Rozdział 3. Gejzery i inne anomalie

81 14 2
                                    

Wypadli z kominka w wąskim ale wysokim korytarzu, zakończonym pnącymi się ostro w górę schodami. Percy zerknął na Colina, podczas gdy ten wpatrywał się w kominek. Przez krótki moment Weasley obawiał, że chłopak zdecyduje się wrócić do Nory, aby porozmawiać z Charliem zamiast z nim. Jednak nic takiego się nie stało, natomiast zza zamkniętych po ich lewej stronie drzwi ktoś krzyknął:
— Colin, to ty?!
Głos wydał się Percy'emu znajomy, ale pomimo starań, nie mógł go przyporządkować do żadnego ze swoich znajomych.
— Tak, idę na górę! — ryknął w odpowiedzi zapytany i nie zwlekając, pociągnął Percy'ego za rękę w stronę schodów.
— Gramy w gargulki! — zawołał nieznajomy zza drzwi, ale tym razem Creevey postanowił go zignorować.
— Mieszkam na drugim piętrze — rzucił przez ramię do Percy'ego. — Ci na dole to moi współlokatorzy, jest nas w sumie ośmioro. Głównie Puchoni, tak jakoś to wyszło — wyjaśnił, zanim w ogóle Percy zdobył się na sformułowanie jakiegokolwiek pytania. Zatrzymali się przed drzwiami z zawieszonym na nich numerem pięć. Były uchylone. Colin zmarszczył brwi.
— Poczekaj sekundę — rzucił i wparował do środka. Percy słyszał przytłumioną rozmowę, ale nie był w stanie wyłapać jej sensu ani określić, kim mógł być niespodziewany gość. O ile gościem można nazwać kogoś, kto wchodzi do cudzego pokoju pod nieobecność lokatora. Chwilę później drzwi otworzyły się z rozmachem, Percy z trudem przed nimi odskoczył. Przez ułamek sekundy myślał, że w progu stoi Colin, ale to nie był on. Ten chłopak był nieco niższy, miał bardziej zadarty nos i dużo piegów na twarzy. Na widok Percy'ego przystanął, zlustrował go wzrokiem, przybierając przy tym nieprzyjemny grymas na twarzy.
Weasley zastanowił się. Czyżby Colin miał brata?
— Percy Weasley? — zapytał.
— Zgadza się. A ty jesteś...
Nie zdążył dokończyć swojego pytania, bo nowo poznany młodzieniec kopnął go w kostkę.
— Co do... — Coś pomiędzy warknięciem a jękiem zarzynanego zwierzęcia wydobyło się z gardła Percy'ego, kiedy w bólu próbował balansować na zdrowej nodze, jednocześnie rozmasowując stratowaną kostkę.
Młodszy Creevey nic sobie z tego nie robiąc, wyminął skomlącego Percy'ego i zaczął schodzić po schodach. Prawie natychmiast wypadł za nim Colin. Rozeznanie się w sytuacji nie zajęło mu nawet sekundy.
— Dennis! — wybuchł. — Ile razy ci mówiłem, że nie można kopać ludzi!
— Niech ten gumochłon się cieszy, że moja noga była szybsza niż różdżka! — odkrzyknął jego młodszy brat i już go nie było.
Colin zaklął siarczyście pod nosem. Percy miał wrażenie, że się przesłyszał, bo jego mózg nie był w stanie połączyć aparycji Colina z takimi bluzgami. Wzrok Creevey'a spoczął na wciąż stojącym na jednej nodze Percym. Wyraźnie się zmartwił.
— Nic ci nie jest? — zapytał z troską.
Weasley wyprostował się szybko.
— Wszystko w porządku. Nie ma się czym martwić — zapewnił, uśmiechając się niepewnie.
Na dowód ostrożnie przeniósł ciężar ciała na poturbowaną nogę. Trochę zabolało, ale nie miał zamiaru tego okazać.
Colin wypuścił z ulgą powietrze.
— Świetnie, wspaniale. Sorka za mojego brata, ale czasami mu odwala.
No to przynajmniej wyjaśniła się kwestia pokrewieństwa.
— Nic się nie stało — mruknął ponownie Percy, czując, że zaczyna się powtarzać. Colin szerzej otworzył drzwi, zapraszając go do środka. Weasley'a już od progu przytłoczyła ogromna ilość zdjęć zajmujących dosłownie każdy kawałek ściany. Rośliny, zwierzęta, ludzie, wszystko razem tworzyło niesamowitą feerię barw i kształtów zmieniających się dzięki magii jak liście na wietrze.
— Łał — Percy wydał pełne zachwytu westchnienie, gdy rozglądał się dookoła, chłonąc widok. A potem w tym morzu fotografii dostrzegł swoją podobiznę — tę, którą zrobił Colin, kiedy ostatnio się widzieli — i poczuł, jak znów zaczyna się rumienić. Zakłopotanie i jakiś rodzaj dziwnego zadowolenia rozlały się po jego piersi.
Colin stał obok, wyglądając na równie speszonego, jak Percy się czuł. Nerwowo poprawił swoją grzywkę.
— Um, chciałeś pogadać, tak?
— Chciałem... — urwał Percy, zwilżając wargi. Wciąż szeroko otwarte oczy Colina mimowolnie zatrzymały się na jego ustach. To zupełnie nie pomagało Percy'emu w zebraniu myśli, a koniecznie potrzebował skupienia. Wiedział, że w takich rozmowach był beznadziejny. Odchrząknął i w bezwiednym odruchu poprawił okulary. — Przepraszam za moje zachowanie ostatnim razem, gdy się widzieliśmy. Nie chciałem Cię urazić...
Colin szybko pomachał dłońmi i Percy ucichł. Czyżby już coś popsuł?
— Już w porządku — szybko zapewnił młodszy chłopak. — Wiem, że czasami jestem — Zawahał się, najwyraźniej szukając w pamięci określenia, jakim go w przeszłości nazywano. — przytłaczający.
Weasley pokręcił głową.
— Nie zgadzam się, żebyś brał chociaż część winy na siebie. Zachowałem się...
Colin poderwał się i zasłonił dłonią jego usta, ponownie nie pozwalając mu dokończyć zdania.
— Mówiłem, przeprosiny przyjęte, nie gniewam się — powiedział ciepło z tym swoim szerokim uśmiechem, dzięki któremu promieniał jak wschodzące słońce. Percy zamrugał. Czyli to już, jego przeprosiny zostały przyjęte? Więc co dalej ściskało jego klatkę piersiową tak, że ledwo mógł oddychać? Chwycił dłoń Creevey'a, odsuwając ją od swojej twarzy. Patrzył, jak drobne knykcie młodszego chłopaka giną wśród jego kościstych palców. Mimowolnie przesunął kciukiem po jednym z nich. Powrócił wzrokiem do twarzy Colina, gdzie niepewne, brązowe oczy odwzajemniły jego spojrzenie. Dopiero w tym momencie Percy zdał sobie sprawę, co przed chwilą zrobił. W popłochu puścił dłoń, rumieniąc się przy tym po czubek głowy.
Colin uciekł wzrokiem, wiercąc się niespokojnie.
— Naprawdę... naprawdę miło mi to słyszeć — wyjąkał Percy, od razu ganiąc się w myślach zarówno za dziwne zachowanie jak i niemożność zlepienia jednego prostego zdania. A uważał się za erudytę. Wziął się w garść i odchrząknął.
— Oraz dziękuję, że pozwoliłeś mi to wszystko wyjaśnić. Bardzo mi na tym zależało.
— Daj już spokój! — parsknął Colin, ale widać było, że słowa Percy'ego bardzo go ucieszyły. — Nie powinieneś się aż tak tym przejmować. Jeszcze jakichś wrzodów ze zmartwienia dostaniesz, czy coś. W sumie to nie wiem, czy od martwienia się można dostać wrzodów — Colin zmarszczył nos, widocznie nad tym się zastanawiając. — Nigdy o czymś takim nie słyszałem, ale mój staruszek często tak mawia. W każdym razie to niezdrowo i...
Percy nie mógł nic poradzić na to, że słuchał Colina, uśmiechając się pod nosem. Kiedy Colin to dostrzegł, urwał w połowie zdania. Zakłopotany, nerwowo poprawił grzywkę.
— Znowu paplam głupoty, co? — zapytał, najwyraźniej uważając, że Percy śmiał się z niego.
— Nie, to nie dlatego... — zaczął pośpiesznie wyjaśniać Weasley. — Po prostu wyglądałeś — Uroczo. — na bardzo skupionego. I to miłe, że tak bardzo martwisz się o mnie.
Tym razem to Colin się zarumienił. Na ten widok Percy nie mógł się powstrzymać, żeby się jeszcze trochę nie podroczyć.
— Właściwie jest tak za każdym razem, gdy się spotykamy. Nie chciałbym, żeby przez to i twoje zdrowie ucierpiało.
— Och, to... ja tak... jakoś — dukał, teraz już całkowicie zażenowany Creevey, intensywnie przy tym gestykulując. Percy musiał przygryźć wargę, żeby naprawdę nie parsknąć. Młodszy chłopak wreszcie to dostrzegł.
— Teraz to naprawdę się ze mnie nabijasz! — krzyknął, celując w Weasley'a palcem. Starał się przybrać przy tym obrażoną minę, ale sam ledwo powstrzymywał się od śmiechu.
— Gdzież bym śmiał — zaprzeczył Percy, zachowując powagę.
— Och, masz mnie! — jęknął Colin, otwarcie się śmiejąc. Weasley z chęcią mu zawtórował.
Nagle Creevey pacnął się otwartą dłonią w czoło.
— Cholera, co ze mnie za gospodarz! Rozgość się, a ja może skoczę nam po dwie herbaty do kuchni, czy chcesz coś innego?
— Czeka na mnie rodzina — zaczął, ale na widok Colina, którego mina z radosnej w markotną zmieniła się w zatrważający ułamek sekundy, dodał pośpiesznie: — ale przeżyją beze mnie jakiś kwadrans albo dwa.
Tym razem to nie była żadna wymówka. Matka na pewno zmyje mu głowę za to, że zniknął bez słowa. Z drugiej strony, tym razem wcale nie chciał korzystać z żadnego pretekstu. Myśli o Norze przypomniały mu o jeszcze jednej rzeczy, która całe dzisiejsze popołudnie nie dawała mu spokoju. Nie wiedział tylko, czy starczy mu odwagi, aby o to zapytać.
— Jasne, jasne! To może Fasolki wszystkich smaków? — Najwyraźniej Colin nie oczekiwał odpowiedzi, bo od razu zaczął przetrzepywać szuflady biurka, mamrocząc pod nosem: — Gdzieś tutaj powinna być jeszcze jedna paczka.
Pozostawiony sam sobie Percy rozejrzał się po pokoju. Poza krzesłem od biurka, od którego odgradzał go teraz bardzo ożywiony Creevey, jedynym zdatnym do siedzenia meblem było łóżko. Weasley przycupnął na jego skraju i przyjrzał się dokładniej wiszącym dookoła zdjęciom. Na wielu z nich dostrzegł brata Colina oraz starszego, posiwiałego mężczyznę — zapewne jego ojca. Nigdzie natomiast nie widział podobizny matki Colina, ale nie zamierzał się o to dopytywać. Dostrzegł też roześmianą twarz Ginny, a także Harry'ego i jeszcze paru rówieśników Creevey'a, znacznie starszych niż Percy ich zapamiętał z Hogwartu. W końcu ponownie spojrzał na swoją podobiznę, zdając sobie sprawę, że ta fotografia wisi tuż nad poduszką. Zamrugał i przetworzył tę informację jeszcze raz. Jego zdjęcie wisiało nad łóżkiem Colina. Oczywiście było tam pełno innych zdjęć, jednak mimo to...
— No wreszcie! — wykrzyknął Colin, dzierżąc zwycięsko w ręku pudełko fasolek. — Już myślałem, że Dennis je opędzlował, jak mnie nie było. Proszę, częstuj się! — Podetknął Percy'emu pod nos otworzone chwilę wcześniej opakowanie, siadając obok. Weasley przyjrzał się fasolkom. Z wahaniem wyciągnął mlecznobiałą, ale nie spieszył się z jej spróbowaniem. Natomiast Colin sięgnął po pierwszą lepszą, czerwoną i od razu nadgryzł kawałek.
— Nie uwierzysz! Truskawkowa! — Wykrzyknął, natychmiast ładując sobie resztę fasolki do ust. Potrząsnął opakowaniem, szukając następnej.
Percy ostrożnie polizał swoją i od razu się skrzywił. Pod zaciekawionym spojrzeniem Colina, wyjaśnił:
— Mydło.
— Ohyda — potwierdził Colin.
Weasley wyciągnął różdżkę i po jednym machnięciu nie było już po fasolce śladu. Na oślep sięgnął po następną.
— Twój brat często kopie ludzi? — zapytał z uśmieszkiem błąkającym się w kącikach ust.
Colin sapnął, natychmiast odrywając się od fasolek. Najwyraźniej sama wzmianka o karygodnym zachowaniu jego brata wyprowadzała go z równowagi.
— Bardzo cię za niego przepraszam, on jest niereformowalny. Ostatnio jak kopnął Zachariasza. to myślałem, że ten wyląduje w świętym Mungo a Dennis przed aurorami. Na szczęście Susan udało się Zachariasza i poskładać, i udobruchać.
Percy zmarszczył brwi.
— Masz na myśli Zachariasza Schmitha?
Pamiętał tego gagatka z Hogwartu. Jako prefekt miał z nim pełne ręce roboty. Nie miał pojęcia, za co oberwał, ale był pewny, że Dennis miał w tym przypadku słuszność.
— Przecież mówiłem, że mieszkam z Puchonami.
— Zaraz, on jest twoim współlokatorem? — zapytał z ogromnym zaskoczeniem.
Colin jedynie energicznie pokiwał głową, na co Percy zmarszczył brwi. Wcale mu się to nie podobało. Nie sądził, aby w miarę dorastania Schmith jakkolwiek zmądrzał i na samą myśl, że Colin musiał dzielić z nim swoją przestrzeń życiową, miał ochotę się wzdrygnąć. Najwyraźniej myśli musiały się odbić na jego twarzy, bo Creevey westchnął i przewrócił oczami.
— Daj spokój, Zachariasz wcale nie jest taki zły.
— I właśnie dlatego oberwał od twojego brata? — zapytał ironicznie Weasley, unosząc przy tym jedną brew do góry.
— No, przez większość czasu — sprostował Colin. — I pamiętaj, że Dennis kopnął też ciebie.
Percy spuścił wzrok na swoje dłonie, którymi bawił się kanarkowo-żółtą fasolką. Nie zamierzał tego mówić na głos, ale najwyraźniej i w jego przypadku brat Colina miał rację.
— Mimo wszystko uważam, że najlepiej by było, gdybyś trzymał się od niego z daleka — doradził.
— No nie mogę — fuknął Colin, najzwyczajniej w świecie się bocząc. — Następny się znalazł. Potrafię sobie radzić sam! — zadeklarował, patrząc wyzywająco na Percy'ego.
— Następny? — podjął Percy, nie do końca ufając zapewnieniom Creevey'a.
— Bo Dennis — urwał i zacisnął usta. — Jest młodszy, a zachowuje się, jakby wszystkie rozumy pozjadał.
— Może martwienie się to choroba dziedziczna? — zasugerował Percy, wreszcie decydując się spróbować fasolki. Z miłym zaskoczeniem przyjął, że była cytrynowa.
Colin westchnął ciężko, zaglądając do pudełka.
— Może — przyznał niechętnie. — Tak jest u ciebie?
— Gdybym posiadał ćwierć bojaźni mojej matki, byłbym histerykiem — stwierdził Percy. Nie, żeby daleko mi od tego było, przyznał w duchu cierpko.
Colin parsknął, ale zauważył:
— Pani Weasley wydaje się bardzo otwarta i ciepła.
— Och, bo jest. Po prostu po wojnie... — urwał, nie bardzo wiedząc jak nazwać zmianę, jaką jego matka przeszła po tym piekle, a do którego sam dołożył sporą łyżkę dziegciu — lepiej nie znikać bez słowa po rodzinnym obiedzie.
Colin sapnął, rumieniąc się lekko.
— Cholera, przepra...
— Nawet nie próbuj. — Percy natychmiast go uciszył. — Niemniej powinienem się zbierać.
Colin pokiwał energicznie głową i obaj wstali z łóżka. Zapadła wszędobylska krępująca cisza, podczas której Colin wiercił się w miejscu, a Percy walczył sam ze sobą. Powinien jeszcze raz podziękować, pożegnać się i wyjść. Tak byłoby najrozsądniej, ale na myśl, że być może minie kolejny miesiąc albo nawet dłużej, zanim znów spotka Colina, stał jak sparaliżowany. Było tyle rzeczy, o które chciał zapytać. Każda kolejna bardziej wścibska i nietaktowna od poprzedniej, a on sam przecież był uprzejmy i kulturalny. Nie do pomyślenia było, aby tak wtrącać się cudze życie zaledwie po dwóch spotkaniach.
Brązowe oczy zerkały na niego ukradkiem. Ciekawskie, niepewne i tak... och!
— To kiedy idziemy na te lody? — Percy czuł się tak, jakby ktoś inny zadał to pytanie za niego. Ta spragniona i tętniąca część, która nie pozwalała mu przez ostatni miesiąc przestać myśleć o Colinie, przejęła kontrolę nad jego ustami, nogami, całym ciałem, a z pewnością nad produkcją dopaminy. To musiało być to, zawyrokował Weasley, kiedy na widok rozanielonego Colina, poczuł się tak beztrosko szczęśliwy.
— Pasuje ci wtorek? Zaraz po pracy? — zaszczebiotał młodszy chłopak.
Percy kiwnął głową. Najwyraźniej ta drżąca część niego nie była zbyt elokwentna.
— To będę na ciebie czekać w Lodziarni Floriana Fortescue — ustalił Colin, kiedy razem z Weasley'em ruszyli w stronę drzwi. — Wezmę ze sobą aparat.
Na te słowa Percy odrobinę spanikował. Musiało to być bardzo widoczne, bo Creevey szybko dodał:
— Albo i nie.
— Może innym razem — łagodnie dodał Percy. Otworzył drzwi i spojrzał na Colina, aby się pożegnać. Zawahał się. Czy to był jeszcze dobry moment, aby zapytać o Charliego? Skąd się znali? Czego starszy Weasley mógł chcieć, gdy próbował zatrzymać ich w Norze? Czy Percy w ogóle miał prawo drążyć ten temat? Zmełł w ustach swoją dociekliwość.
— Do zobaczenia we wtorek, Colin.

Jak przestać, jak zacząć  | perlin | HPOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz