W lokalnych gazetach przez wiele tygodni można było znaleźć wzmianki o napadzie na mały, osiedlowy sklepik spożywczy. Według dziennikarzy, którzy pisząc owe artykuły inspirowali się zeznaniami nielicznych świadków i niewyraźnym nagraniem z ulicznej kamery, dwójka młodocianych przestępców wzięła jako zakładnika niedołężną starszą panią i przystawiając jej pistolet do głowy kazała kasjerce wydać im cały zapas pewnego popularnego leku przeciwbólowego. Nie wspominają oni jednak ani słowem, że jeden z napastników był niemal nagi, ani że poza zgrzewką ibupromu zabrali oni również kartę kredytową należącą do jednej z klientek, która na ich widok wybiegła ze sklepu w panice. Ale najgorsze jest w tym wszystkim to, że mimo tego całego nagrania i żałośnie niejasnych zeznań kasjerki, ta banda debili wciąż nie doszła do najważniejszego aspektu całej sprawy – to Stasia trzymała broń i jeśli ktokolwiek był w tej relacji zakładnikiem to z pewnością my z Matim, gdyż cały napad miał na celu wyłącznie zaspokojenie jej naturalnych potrzeb.
Kiedy dotarło do nas, że samolot, który rzekomo miał nas zabrać do Rzymu, wyrzucił nas jednak w Łodzi, nie ukrywam, wpadliśmy w delikatną panikę. Zostaliśmy bez bagażu, dokumentów, pieniędzy i w przypadku Matiego - ubrań, w mieście, w którym żaden z nas nigdy nie był i nie miał żadnych skłonności by zmienić ten stan rzeczy. Do tego dochodziła jeszcze Staśka, która w pewnym sensie porwała cały samolot, przez cały lot grożąc całej załodze rewolwerem i żądając pierogów z ibupromem. Niestety takiego specjału nie serwowano na pokładzie, więc zaczynało jej już powoli odpierdalać. Sytuacja nie wyglądała za dobrze, a że spaliliśmy za sobą wszystkie mosty, jedyną opcją było brnięcie dalej w sprowadzone na nas przez Stasię szaleństwo. Napad na spożywczak był pierwszym krokiem i niestety nie ostatnim. Ale na naszą obronę, cała akcja nie wyglądała w żadnym stopniu tak, jak przedstawiły ją media.
- Czemu nie możemy po prostu pożebrać trochę jak normalni ludzie? - dopytywał wciąż Mati, próbując schować się przed zniesmaczonymi spojrzeniami mijających nas przechodniów za moimi plecami. - To brzmi trochę zbyt eeee... drastycznie...
- I bardzo kurwa dobrze. - mruknąłem. Poziom mojego wkurwienia nie zmniejszył się ani trochę. - Mam już dość tego całego szajsu, załatwimy to sprawnie i bez niepotrzebnych komplikacji, zamkniemy jej mordę na jakiś czas, a w międzyczasie pomyślimy nad tym, jak wrócić do domu.
- Brzmi jak okropny plan. - zauważył Mati.
- Nie przyjmuję porad życiowych od facetów w samych bokserkach. To moja zasada numer dwa.
- A jaka jest zasada numer jeden? - spytał obojętnie, spuszczając wzrok na chodnik.
- Nie przyjmuję porad życiowych od Ciebie.
- Czego ja się spodziewałem... - westchnął i przystanął gwałtownie, prawie wpadając na idącą z przodu Stanisławę.Dotarliśmy wreszcie do spożywczaka, który mieliśmy zamiar obrabować. Sprawdziliśmy wcześniej na necie najbardziej patologiczne miejscówki w mieście, żeby wybrać spośród nich sklep w którym:
A) będzie ibuprom
B) będzie go w chuj
C) będzie zlokalizowany w takim miejscu, żeby dać nam jak największe szanse na sprawne przeprowadzenie całej akcji
Odpadały więc wszelkie żabki i groszki w centrum, a także wszystkie większe centra handlowe. Sklepik, który wybraliśmy był praktycznie na obrzeżach miasta, a jego jedynymi klientami byli prawdopodobnie wyłącznie osiedlowi menele. Najbliższy komisariat policji był według google maps w odległości sześciu kilometrów, a ostatni patrol widziano tu w ubiegłym wieku. W teorii – idealne miejsce do napadnięcia. W praktyce – w sumie też.
- Dzień dobry, to napad. - powiedział z uśmiechem Mati do kasjerki.
- Ja pierdolę, ja miałem to powiedzieć. - wkurwiłem się na niego i sprzedałem mu pouczającą lepę na pysk, po czym odwróciłem się do zdziwionej sprzedawczyni. - Dzień dobry, to napad. Proszę wydać nam cały zapas ibupromu jaki mają państwo w magazynie.
- Iiii... je-jeszcze jakieś ubrania mę... - zaczął Mati, próbując podnieść się z podłogi.
- Skleisz ty pizdę? - poprawiłem mu kolejnym plaskaczem i z groźną miną spojrzałem na babę za ladą.