To dopiero początek...

44 3 4
                                    

                                                                          Vivian 

                             Dziś po  raz pierwszy wstałam wcześniej. Zaczęłam przygotowania do rozpoczęcia roku szkolnego. Wyprostałam włosy,na  twarz nałożyłam  odrobinę podkładu, podkreśliłam swoje wielkie brązowe oczy delikatną, ale subtelną kreską. Na koniec swoje wydatne usta pomalowałam w kolorze krwistej czerwieni. Do tego ubrałam czarny kostium składający się z marynarki i przylegających spodni. Spojrzałam w lustro i pomyślałam, dziś zostaniesz studentką NYU School of Law.  Zastanawiałam się tylko  czy  się z kimś zaprzyjaźnię, czy będę lubiana? W głowie miałam szereg pytań. Wzięłam głęboki wdech i powiedziałam sama do siebie - Vivian jeszcze kiedyś będziesz prawnikiem, a dziś jesteś studentką pierwszego roku. - Próbowałam w jaki kolwiek sposób dodać sobie własnej otuchy. Znów spojrzałam na to jak wyglądam i pomyślałam nie jesteś brzydka, ale też nie jesteś dziesiątką. Czy naprawdę mogłam tak iść? 

           ____________________________________________________________________________

                  Kiedy byłam gotowa,  zeszłam na dół. W kuchni krzątała się mama, a w domu unosił się zapach smażonych naleśników. 

- W końcu jesteś gotowa. - Powiedziała moja rodzicielka. Moja mama od zawsze należała do tych punktualnych. Ja swoją miłość do łóżka oraz spania odziedziczyłam po tacie. Mama jakby mogła  to obudziła by mnie o godzinie 5 rano. - Jak widzisz mamo, jestem przed czasem. Wyjeżdżamy dopiero za godzinę. A ja jestem spakowana, ubrana. Zostało mi tylko zjedzenie po raz ostatni tych pysznych naleśników razem z Tobą. - Mama spojrzała na mnie z ukosa.- Córeczko, nie dziwisz mi się dlaczego się tak zachowuję? Wyjeżdżasz na studia, byłyśmy cały czas nierozłączne, a teraz zostałam sama ze starym i Minti.- Przerwała z załamanym głosem. Marry Lou Johnson zawsze była mistrzem rodzinnych dramaturgii. Podeszłam do rozżalonej mamuśki i mocno ją przytuliłam. Zaraz do nas podbiegła Minti, moja dwu i pół roczna sunia. To za nią tak naprawdę będę tęsknić najbardziej.

Zwróciłam się do Minti, która była bardzo niespokojna. Chyba wiedziała co ją czeka - I co maluchu? Muszę Cię  na chwile zostawić. Ale na pewno tutaj wrócę i będę Cię odwiedzać. A ty puki co pilnuj mamy i taty.  I cały czas zamęczaj ich swoją kochaną piszczącą marchewką.

- Tak, na pewno nas tutaj rozbawi. Z jednej strony dobrze, że jej nam nie zabierasz, bo wtedy w tym domu było by już całkowicie za cicho. - zaśmiała się moja kochana mama, która cały czas próbowała rozładować emocje które szarpały nią i Minti od środka. 

                                                       Ja, mama i Minti zjadłyśmy ostatnie wspólne śniadanie razem. Zaraz potem doszedł do nas tato, który próbował podnieść mamę i psa na duchu. Było mi z tego powodu strasznie smutno. Czy moje marzenia związane z Nowym Jorkiem i prawem były warte kosztem mojej wspaniałej rodziny. Byłam ich jedną córką, oczkiem w głowie po stracie Bill'ego.     - Ehh, Billy - pomyślałam.-  Gdyby tu był nie byli by sami. Wiadomo, tęsknili by. Ale wciąż  mieliby syna, który był z nimi pozostał. Billy miał siedem lat, wtedy ja miałam jedynaście. Zaatakował go niedrobnokomórkowy nowotwór płuc , gdy lekarze się zorientowali było już za późno. Jego organizm męczył się rok. Nigdy nie potrafiłam i nie będę potrafić tego zrozumieć.  Jak tak małe dziecko, mogło zostać zabrane i umierać w męczarniach? Pamiętam depresje mamy, ciągle wkurzonego tatę na cały Świat. Po śmierci brata, byłam spokojna i próbowałam z pomocą dziadków postawić rodziców na nogi.  Z biegiem czasu oboje doszli do siebie, mama pragnęła kolejnego dziecka. A ojciec go nie chciał, z obawy o to że szybko ich opuści. 

Welcome to my WorldWhere stories live. Discover now