I

542 21 8
                                    

Był szczęśliwy.
W tym świecie mało było generalnie powodów, by być szczęśliwym. Były różne wojny: wielkie lub lokalne, pomiędzy królami mocarstw albo starostami zapyziałych wsi; wojny na miecze i kusze albo na widły i pałki - wszystkie niosły jednak za sobą taką samą śmierć. Były plagi najróżniejszych chorób, wyniszczające całe miasta, gminy, powiaty. Wyniszczające ludzi, albo zwierzęta hodowlane. Były nieznośne upały i srogie mrozy. Były niewierne żony czekające tylko aż mężowie wyjadą na jakąś krucjatę, czy choćby do odleglejszego baru. Byli i niewierni mężowie czekający tylko by móc wyjechać na jakąś krucjatę, czy choćby do odleglejszego baru. Były klątwy, zaklęcia, uroki i niskiej skuteczności acz wysokiej ceny amulety im zapobiegające. Były wreszcie potwory. A były wszędzie. Na polach wieśniaków dopadały południce, w lasach wilkołki, po chatach snuły się chochliki, po traktach wilcy, gryfy. Po niebach latawce. W morzach żagnice i krakeny, w górach harpie i smoki. Na wsiach była pańszczyzna i dziesięcina, z nazwy tylko ustalająca podatek na dziesiątą część dochodu. Na drogach myta, w handlu cła. Na dworach polityka; w polityce burdel; w burdelach brzydkie, a drogie kobiety. Na tronach kretyni, przy tronach kretynów czarodzieje i czarodziejki. W lasach elfy i driady, a w ich dłoniach łuki. Tak, niewiele było w tym świecie powodów, by być szczęśliwym. Jeszcze mniej mieć ich mógł wiedźmin, obwiniany powszechnie o przynajmniej połowę z wyżej wymienionych przykrości, na czele z potworami; wiedźmin na każdym kroku spotykający się z przekleństwami, obelgami i znacznie gorszymi próbami uprzykrzenia mu życia.

A jednak los jednocześnie zesłał mu powodów do szczęścia na tyle dużo, że odpowiadał paskudnym, ale szczerym uśmiechem na krzywe spojrzenia, szepty i obraźliwe gesty mijanych właśnie wieśniaków, podróżnych i kupców. Nie złościł się na wóz kupiecki wlokący się przed nim, ani na brak możliwości wyprzedzenia go przez duży tłok na trakcie.
Tu tłok był zawsze. Geralt jechał bądź co bądź główną drogą do Novigradu, miejsca do którego tabunami zjeżdżali ludzie i nieludzie każdej specjalizacji: Handlarze, kowale, uczeni, alchemicy, zielarze, najemnicy, rzemieślnicy. Ci znani na całym kontynencie i cieszący się szacunkiem i poważaniem, tudzież cieszący się powszechnym potępieniem za swoją, taką czy inną działaność, a także ci którzy zaistnieć w tym świecie dopiero chcieli swym rewolucyjnym, jak im się zdawało, pomysłem.
Koń stąpał raźnie, zarażony wesełością jeźdźca. Za nimi i przed nimi toczyły się głośne rozmowy, śmiechy i pokrzykiwania, przez które przebijały się dźwięcznie od czasu do czasu ptaki.
Geralt wyrwał się z rozmyślania o swym szczęściu, uniósł głowę. Wjechał właśnie do lasku Briam. Lasek, nie różniący się niczym od innych lasków, znany był w okolicy z tego, że tuż po wyjechaniu z niego oczom ukazuje się rozległa połać polan, farm i młynów, a za nimi, na tle błękitnego nieba, mury i baszty Novigradu. Wiedźmin ucieszył się, że cel jego długiej i monotonnej wędrówki jest już blisko i przyspieszył lekko konia. Musiał jednak zaraz zwolnić, by nie wpaść na śmierdzący farbą wóz za którym wlókł się od bardzo dawna. Im bliżej miasta, tym większy tłok na drodze. Im słynniejsze miasto, tym szybciej tłok się tworzy. Novigrad był słynny. I był blisko.
Szczęście bialowłosego sprawiało, że ignorował nawet jadącego od jakiegoś czasu obok zgarbionego medyka z poszarpaną ospą twarzą, który gadał na temat wiedźminów zwykle wyjątkowo drażniący.

— Objętość płuc zwiększona prawie dwukrotnie – uczony kontynuował długi, pełen emocjonalnych gestów monolog – choć ich wielkość jest niemal równa ludzkiej. Dodając do tego wyjątkowo przyspieszoną wydolność i osiągalną stabilność oddechu, jesteście w stanie sprintować i zachowywać niespotykanie niskie tętno. Fascynujące! Musicie panie wiedźmin koniecznie odwiedzić moją pracownię w dzielnicy zachodniej.

Geralt zamyślił się znów, zapominając o wymuszonym towarzyszu. Myślał o tym swoim szczęściu. Przed dniem przyjął typowe zlecenie na gryfa grasującego w pobliżu jednej wioski. Natura, której wszystko jest podporządkowane, świat zwierząt wykreowała tak, że drapieżniki z reguły ze sobą nie walczą. Dzieje się tak, bo walki takie rzadko kończą się jednostronnym zwycięstwem. Wygrany zwykle zostaje ranny, co w świecie w którym nie ma medyków, cudownych ziół, amuletów, eliksirów ani wędrownych uzdrowicieli gotowych za darmo nieść pomoc, jest często śmiertelne. Toteż drapieżniki posyczą, powarczą i rozejdą się. Chyba że ich wymagania względem środowiska są na tyle wyszukane, że walczyć muszą.
Geralt zwycięskiego gryfa znalazł poranionego, niemal bezpośrednio po zwycięstwie. W szale walki zaatakował on go od razu, ale był już zbyt słaby, by mógł wygrać.
Geralt pomacał przypięty do pasa mieszek po raz setny. Podczas monotonnej podróży zamyślał się ciągle nieostrożnie, a szczęście szczęściem, ale, jak się rzekło, do Novigradu zjeżdzali wszelcy specjaliści. Złodzieje również.

Wiedźmin: Po Wsze Czasy + Ballada / Geralt & Jaskier [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz