3.

694 62 5
                                    

Po kilku minutach Daichi wrócił ze sklepu, triumfalnie unosząc do góry siatkę z bułeczkami.

I jak zwykle chłopcy - z Hinatą i Nishinoyą na czele - rzucili się do przodu, jakby od zdobycia upragnionego smaku zależało ich życie. Dla odmiany Tobio nie ruszył się z miejsca, nie mając ochoty na przepychanki. Poczekał cierpliwie, aż w końcu kapitan sam do niego podszedł.

- Kageyama, jaką chcesz?

- A jakie zostały?

- Z dynią... i chyba z fasolą.

- Może być z fasolą.

Podziękował i powoli zaczął pogryzać bułeczkę, przysłuchując się zażartym debatom o wyższości pieczywa nad innym jedzeniem. Celowo nie włączał się do dyskusji, mając nadzieję, że towarzysze zrozumieją przekaz ,,nie zaczepiać". Ale ta technika nie mogła podziałać na jego wyjątkowo niedomyślnych i bynajmniej nie taktownych kolegów; nie minęło wiele czasu, nim Tanaka obejrzał się i - a jakże - klepnął go w plecy.

- Strasznie jesteś cichy, Kageyama - powiedział, zwracając na siebie uwagę pozostałych. 

- Nie mam po co się odzywać, bo ty wyrabiasz normę za nas obu.

Parę osób uśmiechnęło się pod nosem na tę trafną uwagę.

- Co prawda, to prawda - kontynuował niezrażony Tanaka. - Ale to nie wszystko. W ogóle jesteś jakiś taki... nieobecny...

- Pewnie przejmuje się ocenami z japońskiego - wtrącył ironicznie Noya, rozsiewając wkoło okruszki.

- Oceny to pikuś! Ja bym bardziej powiedział, że ktoś porwał prawdziwego Kageyamę i podstawił w zamian jakąś romantyczną podróbę.

Kompletnie nieprzygotowany na takie słowa Tobio aż się zakrztusił.

- Że...Że co?

- Faktycznie, ostatnio zrobił się z niego romantyk pierwszej klasy. Ciągle lata z głową w chmurach i ,,słońcuje" do kolegów.

Odruchowo podniósł głowę i rozejrzał się w poszukiwaniu Tsukishimy. Nie było go tu. To stwierdzenie padło ze Nishinoi, który najwyraźniej podłapał myśl.

Ile jeszcze osób to słyszało? - zapytał się w duchu. Jednocześnie z tyłu głowy przebiegła mu złośliwa myśl, że Tanaka i Noya w duecie potrafią truć ludziom tyłki jeszcze skuteczniej, niż grać w siatkówkę.

A teraz wyraźnie zamierzali drążyć temat.

- No powiedz, kto to? Pewnie Shimizu, co? To musi być Shimizu! - może i wyjątkowo nie wyglądali, jakby zamierzali rzucić się do gardła potencjalnemu zainteresowanemu ich ukochaną senpai, ale i tak poczuł się zepchnięty do pozycji obronnej.

- Pff... To, że wy dwaj zachowujecie się jak nawiedzeni stalkerzy i ślinicie się na jej widok nie znaczy, że każdy jest tak upośledzony!

- Ej, a może Yachi? W sumie jest słodka. Albo jakaś dziewczyna z jego klasy?

- A może zamkniecie się wreszcie i dacie mi spokój?

- Chłopaki, nie kłóćcie się... - wtrącił jak zwykle ugodowy Asahi.

- Im to powiedz! Ja grzecznie szedłem z tyłu i nic nie mówiłem!

- No, ale każdy może zobaczyć, że jest coś na rzeczy! - marudził Nishinoya, ignorując miażdżące spojrzenia, rzucane mu raz za razem przez Daichiego.

- Ostatni raz mówię, NIE JESTEM W NIKIM ZAKOCHANY!

Kageyama czuł, że zaraz znajdzie się na skraju wytrzymałości. Miał już serdecznie dość ich wścibstwa. Czemu po prostu nie mogli odpuścić?

- Dosyć, chłopaki! Bo zaraz dojdzie do rękoczynów! - kapitan w końcu postanowił interweniować i wszedł między młodszych kolegów, stanowczo odpychając ich w przeciwne strony.

Dopiero teraz Kageyama zdał sobie sprawę, że podniósł głos i bezwiednie zacisnął pięści. Rozluźnił je teraz, odrobinę speszony, ale nic nie powiedział.

Stopniowo napięcie między członkami drużyny znikło, gdy rozmowa zeszła na nieco bardziej (czy też mniej) przyjemny temat rozgrzewki i sposobu, w jaki powinna być przeprowadzona. Ale Tobio nie mógł się rozluźnić. Ciągle wracał myślami do... sprzeczki? Nie, tego nawet nie można było nazwać sprzeczką. Oni po prostu robili szum wokół faktu, który, jak się okazuje, i tak był doskonale widoczny,

Mimowolnie skierował wzrok w stronę Hinaty i napotkał jego spojrzenie. Tym razem rudzielec nie wytrzymał jednak kontaktu wzrokowego i szybko spuścił oczy. Nie mógł mieć pewności, ale odniósł wrażenie, że blade zwykle policzki kolegi pokryły się delikatnym rumieńcem. Na ten widok chciało mu się krzyczeć, bo znowu przypomniało mu się cholerne słońce. Mógł sobie udawać ile chce, ale najwyraźniej Shoyo odczytał z tego trochę więcej niż chłodną ironię.

 Tobio podziękował w duchu niebiosom, bo nikt go już nie próbował zagadać, aż doszli do rozwidlenia dróg. Beznamiętnie pożegnał się z kolegami, myślami będąc już w domu. Jak tylko wróci, weźmie prysznic i położy się spać. Przy odrobinie szczęścia może nawet okaże się, że cały ten dzień był tylko głupim snem?

- To... Idziemy? - usłyszał niepewny głos i zorientował się, że od kilkunastu sekund stoi w bezruchu.

Cholera! Jak mógł zapomnieć, że zwykle po treningach znaczną część trasy chodzili we dwóch z Hinatą? 






Sun & RavenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz