Prolog - czyli jak wszystko poszło nie tak

8.4K 380 186
                                    

O.o.o.o.o.o.o.o.O

Legenda;

- słowo - Dialog/Monolog
- słowo - Myśli
~ słowo - Wężomowa
słowo - Podkreślenie, Zaklęcie

O.o.o.o.o.o.o.o.O

Dzisiejszego wieczoru na pewno nie można nazwać pogodnym. Ciemne, kłębiaste chmury zasłaniały całe niebo, a z nich strumieniami lał się gęsto deszcz. Było chłodno, jak na tę porę roku, a zimny wiatr jeszcze bardziej pogarszał już i tak nieprzyjemną, jesienną aurę. Jednak jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało, pogoda ta idealnie oddawała dzisiejszy nastrój. I, mimo że ludzie świętowali właśnie na ulicach, pijąc i wypuszczając fajerwerki, które najpewniej zostaną skomentowane w najbliższych dniach przez mugolskich reporterów, to tak naprawdę był to smutny dzień. Nie, żeby czarodzieje to zauważyli. Spotykali się razem, z czcią szepcząc między sobą Harry Potter - imię ich zbawcy. Ale jednak nikt z nich nie zastanowił się nad losem chłopca, ponieważ dla nich stał się już bohaterem. Nie żywym oddychającym dzieckiem, a postacią z powieści i legend. Nieświadomie w swoich głowach nałożyli ogromny ciężar oczekiwań na kogoś, kto dosłownie nie był w stanie jeszcze pewnie stanąć na własnych nogach. Oczami wyobraźni widzieli, jak trafia do Gryffindoru i prowadzi idealne życie pełne przygód. Opowiadali o chłopcu, którego nigdy nie widzieli i bawili się, nieświadomi, że dziś sama magia postanowiła zaangażować się w los tego dziecka.

Równie nieświadomy, co reszta magicznego świata, Albus Dumbledore stał obecnie - pod zaklęciem parasola - na ścieżce prowadzącej przez idealnie wyplewiony trawnik, do najbardziej normalnego mugolskiego domu. Privet Drive 4 w Little Whinging w hrabstwie Surrey - miejsce,w którym osiedliła się Petunia Dursley, dawniej Evans. Najbliższa krewna Chłopca-Który-Przeżył i osoba, która miała objąć nad nim opiekę. Dyrektor to właśnie jej chciał powierzyć dziecko, ponieważ tylko krew Evansów mogła zapewnić ochronę krwi, niezbędną do tego, aby mały Harry mógł dorastać, nie martwiąc się o ataki ze strony zbiegłych Śmierciożerców. Pozostała jeszcze kwestia, o której wspomniała Minerwa przed swoim odejściem. Nazwała mieszkającą tu rodzinę najgorszym rodzajem mugoli. Ta kobieta nie osądzała tak łatwo, więc musiała zauważyć coś na tyle niepokojącego, aby wydać taką opinię. Ale Albus wierzył, że ta rodzina pokocha Zbawiciela, nawet jeśli będzie to własny, lekko szorstki sposób. Wiedział, że dorastając w takiej rodzinie, Wybawiciel będzie musiał wyhodować twardszą skórę, ale tak musiało być. Inaczej jako jedenastolatek wkraczający do magicznego świata, mógł sobie nie poradzić z presją. To musiało być zrobione.

Jedyne czego Dumbledore żałował w tej sytuacji, było to, że w ogóle musiał być tu dzisiaj. Lili i James powinni byli przeżyć tę noc, świętować wraz z innymi koniec wojny, wychować Harry'ego, być tam w dniu jego wyjazdu do Hogwartu i w dniu ukończenia. Byli tak młodzi i w tak tragicznych okolicznościach stracili życie. Albus winił za to siebie, że nie zorientował się, jak dogłębnie sięgało szaleństwo Voldemorta. Coś, najprawdopodobniej chorobliwy strach, sprawiło, że Czarny Pan był w stanie osobiście udać się w poszukiwania swoich ofiar. Dyrektor tego nie przewidział. Spodziewał się, że to zwolennicy zostaną wysłani do wykonania egzekucji, ponieważ pomimo faktu, że została wygłoszona prawdziwa przepowiednia, to nadal tylko przepowiednia.

Nigdy nie ma stuprocentowej gwarancji spełnienia. To sugestia, scenariusz, który zostanie zagrany przez los, jeśli spełniasz jego warunki. Właśnie dlatego podejrzewał, że za Potterami zostaną wysłani zwykli Śmierciożercy. W końcu, jaki szanujący się Mroczny Władca przestraszy się mocy dziecka. Najwyraźniej w swym szaleństwie Voldemort stracił to, co inni nazywają racjonalnością. Udał się samotnie w nocy do domu Potterów, zabijając małżeństwo, jednocześnie wprawiając w ruch przepowiednię. Tym samym Mroczny Władca stworzył własną zgubę - i to zaledwie z rocznego dziecka.

Właśnie ono spoczywało w rękach dyrektora, nieświadome tego, jak wielkie zmiany wprowadziło i jak wielka odpowiedzialność spoczywa na jego ramionach. Wzdychając, Albus z rozdrażnieniem stwierdził, że zbyt wiele czasu stał tam, rozmyślając. Poprawił swoją blado-niebieską szatę - jedną ze swoich najmniej barwnych kreacji, która wydawała mu się odpowiednia na tę okazję i ruszył w stronę drzwi. Z jakiegoś niezrozumianego powodu, przez całą drogę, czuł jakieś dziwne oczekiwanie w powietrzu. Mimo dźwięków kropel deszczu, rozpryskującego się na ziemi, budynkach i samochodach to w powietrzu wisiała napięta cisza. Może to tylko uczucie wywołane sterylnością i powtarzalnością w Little Whinging. Dumbledore mógł przysiąc, że gdyby nie numerki na domach to ludzie mogliby wejść do niewłaściwego domu. Nigdy nie zrozumie mugoli.

Mężczyzna właśnie sięgnął po różdżkę, aby wyczarować koszyk dla swojego podopiecznego, gdy rozległ się trzask. Różdżka znalazła się w ręce Dumbledore'a szybciej niż było to uznawane za możliwe. Zaledwie ułamek sekundy później dyrektor obrócił się w stronę, z której rozległ się hałas. Zmuszony był jednak opuścić swoją broń, zdziwiony i lekko zniesmaczony, ponieważ tym, co przerwało mu zajęcie, okazał pijany czarodziej. Ubrany w łachmany brunet, ledwo był w stanie stać o własnych siłach. To, że zdołał się aportować się w takim stanie bez skutków ubocznych takich jak rozszczepienie czy aportacja na złą wysokość, było cudem.

- Słysałeeeeeeeś?! Sami-Wiecie-Ktooooo nie żyjeee! Trza bedzieee świe... świa... świeto... terza sie bedzie napić! - Krzyczał mężczyzna na całe gardło w imitacji śpiewu.

Z powodu krzyku, kilka psów w okolicy zaczęło ujadać, a w domu naprzeciwko rozsunęły się zasłon w oknach. Na szczęście było na tyle ciemno, że sąsiedzi nie byli w stanie nic zobaczyć. W innym przypadku, gdyby mężczyzna pokazał magię mugolom, Albus musiałby wymyślić sposób, aby zatuszować to. Nie chciał, aby zbyt wiele osób wiedziało o miejscu zamieszkania Zbawiciela. Istniała ochrona krwi, ale nic nie jest niezawodne.

- Nieeeech ws... sycy wiedzoooom! - Kontynuował śpiewanie przybysz i choć nie wydawało się to możliwe bez zaklęcia, zaczął krzyczeć jeszcze głośniej. Jednocześnie wyjął swoją różdżkę z rękawa, aby wystrzelić w powietrze petardy. Niestety, właśnie w tym momencie ziemia postanowiła się zakołysać lub - co bardziej prawdopodobne - mężczyzna po prostu stracił równowagę. Upadł w idealnie wypielęgnowany ogródek, przerywając w połowie wypowiadanie zaklęcia. Pomimo tego promień opuścił różdżkę. Złoty niezidentyfikowany strumień zaklęcia, uderzył wprost w Harry'ego Pottera, sprawiając, że dziecko zniknęło bez śladu.

Dyrektor zamrugał tempo, patrząc na swoje ręce, gdzie jeszcze sekundę temu było dziecko. Nawet nie był w stanie pomyśleć o rzuceniu tarczy. Różdżka nie powinna była zadziałać, zaklęcie nie powinno było uderzyć, a tym bardziej wyrządzić jakiejkolwiek krzywdy w obrębie osłon krwi. To nie powinno być możliwe. Przez chwilę umysł Albusa był kompletnie pusty, gdy starał się przetworzyć, to co się stało. Z szoku wyrwał dopiero odgłos wymiotów. Starając się nie panikować, starszy mężczyzna aportował się, modląc się do wszystkich bóstw, aby instrumenty w jego biurze pomogły w odnalezieniu Chłopca-Który-Przeżył.

Żaden z mężczyzn nie zauważył - jeden zbyt przerażony, drugi zbyt pijany, że deszcz ustał. Czarne chmury ustąpił, ukazując gwieździste niebo, a cisza została przerwana przez brzęczące owady czy przelatujące nietoperze. Stał się to, co się miało stać. Bo nikt w całej swej ignorancji nie zapytał się, jaka jest cena za zwycięstwo. Zawsze istnieją koszty, lecz ludzie, żyjąc w całej swej naiwnej otoczce wolą ignorować takie szczegóły. Ale to właśnie one wpływają na losy świata. W tym wypadku była to - obecnie już opróżniona - butelka Ognistej Whisky.

Dziecko dementoraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz