, po czym wciskam sobie do ust resztę grudki i ją także szybko przeżuwam, nie zaspokaja to jednak mojego łaknienia

Nie prostując się już, od razu podnoszę z ziemi kolejny owoc. Na tym etapie mam wrażenie, że to niemal świętokradztwo, że tak nie wypada, ale pragnienie jest zbyt silne. Zbliżam go do ust i wgryzam się weń. Zatapiam zęby głęboko w soczystej tkance owocu. Czuję, jak w ustach tryska mi sok, jest go tak dużo że część spływa mi po brodzie, pokrywając ją czerwonymi, zasychającymi grudkami. Z rozkoszą żuje odgryziony kawałek. Owoc jest mięsisty, jednocześnie miękki i elastyczny, ale także ciężki do rozgryzienia. żuje długo pierwszy gryz, ciesząc się jego sokiem i spijając jednocześnie płyn spływający z reszty owocu. Gdy wreszcie udaje mi się wysączyć z pierwszego kęsa całą słodycz, wgryzam się w owoc ponownie, i jeszcze raz, i kolejny, aż nie zostaje z niego nic, zjadam nawet resztkę gałęzi, osobliwie, równie słodką co reszta owocu

Rzucam się na kolana i chwytam kolejny owoc. Ten pożeram już w dwóch gryzach, następny, nieco mniejszy, wciskam do ust w całości. Bawię się nim chwilę przy użyciu języka. W końcu przyciskam go do podniebienia aż rwie się jego skóra i  do gardła ścieka kolejna porcja słodkiego soku. Gdy przeżuwam materię owocu, mój wzrok pada na drzewo. Opanowuje mnie pragnienie spróbowania tej słodyczy prosto z jej źródła

Podbiegam do drzewa i zrywam z niego owoc. Ten jest mięsistszy, soczystszy, tak, że samo jego dotknięcie czerwieni mi ręce. Po przeżuciu ostatniego kęsa owocu oblizuje je łapczywie, jednak i to mi już nie wystarcza. Podbiegam do kolejnego, niższego drzewa i wgryzam się w owoc wiszący na wysokości mojej głowy, nie zrywając go nawet z gałęzi. Nie zauważam nawet, jak odurzony słodyczą zaczynam obgryzać pustą już gałąź, z której jednak także płynie sok - musiałem mylnie nazwać tak żywicę drzewa - bardziej jednak metaliczny i słony od tego zgromadzonego w owocu

Obgryzłszy to drzewo ze wszystkich jego owoców wbiegam, spragniony, głębiej w las, próbując owoców coraz to kolejnych drzew. Mniejsze są bardziej miękkie i słodsze, podczas gdy większe i starsze nabierają mięsistości i metaliczności. Obgryzam nawet kilka starych, niemal zeschłych owoców z największych drzew, jednak nawet one oblewają mój język sokiem rozkosznej słodyczy

Wchodzę w coraz to ciemniejszy las, aż spostrzegam na jednym z drzew wisielca. Jego ubrania są porwane, ale ciało w dobrym stanie, jeśli pominąć fakt, że jego pierś przebija gałąź jednego z drzew owocowych. Z gałęzi tej i tuż przed jego klatką piersiową wyrasta owoc. Ten obraz po równo przeraża mnie i fascynuje. Oczarowany, zbliżam się do gałęzi, podnoszę głowę i powoli wgryzam się w owoc. Natychmiast zalewa mnie fala ciepłego soku, plamiąc już nie tylko twarz, ale całe moje ciało, nie przeszkadza mi to jednak. Owoc jest wspanialszy niż którykolwiek z tych, których wcześniej próbowałem. Łapczywie pożeram go szybko. Ssąc końcówkę gałęzi, dostrzegam jednak czerwony blask w piersi wisielca. Zdaje się, że w miejscu serca wyrósł z gałęzi kolejny lśniący owoc

Wyciągam moją drżącą rękę, omijam żebra i, przejeżdżając nią po organach, wymacuje owoc. Jest ciepły, jakby wnętrzności trupa ogrzały go specjalnie dla mnie. Obrywam owoc i czuje, jak rękę zalewa mi ciepły sok. Wyciągam ją, całą czerwoną i trzymającą sercowy owoc. Łapczywie zlizuje z niej sok i wgryzam się w owoc. Ten jest mięsistszy, ale i bardziej soczysty i słodki od owoców na drzewach. Łapczywie spijam z niego sok, a pożarłszy go, wciskam głowę w dziurę w piersi wisielca i wyrastającą z niego gałąź z resztek słodyczy

Wchodząc w las widzę coraz więcej trupów. Nie wszystkie są tak pięknie odsłonięte jak wisielec, niektórym muszę rozrywać skórę i wyłamywać żebra, lecz te wynagradzają mi trud cieplejszymi soczystszymi owocami. Mimo wszystko jednak każdy z tych owoców, jakkolwiek ciepły i mięsisty, jest martwy, żaden nie bije, w żadnym nie płynie słodki sok. Żaden nie daje mi upragnionej sytości

Błąkając się po lesie, trafiam na drogę. Idąc nią przez kilka minut i wyżerając owoce z przydrożnych trupów spostrzegam wreszcie człowieka, samotnie spacerującego po lesie. Podbiegam do niego i, niewiele myśląc, rozrywam mu koszulę i skórę na piersi. Wyłamując w akompaniamencie krzyków jego żebra, dobieram się łapczywie do wciąż bijącego owocu. Wygłodniały, wgryzam się weń i czuje, jak fontanna ciepłego soku wytryska na moja twarz. Zastygam na chwilę, rozkoszując się miotaniem mięsistego, świeżego owocu w moich ustach, po czym rozgryzam go i patrzę, jak dróżka pogrywa się kałużą soku. Połykam niemal w całości owoc umierającego przechodnia, jednak nawet on, niezrównany w swej słodyczy, ma w sobie coś nieodpowiedniego, nie do końca mi pasującego. Zlizując z drogi pozostały sok, zdaje sobie sprawę z rozwiązania problemu

Rozrywam swoją koszulę i dobieram się do swojej klatki piersiowej. Ta, chętna swemu losowi, daje się rozedrzeć łatwiej niż skóra miotającego się przechodnia. Jedno po drugim, odrywam zbędne żebra, myśląc tylko o tym, by dostać się do wspaniałego owocu, stworzonego specjalnie dla mnie. Wreszcie chwytam go. Bije szybko, niespokojnie, gdy wyciągam go z klatki piersiowej i oglądam jego rubin w słońcu. Jest piękniejszy niż wszystkie owoce z trupów czy nawet z przechodnia. Łapie na język skapujące krople soku, trzymając się w napięciu przez chwilę, sprawiającą wrażenie wieczności, aż wreszcie nie mogę powstrzymać pożądania. przyciskam rękę do twarzy, łapczywie zatapiając żeby głęboko w swoim sercu.

Dziennik KoszmarówWhere stories live. Discover now