Rozdział Czwarty

127 3 10
                                    


Dave

Anne jest bardzo milcząca, zbyt milcząca jak na nią. Obserwuję ją od wyjścia z próby. Poza słowami podziwu, nie odzywa się przez całą drogę do jej domu. Na moje pytania odpowiada półzdaniami, nawet na mnie nie patrząc. Z braku pomysłów chwytam ją za rękę. Z zadowoleniem stwierdzam, że odwzajemnia uścisk. Ona jest niesamowita. Jej ciało reaguje na mnie z taką intensywnością, jakiej nie spotkałem u żadnej innej dziewczyny. Żal tego nie wykorzystać. Po chwili namysłu ciągnę ją w jakąś wąską, zacienioną uliczkę.

- O co chodzi? - pyta zdezorientowana, ale nie mnie nie puszcza. Uśmiecham się.

- Masz zimne dłonie - mówię. - Pomyślałem, że może chcesz się chwilę ogrzać. Jest dzisiaj bardzo wietrznie.

- Jak...

Nie daję jej dokończyć pytania. Przypieram ją do ściany, kładąc ręce po obu stronach jej głowy. Słyszę jak jej oddech staje się szybszy i płytki. Muskam jej wargi, schodzą pocałunkami w dół, smakując skórę jej szyi. Jest aksamitna i ciepła. Gdy chwytam ją zębami, słyszę cichy jęk. Czuję jak cały twardnieję. Przyciągam ją do siebie, by mogła to poczuć. Poczuć mnie. Całuję czułe miejsce pod uchem i zanurzam nos w jej włosach. Tak pięknie pachną. Kwiatami, fajkami i nią. Zabójcza kombinacja zapachów.

- Chodźmy do mnie - mruczę. Czuję jak wiotczeje w moich ramionach. - Chcę ci pokazać, że jesteś moja.

- Dave, ja... - cała sie spina. Próbuje mnie odepchnąć. Wzbiera we mnie złość. Na powrót przypieram Anne do zimnej, obdrapanej ściany. Może trochę za mocno, bo drży. Ale nie dbam o to. Unieruchamiam jej nadgarstki nad głową. Całuję ją mocno i brutalnie wpycham jej język do gardła. Upajam się jej strachem, jej niepewnością i uległością.

- Wkurzyłaś mnie dzisiaj, wiesz? - mówię, kąsając skórę na jej dekolcie. Najchętniej zerwałbym z niej tę bluzkę.

- Czym? - jej głos jest słaby, ale wyczuwam w nim drapieżność.

- Powiedziałaś, że nie jesteś moją dziewczyną. Ośmieszyłaś mnie - nie chcę, żeby ton mojego głosu brzmiał tak oskarżycielsko.

- Nie wiedziałam, że można ośmieszyć Dave'a Gahana - mówi zadziornie. - Poza tym nie mam zamiaru kłamać.

- A nie czujesz, że jesteś - jestem zdezorientowany. Odsuwam się od niej i patrzę, jak poprawia ubranie.

- Jak na razie tylko się ze mną liżesz - ton jej głosu jest tak protekcjonalny, że mam ochotę ją uderzyć. Nienawidzę, gdy ktoś gada jak dorosły.

- A czego oczekujesz? - pytam rozdrażniony. - Kwiatków, przedstawiania rodzicom, czekoladek?

- A co, jeśli tak? - wydaje się urażona. W jej oczach błyszczą łzy.

- Och Anne... - obejmuję ją. Nie powinienem być taki ostry. To nie jej wina, że nic nie wie o życiu. Ma tylko piętnaście lat. Jakby się zastanowić, to szokująco mało. - Przepraszam... - mówię, choć nie brzmię przekonująco. Mam tego świadomość.

Odprowadzam ją do domu. Jak na złość zaczyna padać deszcz, a my nie mamy parasola. Patrzę, jak wchodzi do domu. Jej ramiona są opuszczone, jakby przytłaczał ją niewyobrażalnie wielki ciężar. Czuję się dziwnie. Z jednej strony mam wyrzuty sumienia, a z drugiej, no cóż, ktoś w końcu musiał ją uświadomić, że nikt nie będzie jej traktował jak księżniczki na wydaniu. Nie jestem Romeo, a ona nie jest Julią, do jasnej cholery. Nie żyjemy w jakiejś bajce, tylko w naszym, szarym Basildon. Kopię jakiś kamyk, po czym odwracam się i kieruję swoje kroki do baru. Muszę się napić.

Speak & Spell"Kocham go. Więcej grzechów nie pamietam"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz