rozdział 4

165 18 7
                                    

Pisany przez Omlet_chan

Levis

Pierdziele... Czy na serio ten autobus musi sie tyle spóźniać? Ja rozumiem dwie, trzy minuty, ale pół godziny?! Stercze tu i stercze. Tylko czekać aż przyrosne do tego chodnika. Specjalnie wyszedłem wczesniej z domu żeby sie nie spóźnić, jak ja kocham moje szczęście do komunikacji miejskiej. Ehh... No halo noo... Ile można? Już pięć minut po szesnastej. O! Jedzie nareszczie! Teraz tylko sie wtoczyć do tego autobusu...

*time skip*

Można powiedzieć że jestem na miejscu... Chyba. Tak mi sie przynajmniej wydaje. No cóż przynajmniej wyszedłem z tego cholernego autobusu, i przeżyłem spotkanie z pewną zajebiście miłą i przyjazną starszą panią, ledwo bo ledwo ale przeżyłem. Spojrzałam jeszcze na telefon żeby sprawdzić czy na pewno jestem pod dobrym domem. I zapukałem do drzwi. Czekałem dobre dziesięć minut aż mi ktoś otworzy.

- Ooo! Leviis! Jak miło Cię znowu widzieć! - Powiedział z wyszczerzem. - Co tu robisz?

- Co? - Czej... Co ja tu robię? Czy jego pogrzało?! Skleroza? Zanik pamięci krótkotrwałej? Chyba widział że coś zgłupiałem bo sie cieszyć zaczął.

- Takiego pranka chciałem Ci zrobić, noo... - Coś, tak jakoś mam takie dziwne wrażenie że nie na tym dokładnie pranki polegają, przynajmniej nie te udane.

- Eee... No okie? Eee... Noo... To, ten... Chciałem przeprosić za... - Szybko sprawdzilem godzine w telefonie. - Oh shit... pół godziny spóźnienia.

- Nie no co ty, nie masz za co przepraszać. Wiem jak wygląda podróż tymi... - Zrobił wyraźną pauze i cudzysłów. - Cudownymi środkami transportu. Wchodź do środka, bo tak w drzwiach gadamy.

Po przekroczeniu progu uderzyła mnie silny zapach papryki i grilla. Zdjąłem buty i zostawiłem je pod ścianą w przedpokoju, i zacząłem się rozglądać. Na ścianach wisiało kilka pstrokatych obrazów, wyżej wymienione ściany były w jakimś odcieniu beżu, takim jaśniejszym. No i oczywiście był wieszak, cały zawalony kurtkami.

- Mam nadzieję że grilla lubisz, bo moja mama siedzi i aktywnie grilluje już dobrą godzine.

- Tak, tak. - Odpowiedziałem krótko.

Weszliśmy do jego pokoju. Całkiem spory, granatowe ściany, no oprócz jednej bo była cegłą wyłożona. Meble z jasnego drewna, duże okna, z przejściem na podwórko. Kilka obrazów i plakatów z jakimiś polskimi zespołami. No ładnie sie urządził.

- No to ten, możemy zaczynać? - Zapytałem nieśmiało?

- Ehh... A musimy? - Zrobił oczy kota ze shreka.

- Tak, musimy. Obiecałem tej wytapetowanej małpie czegoś Cię nauczyć, i zamierzam to zrobić. - Powiedziałem z niemal namacalną determinacją w głosie.

- Jesteś okrutny. - Skwitował i podszedł do szafki obok biórka żeby prawdopodobnie wyjąć z niej książki. Bądź co bądź ten osobnik może być nieobliczalny. - No to tak. Tu masz podręcznik, a tu ćwiczeniówkę, a zeszytu nie pokaże bo go nie mam. A teraz, ucz mnie.

- A czego ty właściwie nie rozymiesz? W czym masz problem? Co tak KONKRETNIE mam Ci wytłumaczyć? - Zapytałem.

- Wszystko. - Odpowiedział pewny siebie.

- Jak to wszystko?

- No normalnie wszystko. - Wyszczerzył się do mnie. - Wygląda na to że będziemy się częściej spotykać.

Zrobiłem sobie mentalnego facepalma, w jakie gówno ja sie wpakowałem. Ten debil nic nie umie, a ja go musze WSZYSTKIEGO nauczyć. O masakroo...

Dwa światy [ΑΒΩ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz