001

81 13 6
                                    

Łzy ocierane w róg haftowanej chusteczki. Śmiechy, gorące uściski. Ostatnie słowa, wymuszone obietnice składane dla świętego spokoju. Słona woda kipiąca w kącikach ocznych trzymana na uwięzi w męskich gałkach ocznych. Gładzenie po plecach, przepraszające uśmiechy, ogólne poruszenie. Z pewnością w nie jednym mieszkaniu czy domu właśnie tak wyglądało pożegnanie męskich domowników, mężczyzn i synów, ojców i miłości . Rozstanie, kiedy kobiety zostają w domach czy mieszkaniach, a dostojni panowie, oczka w żeńskich głowach wyruszają na front lub udają się w podróż poza stolicę, ponieważ ich wiek nie jest jeszcze wiekiem poborowym, lecz poza wiekiem wszystkie inne postawione wymagania spełniają, często nawet nad wyraz. U Dawidowskich panowała podobna sytuacja. 

-Na pewno wszystko spakowałeś?- Upewniała się kobieta, ściskając w dłoni materiałową chusteczkę. 

-Na pewno.- Uśmiechnął się młody chłopak, poprawiając wyrobione, lekko naderwane ramiączko plecaka. 

-Mówiłam, że trzeba ci kupić nowy plecak.- Mruknęła matka, unosząc do oczu chustkę. 

-Mamo, Alek jest harcerzem, poradzi sobie.- Córka ułożyła bladą dłoń na ramieniu matki. 

-Obiecaj, że wrócisz cały i zdrowy.- Matczyna miłość i opiekuńczość nie dawały za wygraną. Kobieta chcieć miała pewną obietnicę przez syna rodzonego złożoną. 

-Janiono, dajże Alkowi już spokój. Chłopak się spóźni.- Wzgardził zachowaniem żony mąż.

-Ależ, mój drogi, to już moja ostatnia prośba do Alka. Zlitujże się!- Odburknęła.- Obiecujesz, Aleczku?

-Mamo kochana, oczywiście, że obiecuję.- Uśmiechnął się całując w dłoń mamę. Kobieta objęła go i ucałowała w czoło. 

-Uważaj na siebie.- Szepnęła mu do ucha siostra, gdy brat tulił ją na pożegnanie. Wyszedł z mieszkania, ruszał ulicami nucąc pod nosem harcerskie piosenki. Plecak obciążał jego plecy, a ramiączka wrzynały się lekko w ramiona, dlatego też poprawiał je co kilkadziesiąt metrów. Czy bał się, że nie wróci? Skąd! Młody Dawidowski czuł teraz euforię, satysfakcję, ogromny potencjał i szansę na donośny sukces. Przyjemnie i błogo było mu hardo tak maszerować wczesnym rankiem. Przemierzał ulice wyprostowany i dumny. Drogi jakie przecinał puste były i ciche, światło słoneczne nieśmiało zakradało się w szpary między budynkami rozkładając swe promienie na chodnikach jakby długą, żółtą balową suknię falbaniastą. O rodzinę był spokojny, mając z tyłu głowy świadomość, że ojciec jest wysoko postawionym, postawnym mężczyzną, a matula wykształcona i również dobrze osadzona zważając na ojca. O siostrę obawiał się z lekka. Młoda i urodziwa, co prawda trochę starsza niż on sam, lecz traktował ją jak młodszą. Opiekowali się sobą nawzajem. Na każdych zawodach i olimpiadach, w których startował (często z Jankiem, jego serdecznym kolegą)  młode dziewczę było zawsze obecne i dopingowało brata. Gdy stawał na podium i obejmował dłońmi sportowca i zdolnego harcerza, ona wstawała i klaskała mu przepełniona dumą, mówiąc siedzącym najbliżej, że ten na pierwszym miejscu jest jej rodzonym bratem. Cóż więc, martwił się, że nie będzie patrzył jak dorasta, jak uczy się życia, jak odrywa czym naprawdę jest wojna i jakim okrucieństwem jest ona. O brak widoku rodziców też trochę się smucił i niepokoił. Obawiał się ,że może nie zobaczyć jak się starzeją, może nie będzie w stanie towarzyszyć im, w chwili, gdy z tego świata odchodzić będą. Wiedział, że czeka go masa kilometrów do przejścia, co w myślach rozjuszyło tęsknotę za wolnością, myśląc o swawolach, żartach robionych kolegą z zastępu harcerzy, tańcu i rozmowach niezwięzłych, spokojnych i radosnych. Mimo tych obaw bardziej przemawiała przez niego chęć wali i odwaga wymieszana z adrenaliną buzującą w jego nadnerczach. Widział już łąkę, a za nią lawinę drzew, więc potruchtał, aż wreszcie rzucił się biegiem, gdy dostrzegł dwie dobrze znane mu sylwetki serdecznych przyjaciół. 

'pożar(ł)' Kamienie na SzaniecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz