Zamknął za sobą drzwi. Ściskał w dłoni kartkę, ale dosłownie po paru krokach wypuścił ją z zimnych palców. Przylgnął plecami do ściany i zjechał po niej, twardo upadając na ziemię. Kobaltowe tęczówki drżały, kiedy szeroko otwartymi oczami, po prostu patrzył w jeden punkt przed sobą. Nie żaden konkretny. Jakikolwiek. Wplótł ręce we włosy, mocno ciągnąc za czarne kosmyki.
To się nie wydarzyło, niemożliwe...
Gwałtownie odchylił głowę do tyłu, uderzając nią o ścianę. I jeszcze raz. Tak, żeby zabolało. Chciał krzyknąć, ale z drugiej strony nie mógł pozwolić na to, żeby Hanji go teraz usłyszała.
To pieprzony żart.
Los go chyba nienawidził. Czuł się słaby, bezsilny i winny za to, co się stało. A przecież... Przecież kurwa nic nie zrobił.
Zamknął oczy, ciężko oddychał. Znów był małym, słabym gówniarzem. Żałosną, głodującą kreaturą. Mimo że matka oddawała mu wszystko, i tak ledwo przeżywali. Podziemie było okrutne pod tym względem. Sprzedawała własne ciało, by jej syn mógł jakkolwiek funkcjonować, by mógł oddychać.
ZOSTAW GO, ZOSTAW, MÓWIĘ!
W głowie rozbrzmiał mu rozpaczliwy krzyk matki. Nagle znów poczuł zaciskające się na jego chudym, dziecięcym ramieniu, obrzydliwe łapy tamtego człowieka. Nie pamiętał jego twarzy, ale za nic w świecie nie mógł zapomnieć obleśnego, brudnego zapachu, głosu i tego odrzucającego dotyku.
ODDAM CI SIĘ ZA DARMO, TYLKO GO ZOSTAW!
Pamiętał, że schował się w starej, niedomykającej się szafie. I patrzył. Patrzył na tamtą chorą sytuację przerażonymi kobaltowymi tęczówkami. Pierwszy raz w życiu widział brutalny gwałt i to na własnej matce. Bo to już nie była nawet prostytucja. Był małym szczylem, ledwie odrósł od ziemi. Nienawidził się za to, że było to jedno z niewielu wspomnień, jakie pamiętał. Bolesne, traumatyczne, powracające w snach. Potem płakał przy jej łóżku całą noc, podając resztki wody, które były w dzbanku, Kuchel bowiem ledwie się ruszała. Uratowała go wtedy, uratowała syna za cenę własnego niepojętego wręcz cierpienia. Kochała małego Levi'a, mimo że jego ojcem był jeden z brutalnych klientów.
Otworzył gwałtownie oczy, szczęka bolała od mocnego zaciskania zębów. Oczy piekły go niemiłosiernie, ale nie zamierzał ryczeć. Czemu to się znowu stało, czemu ktoś tam na górze tak bardzo go nienawidził? Wziął gwałtowny, głośny wdech. Gula w gardle praktycznie go dusiła. Kolejna rzecz, której w sobie nienawidził. To cholerne rozpamiętywanie w nieodpowiednich chwilach.
Kolejne głuche uderzenie. Prawie nieświadomie mocno odchylił głowę do tyłu. Ile czasu tu siedział, roztrząsając pierdoły? Na pewno za długo. Ból orzeźwił go na tyle, że był w stanie wstać. Zgarnął kartkę i twardym krokiem skierował się na piętro, gdzie spała reszta żołnierzy.
Ktoś na niego czekał i tym razem, nie mógł zawieść.
* * *
Nie było go trochę dłużej niż piętnaście minut. Kiedy wrócił, siedziała na biurku, patrząc w pustą ścianę. Zupełnie jakby zastygła. Drżącą dłonią włożyła szluga do ust, mocno się zaciągnęła i nerwowo wypuściła gęsty dym z bladych warg. Srebrna papierośnica leżała koło jej uda. Musiała wygrzebać ją z szuflady. To nawet była chyba ta sama, którą wtedy, dawno temu dała mu na dachu. Chyba się bała, znów zatraciła w bolesnych wspomnieniach minionej nocy. Ale nie dziwił się. Mieszkał w dzielnicy nędzy, widział młode kobiety w fatalnym stanie psychicznym po takich incydentach, słyszał o takich, które nigdy się po tym nie podniosły.
CZYTASZ
Obrzydzenie | levihan | 2
FanfictionCZYTAĆ OPIS UWAGA: Moje shoty można traktować jako jedną całość. To w takim razie byłaby druga część, pierwsza to relacja, a niebawem pojawi się trzecia "Martwe gwiazdy" ____ Ból, krew, niezrozumienie i obrzydzenie Każdego człowieka da się złamać ...