Rozdział 3

9 0 0
                                    

...jak stracić zmysły w jeden dzień

Gwałtownie wybudziłam się ze snu, którego już nie pamiętałam i jęknęłam czując bolesne pulsowanie w policzku. Cholera, co się wczoraj wydarzyło? Potrząsnęłam głową, próbując odzyskać jasność myśli. 

Rozmowy z przyjezdnymi, dziwne pytania tego barda o złotawych oczach, piosenka, której nie miał prawa znać. Piwo, dużo piwa. No i wóda. To by coś wyjaśniało, tylko problem w tym, że nie piję. Przynajmniej podczas pracy.

Obolała stoczyłam się z łóżka na podłodę i zapatrzyłam się w sufit, jakbym miała tam znaleźć sens życia. 

,,Co z tym policzkiem?" – pomyślałam. Nagle uświadomiłam sobie, że coś co tak boli, musi być widoczne. Doczołgałam się do małego biureczka stojącego w kącie izby i sięgnęłam pod blat. Po chwili wyczułam palcami ostre krawędzie lusterka, które przymocowałam tam, by nie kusiło złodziei, niedługo po tym jak zdobyłam pracę u Pata i stać mnie było na wynajęcie pokoju nad karczmą. Było jedną z niewielu rzeczy, które jeszcze zostały mi z zamkowego życia. Żeby przeżyć pierwszy rok mojego wygnania, większość bagażu musiałam sprzedać podejrzanym szumowinom, bo tylko oni nie zadawali pytań o to, jak weszłam w ich posiadanie. 

Powoli podniosłam lusterko na wysokość twarzy i uchyliłam ostrożnie powieki.

    – Na brodę Zenota Rybowładnego!!  – nie mogłam powstrzymać okrzyku. 

Cały lewy policzek pokryty był fioletowo-zielonym siniakiem, który na krawędziach przechodził w ohydny odcień żółtego. Chyba zamorduję tego, kto mi to zrobił.

    – Liv? – usłyszałam głos Pata dobiegający z niższego piętra. – Wstałaś wreszcie?

    – Daj mi pięć minut, staruszku. Ja tu przeżywam kryzys! – szybko podniosłam się z podłogi i wciągnęłam na siebie pierwsze lepsze ubrania, które nie miały na sobie podejrzanych plam niezidentyfikowanego pochodzenia. To się własnie nazywa królewski szyk, moi drodzy.

Postanowiłam, że rozpuszczę włosy w nadziei, że pomogą mi ukryć tajemnicze obrażenia, jednak przeciągły gwizd Pata obdarł mnie ze złudzeń.

    – Widzę, że tamten chłopak nie żartował  – powiedział obserwując mnie, kiedy brałam sobie kubek wody i dolewałam do niego solidną porcję naparu, który powinien trochę pomóc na ból. – Musiałaś solidnie przygrzmocić w tę beczkę.

    – Jaka beczka? Jaki chłopak? – zrezygnowana i skołowana usiadłam przy stole koło Pata i położyłam głowę na chłodnym blacie. 

   – Syn sołtysa. Przyniósł cię wczoraj z szopy, po tym, jak towarzystwo zaczęło się niecierpliwić, bo browaru zabrakło, a ciebie jak nie było, tak nie było – staruszek widząc, że naprawdę nic nie pamiętałam poklepał mnie pocieszająco po ramieniu. Czasami miałam wrażenie, że traktuje mnie jak córkę, może przez to, że jego własna umarła na szkarlatynę, kiedy miała kilka lat. – Wrócił trzymając cię nieprzytomną na rękach, a kiedy odniósł cię już do łóżka, opowiedział nam o tym jak cię znalazł. Podobno leżałaś przy otwartej beczce z piwem, jeden dzbanek zdążyłaś napełnić, a drugi leżał nieopodal rozbity. Uznaliśmy, że zemdlałaś przy nalewaniu i upadając uderzyłaś policzkiem w kant beczki lub podłogę. Choć znając twoje szczęście, mogłaś się poślizgnąć i zemdleć dopiero po upadku.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jul 01, 2019 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Ostatnie z roduWhere stories live. Discover now