Różowo-fioletowe błyskawice szaleńczo przecinały granatowe niebo rozświetlając na milisekundy okolicę z domami jednorodzinnymi wybudowanymi na zboczach pagórków lub zaraz pod nimi. Lasy porastające szczyty lub pozostałe części zboczy pozbawionych budynków uginały się pod ciężarem silnego wiatru. Siąpiący deszcz trwał bardzo krótko szybko wyparty przez ogromną ulewę, jaka od początku tego roku nie uraczyła jeszcze tutejszych mieszkańców. Pierwsza, wiosenna burza.
- Niezwykłe zjawisko, jak na początek kwietnia - mruknął sam do siebie mężczyzna podziwiając podniebną sztukę wystawianą przez samą matkę naturę.
- Co? Nie dosłyszałem.
- Tomek patrz przed siebie, bo wylądujemy w rowie.
- Jest taki deszcz, że i tak nic nie widzę. Wycieraczki ledwie nadążają...
- Skoncentruj się na przedniej szybie, a będziemy mieli większe szanse, by ten rów ominąć.
- I tak jadę instynktownie. Wolałbym się zatrzymać i przeczekać, bo to głupota jechać w takim deszczu.
- Nie - oznajmił spokojnie mężczyzna sięgając ręką na tylne siedzenia samochodu - Deszcz może nam sprzyjać, a zwłaszcza taka ulewa. Jeśli będzie taka potrzeba.
- Nie wydaję mi się, żebyśmy go potrzebowali, to za wcześnie...
- Oby. Tu skręć w prawo.
- To ten budynek?
Mężczyzna przybliżył twarz do szyby próbując dostrzec cokolwiek przez ścianę wody. Akurat w tym momencie niebo przecięła błyskawica ułatwiając mu ogląd okolicy. W oknach pobliskich budynków nie paliło się żadne światło, mieszkańcy najwyraźniej wciąż hołdowali tradycji wyłączania wszelkich elektrycznych urządzeń na czas burzy, czemu wcale się nie dziwił. Zapewne ani jeden dom w pobliżu nie był wyposażony w piorunochron (czy był ubezpieczony), co i tak nie dawało stuprocentowej gwarancji ochrony. Na jednym z parapetów dostrzegł nawet, w ciągu tej jednej sekundy, obrazek Matki Boskiej pełniącej rolę strażnika z ramienia nadprzyrodzonych mocy.
Z drugiej strony mogło równie dobrze odciąć prąd przez wywalony słup lub inną awarię. Ale ten wariant był nieprawdziwy.
- Tato, patrz! - zawołał Tomek wskazując na coś palcem.
- Ręce na kierownicę!
- W tamtym domu pali się światło.
- Gdzie?
- Tam na wzgórzu.
Mężczyzna nie dostrzegł tego wcześniej, bo dom znajdował się od lewej strony ich samochodu i widok na budynek zasłaniał mu syn. Kilka żółtych punkcików majaczących w oddali.
Porównał położenie budynku z umiejscowieniem na mapie w telefonie, który wyciągnął wcześniej z torby na tylnym siedzeniu.
- Świeci się jako jedyny - stwierdził posępnie Tomek - Chyba trafiliśmy na żer.
- To wcale nie musi nic oznaczać, ale dziś przystępujemy do działania. Pogoda nam sprzyja, to idealny moment.
- Nie ma tu żadnego skrętu w lewo, tędy nie podjedziemy pod ten dom.
- Jedź prosto. Znalazłem dobre miejsce.
- Wydaje się być dosyć daleko - żachnął się chłopak przewracając oczami po przedniej szybkie całkowicie zalanej od niesłabnącego deszczu. - Nie było niczego bliżej?
- Nie - uciął krótko mężczyzna przyzwyczajony do faktu, że jego syn odziedziczył skłonności do narzekania po swojej matce. Zahartował się już przy samej kobiecie.
- Rany będziemy cali mokrzy. Ludzie się zdziwią, że plątamy się o tej porze i w takiej pogodzie, albo zostawimy mnóstwo śladów.
- Jeśli będzie trzeba, ja będę mówił. Nie marudź już.
- Na serio nic nie widzę.
- Zwolnij!
- Jeszcze? Już tak się gramolimy!
- Już niedaleko. Widzisz tamten las? - mężczyzna wskazał palcem przez lewą stronę przedniej szyby - Tam ukryjemy samochód i przez niego dojdziemy pod budynek. Ulewa i te lasy dookoła, nie powiem, poszczęściło się nam.
Zostawili samochód dokładnie w tym miejscu, które wybrał Stanisław Roka. Trzecia z kolei, leśna droga o dwóch błotnistych pasach i wstędze zieleni pomiędzy, ciągła się nieco skręcając to w lewo, to w prawo pod dziurawym baldachimem jeszcze pozbawionych listowia gałęzi drzew, które poruszane wiatrem kołysały się złowieszczo wywołując u Tomasza gęsią skórkę. U jego ojca zaniepokojenie wywoływała myśl, że któreś z drzew może się zwalić pod naporem burzowej wichury, ale musieli podjąć to ryzyko, by jak najlepiej ukryć ich obecność w okolicy przed niepożądanymi wzrokami przypadkowych gapiów. Gdy należało zboczyć z betonowej drogi kazał synowi wyłączyć przednie światła, na co chłopak głośno przełknął ślinę, ale posłuchał rozkazu. Na szczęście deszcz nieco zelżał, a błyskawice wciąż równie często rozświetlały niebo, za co Tomek w głębi duszy podziękował bogom, w których w spokojniejszych sytuacjach raczej nie wierzył.
Leśna droga kończyła się małą polaną. Drzewa rosnąc niemal kora przy korze, gałąź przy gałęzi, szyszka przy szyszce stanowiły naturalny kamuflaż, chociaż dziś matka natura pomagała im aż nadto. Stanisław Roka jednak do końca pozostawał przezorny i nie zmienił planu, mimo wątpliwości syna.
- Koncentracja na sto procent. Żadnych błędów- skwitował.
Ubrani w czarne kurtki z zielonym napisem "deratyzator" na plecach, ruszyli we wskazanym przez GPS kierunku przeciskając się między pniami i stąpając po mokrych resztkach liści, które odsłoniły wiosenne roztopy.
Deszcz przeszedł w siąpanie, po burzy również prawie nie było śladu, jedynie krótkie rozbłyski za górami w oddali. Założyli noktowizory, chociaż Tomek wolałby ich nie używać. Dla niego mniejsze pole widzenia było znacznie lepsze, niż każdy wyraźny, ale nagły i przerażający ruch jakiegoś zwierzęcia, czy gałązki. Zawsze w takich momentach (a było ich do tej pory zaledwie kilka) przypominał sobie o grze, w którą kiedyś naparzał, o zombie. Z całych sił starał się nie myśleć, że zaraz zza jakiegoś drzewa wyłoni się martwy trup. Jednak na wszelki wypadek trzymał broń w dłoni, na wysokości biodra.
- Schowaj to, na razie nie potrzebna nam - mruknął ojciec.
Nie posłuchał. Ojciec nie zwrócił mu już uwagi.
Po kilku minutach dotarli na skraj lasu wychodzącego na łąkę w pobliżu tego jedynego, rozświetlonego domu w okolicy. Dom właściwie już się nie wyróżniał, z żadnego okna nie raziło ich nieprzyjemne światło.
- Wysiadł prąd - stwierdził Stanisław Roka.
- Może sami w końcu zgasili.
- Wątpię.
- Dlaczego?
- Widzisz te otwarte na oścież drzwi?
- Spóźniliśmy się.
- Ale żer był dzisiaj, nawet niedawno. Chyba jeszcze nikt jeszcze nie sprawdził co słychać u sąsiadów. Chodź, podejdziemy bliżej. Musimy się upewnić.
- Ktoś nas może w końcu zauważyć...
-Więc zróbmy to szybko - uciął mężczyzna - Zanim inni przejdą od martwienia się o stan swoich domów po burzy do martwienia się o stan domów sąsiadów, czyli zazwyczaj rodziny, jeśli mówimy o tych terenach. Pewnie mamy czas, aż przywrócą prąd i wiem, ryzykujemy, ale stąd i tak nic nie wywąchamy. Trzeba bliżej. Poza tym, jak to młodzi mówicie, bez ryzyka nie ma zabawy, co?
- Ale mi zabawa - żachnął się Tomek.
- Nie marudź już - parsknął Stanisław Roka, po czym zupełnie poważnym tonem oznajmił - Ten wóz ciągnięty jest przez ogiera zwanego "Ryzyko". Bez tego ogiera ta ręka byłaby zupełnie pusta - wskazał na swoje lewe przedramię, gdzie kilkanaście równolegle wytatuowanych kresek ciągnęło się od nadgarstka do połowy ramienia . Chłopak tylko lekko odwrócił głowę we wskazywanym kierunku po czym okazując totalną obojętność powrócił do wcześniejszej pozy, czyli półprzysiadzie i obserwowania budynku.
- Idziemy? - zapytał w końcu po kilku sekundach, które wydawały się mu ciągnąć w nieskończoność. Jego ojciec kiwnął głową. - No to jazda.
Budynek nie był duży, zwykły, standardowy i nowoczesny domek jednorodzinny. Podeszli do okien i uklękli. Stanisław Roka ostrożnie zajrzał przez szybę, a Tomek opierając się o ścianę domu zaczął rozglądać się na boki sprawdzając czy nikt ich przypadkiem nie obserwuje.
- Tu jest pralnia - westchnął mężczyzna - musimy znaleźć inne okno. Chodź za mną i osłaniaj moje tyły. Niżej! Oni mogą być w środku!
- Oni nie żyją - wyszeptał chłopak.
- Tego nie możemy być na razie pewni. Za mną. Ostrożnie.
Tomek posłuchał rozkazów ojca i niemalże przylegając do ściany, w półzgięciu przemieścili się kilka metrów w prawo, po czym skręcili w lewo. Tynkarze nie mieli przy tej za wiele roboty, bo niemal połowę stanowiły szklane drzwi na taras, którego właściciele najwyraźniej nie mieli okazji (lub pieniędzy) wybudować. Zamiast tego rosła tu po prostu trawa, a próg od ziemi dzieliło około 30 centymetrów.
Mężczyzna pokazał umówionym (i wcześniej wiele razy przećwiczonym) gestem synowi, że ma zaczekać, a sam podkradł się kilka kroczków, po czym bardzo powoli przechylił głowę w bok na tyle, że ktoś hipotetycznie stojący przy szklanych drzwiach i to w lepszym świetle, zauważyłby tylko lekką łysinę, czoło i noktowizor na oczach, jeśli ten ktoś poznałby się, że urządzenie to noktowizor. Ale najwyraźniej ten "ktoś" tam nie stał, bo ojciec Tomka ani drgnął.
Chłopak patrzył na niego wyczekująco, ale nie musiał wykazywać się większą cierpliwością.
- Nie żyją - oznajmił obojętnie Stanisław Roka po kilku chwilach - Podaj okulary.
- Jesteś pewien?
- Sam chodź i zobacz. No, podaj mi te okulary - ponaglił syna.
- Proszę.
Mężczyzna ściągnął noktowizor, po czym na jego nosie wylądowały okulary przypominające te przeciwsłoneczne z okrągłymi, jasno fioletowymi szkiełkami, których nie powstydziłaby się żaden celebryta czy gwiazda filmowa. Jednak względy estetyczne wcale go nie obchodziły, okulary nie miały nawet chronić przed słońcem.
- Jest wyraźny ślad. Właściwie ślady - mruknął - Mamy dzisiaj szczęście, chyba dosyć świeże. Zobacz.
- Czy to jest konieczne? - Tomek głośno przełknął ślinę.
- Musisz się przyzwyczaić. To nawet nie podlega dyskusji, chodź tu i zobacz.
- Dzisiaj... wolałbym nie - jęknął błagalnie chłopak. Tak bardzo marzył, by jednak mieszkańcy tego domu nie byli martwi. Kurwa, on się nigdy na to nie pisał.
- Synek - zaczął łagodnie Stanisław Roka - Bez tego nie da rady. Wiem, to trudne, ale ja też na początku sikałem w pory. Ba, znosiłem to gorzej niż. Potem musiałem czyścić mojemu ojcu buty z wymiocin.
- Dobra, dobra - Tomek niechętnie ruszył w stronę ojca - Zaraz ja też będę żygać.
Widok był okropny, tak jak spodziewał się chłopak. Martwe ciało jakiegoś mężczyzny bezwładnie "siedziało" na białej sofie, z odchyloną do tyłu głową, poderżniętym gardłem i palcami prawej ręki zaciśniętymi na rękojeści noża, wyglądający na kuchenny.
Mnóstwo krwi. Na jego koszuli, na obiciu wypoczynku i gęsto rozsiane, małe, ale dostrzegalne kropki na panelowej podłodze. Wszystko to widział w fioletowym, fluorescencyjnym świetle.
- Kurwa - jęknął.
- No - przytaknął mężczyzna bacznie obserwując reakcję swojego syna.
- Samobójstwo, nie? - zapytał ironicznie Tomek.
- Standard, niemalże perfekcyjnie zaplanowane. Podkreślam, niemalże. Spójrz - powiedział Stanisław Roka podając mu fioletowe okulary - Widzisz ślad na rękojeści?
- Nie tylko ten - wzdychnął chłopak, a jego dzisiejsza kolacja złożona z frytek i hamburgera kupionych w knajpie pobliskiego miasteczka, popita colą lite z supermarketu, podchodziła mu do gardła.
- A reszta rodziny?
- Nieobecna, ale bardziej prawdopodobne, że ich zwłoki zajmują inne części domu. Spreparowane morderstwo i samobójstwo. Niezły wyżer miał nasz Dran, ale nie musimy tego sprawdzać, tyle nam wystarczy. Teraz...
- Kolejne ślady?
- Tak, uczysz się młody. Miejmy nadzieje, że deszcz nie zdołał zmyć wszystkiego. Musimy szybko przeczesać okolicę, złapać trop. Nie mamy za wiele czasu. Kurwa i tak mieliśmy dziś wiele szczęścia. Może nie wyczerpaliśmy jeszcze naszego limitu na dziś.
Niestety, przeczucia Stanisława Roki okazały się prawdą. Burza zdołała wymazać niemal wszystkie ślady w okolicy domu. Na bardzo szczegółowe poszukiwania nie mieli czasu, zwłaszcza, że w pewnym momencie ze środka budynku dobiegła ich polifoniczna melodyjka typowa dla masowo produkowanych i sprzedawanych telefonów gLobalnej marki, sam Tomek miał dokładnie taką samą nigdy nie będąc zainteresowanym, by swój dzwonek zmienić. Dzwoniący telefon to był znak, że na nich już pora i powinni się szybko zwijać. Poza tym każda kolejna minuta spędzona na widoku była bezsensowna, śladów i tak by nie znaleźli w okolicy budynku. Pozostawał im jeszcze las, ale polanę na której stał dom z dwóch stron otaczała długa ściana drzew. Mężczyzna wahał się, czy nie lepiej by było wrócić z powrotem do samochodu i nie ryzykować. Pozbawiłoby to ich jednak szans na złapanie jakiegokolwiek tropu, a to w dużej mierze oznaczało rozpoczęcia całego procesu tropienia od początku. I zapewne więcej ofiar. Nie mógł sobie na to pozwolić.
- Tomek - wezwał stanowczym głosem syna - Masz jedno szkiełko - odczepił prawą część awangardowych, fioletowych okularów i podał je chłopakowi - Idziesz w tamtą stronę lasu, przeczesujesz go szybko i sprawnie. Ja idę tam. Jeśli coś znajdziesz, daj sygnał.
- Tato, nie lepiej, żebyśmy wrócili? - Tomek spojrzał niepewnie na ojca, czując jak adrenalina buzuje w jego żyłach. Ten stan utrzymywał się od momentu usłyszenia telefonu, a więc od kilkudziesięciu sekund.
- Musimy się streszczać młody - Stanisław Roka kompletnie zignorował marudzenie syna - Do piętnastu minut, maksymalnie pół godziny. Tomek, słuchaj, za pół godziny mam cię widzieć koło samochodu. Telefonu użyj tylko, na prawdę jeśli musisz. Drogę do samochodu chyba pamiętasz, nie?
- T..tak - nastolatek zawahał się. - Chyba tak.
- To nie jest daleko. Dasz radę. A teraz, jak to mówisz, jazda! Nie zmarnujmy tej nocy, jesteśmy bardzo blisko. Dran nie mógł mieć tyle szczęścia.
Mężczyzna miał rację. To on odnalazł słabo, ale wystarczająco wyraźnie, ślady. Kilka na pniu drzew na wysokości jego ramienia, kilka na suchym, liściastym dywanie pokrywającym ziemię. Szybko wezwał syna doskonale naśladując trel jakiegoś ptaka, którego nie znał, bo tego sygnału nauczył go jego ojciec, a jego ojca dziadek i tak dalej. Trel był na tyle "zwykły", by nie wyróżniał się dla postronnych osób w śpiewie innych ptaków i na tyle różny, by został rozpoznany przez odpowiednie osoby. Tomek należał do grupy tych drugich.
- W którym kierunku idzie trop? - spytał lekko dysząc sekundę po tym, jak zatrzymał się przerywając swój nerwowy bieg - Coraz bardziej oddalamy się od samochodu - stwierdził.
- Spokojnie. Trzymaj broń w gotowości, nigdy nic nie wiadomo.
Idąc tropem śladów zauważyli, że stają się coraz bardziej wyraźne i świeże.
- Nie porusza się szybko - mruknął Stanisław Roka - To normalne, jest najedzony, a co za tym idzie ociężały.
- Dobra dla nas - odmruknął Tomasz Roka.
Doszli do strumyka, który po burzy zamienił się w chwilową, małą rzeczkę.
- Kurwa - zaklął bez oporów mężczyzna.
Lustrował drugi brzeg przez połówkę okularów, ale nigdzie w ciemności nie odznaczały się fioletowe plamy świecące fluorescencyjnie.
- Podążył nurtem - odgadnął jego syn mówiąc to bardziej do siebie, niż do swojego ojca. - Dlaczego? Zorientował się, że go ścigamy?
- Wątpię, chociaż Drany stają się coraz bardziej cwańsze. To wciąż tłuki, ale rozumieją doskonale co to prewencja. No może nie użyją tego słowa.
- Mógł nas podglądać - Tomek otworzył oczy szeroko i odruchowo zaczął się oglądać dookoła siebie - A co, jeśli to pułapka? Zwabił nas tu by nas zabić! Właściwie mógł to zrobić...
- Nie mógł! - zaprotestował twardo Stanisław Roka przerywając synowi, a ten natychmiast zamilknął - Ślady nie były aż tak świeże. Myślę, że to kwestia nawet pół godziny, jeśli nie więcej. Jak byliśmy koło domu to już przestało padać, obserwując nas zostawiłby o wiele świeższe.
Poza tym jest teraz bardzo ociężały, porusza się wolniej, nie ryzykowałby. Nie wie na razie o naszym istnieniu, ale dowiedziałby się nawet dziś, gdyby nie strumień. W każdym razie znalazł sobie pewnie jakąś norę, bo musi przespać żer. A szukanie nory to czynność, którą wykonują w swoim potwornym życiu Dranie najostrożniej. Nie możemy kręcić się w okolicy, zaraz odkryją, że rodzina nie żyje. Dość ryzyka, wrócimy tu jutro.
- A co jeśli odejdzie dalej? - żachnął się chłopak - Ucieknie nam. - sam nie wierzył, że poddawał w wątpliwość propozycję wycofania się. Przecież ciągle miał ochotę uciec, gdzie pieprz rośnie.
- Nie ucieknie, bo pewnie układa się już do snu. Powtarzam, on jest ociężały, nie będzie w stanie iść daleko, musi odespać. Młody, nic nie pamiętasz co cię uczyłem. Zachowujesz się, jakby to było twoje pierwsze polowanie.
Gdyby nie ciemność nocy, mężczyzna dostrzegł by buraczanego rumieńca na twarzy nastolatka.
- Ten strumień płynie niedaleko naszego samochodu, pamiętasz? - kontynuował - Idąc do domu przekroczyliśmy go, tam była kładka, pamiętasz? Pamiętasz?!
- Tak - mruknął gniewnie Tomek.
- Pójdziemy jego brzegiem, przy okazji nic nie szkodzi nam obserwować okolicy. I, Tomek?
- Tak? - tym razem chłopak był nieco grzeczniejszy.
- Trzymaj broń w gotowości. Nie zakładaj, że wszystko co powiedziałem przed chwilą, jest w stu procentach prawdą. Nie wierz mi całkowicie.
- Co? - chłopak cofnął się odruchowo zbity z pantałyku. Przez jeden moment pomyślał, że jego ojciec zwariował. - To bez sensu.
- Bądź czujny i nie bój się mieć wątpliwości. Nigdy nie wiadomo, jak bardzo cwane mogą okazać się te potwory. Podnieśliśmy się technologicznie, potwory też musiały się przystosować.
YOU ARE READING
Dran
Horror"...usłyszała skrobanie, jakby ktoś ostrymi pazurami jeździł po dolnej stronie blatu. Zapukała czwarty raz. Natychmiast dwa głośnie łoskoty, które nie tylko usłyszała, ale i poczuła, odbiły się echem w całej kuchni, jakby ktoś z całą mocą uderzył pi...