15. Nocne marki.

985 98 24
                                    

Nico nie mógł zasnąć. Niby nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz, ale była to już trzecia taka noc z rzędu. Przez to przysypiał w dzień i na wszelakich wizytach kontrolnych. Lekarz dalej odmawiał mu leków nasennych. Koszmary wróciły, sprawiając, że czasem bał się zamknąć oczy. Wspomnienia praktycznie rozsadzały mu głowę, powodowały ucisk w gardle i dezorientację. Smutek. Wściekłość. Miał ochotę krzyczeć, zamiast tego milczał, siedząc na tarasie i w ciszy wpatrując się w miasto, które nigdy nie śpi. Światła wieżowców mieniły się na tle ciemnego nieba, a w dali niósł się odgłos jadących samochodów, który dla Nico nie był niczym innym jak przyjemnym szumem. Księżyc w kształcie sierpa wisiał na czarnym niebie, przywodząc mu na myśl lampkę nocną, którą za dzieciaka miał nad łóżkiem. Ciepły wiatr mierzwił jego włosy, odrastające w zastraszającym tempie.

Dni płynęły. Szybciej niżby sobie tego życzył, ale nie miał na to większego wpływu. Lada dzień Ben miał wyjechać, co powodowało dziwny nastrój w ich dość nietypowej ekipie. Will z każdą dobą był coraz bardziej energiczny, przez co wszędzie było go pełno. Dodatkowo, znalezienie wolnej godziny w jego coraz bardziej zapełniającym się grafiku powoli graniczyło z cudem. Percy przychodził coraz rzadziej, tłumacząc się zbliżającym się końcem roku i egzaminami. Nawet Ben przysiadł do nauki, przez co Nico koniec końców został sam i jego jedyną rozrywką, oprócz tych oczywistych jak seriale, było odprowadzanie dziewczynek do szkoły i odbieranie ich, co z trudem wywalczył. Musiał wprost powiedzieć, że jeśli nie będzie miał nic do roboty to zwariuje, a oni i tak nie mają na nic czasu. Wtedy trójka chłopaków odpuściła, ku uldze di Angelo. Tak bardzo go denerwowało, że obchodzili się z nim jak z jajkiem. Trzy niedorobione, irytujące opiekunki. Jakby nie rozumieli, że nie miał pięciu lat. Po części zdawał sobie sprawę, z czego to wynikało - aż tak głupi nie był. W końcu, ostatnimi czasy, gdy wychodził sam, ciągle mu się coś przytrafiało. A to prawie utonął w stawie i nabawił się problemów z pamięcią, a to wyszedł z psem na spacer i wrócił z ranną głową. Zapewne trójka jego rycerzy nie uznała za bezpieczne zostawianie go samego, z Willem na czele i doceniał ich troskę, ale naprawdę go irytowała. Kiedyś musiał przecież nauczyć się żyć bez opieki, którą na tę chwilę miał prawie dwadzieścia cztery na dobę.

Zamknął oczy i westchnął głęboko. Był zmęczony. Fizycznie i psychicznie. Miał dość myślenia o tym, jak potoczyłoby się ich życie, jego i Bianci, gdyby nie uparł się, by wrócić do Manhattanu. Od słów jego byłego nauczyciela żółć podchodziła mu do gardła, nie chciał ich pamiętać. Zrozumiał luksus, jakim się potraktował, dostając chwilowej amnezji.

Dobrze było nie pamiętać, choć oczywiście gdy nie miał wspomnień, wcale się z tego nie cieszył. Bawiła go własna sprzeczność. W końcu trawa zawsze jest bardziej zielona tam, gdzie nas nie ma. Jednak, kiedy nie posiadał właściwych wspomnień, cała ta szopka, która się wydarzyła, przez chwilę mogła być odłożona na dalszy plan. W tej chwili, kiedy każde wspomnienie wróciło na swoje miejsce, nie miał innego wyjścia. Musiał naprostować kilka spraw. Inna sprawa, że bał się tego jako cholera. Ciągle zmuszał się do myślenia w innych kategoriach niż udawanie amnezji albo wyprowadzenie się do innego kraju, albo w ogóle na inny kontynent. Oczywiście, były to tylko plany ucieczki, których nigdy nie wcieliłby w życie. W Manhattanie miał wszystko. Mieszkanie, Solace'ów, Percy'ego. Hazel. Panią O'Leary. I jeszcze Bena. Bena, którego w tym momencie niezbyt chciał w ogóle widywać, a który sam niedługo miał rozwiązać ten problem. W końcu, o ile dobrze liczył, egzaminy mieli za cztery dni. Co oznaczało, że McRoy wyjeżdżał za pięć. Czas naprawdę szybko zleciał.

Nagle jego telefon zawibrował, dając sygnał o przychodzącej wiadomości. Zdziwił się, bo kto mógł pisać do niego po pierwszej w nocy? Odblokował ekran i wszedł na ikonkę Messengera, by z jeszcze większym zdziwieniem przeczytać imię i część nazwiska, która nawet nie mieściła się na pasku. Mimo to pamiętał je, z jakiegoś dziwnego powodu. Reyna Ramirez - Arellano.

Love Me || PercicoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz