I

984 49 9
                                    

Obudziły mnie promienie słoneczne na twarzy. Pierwszy dzień lata. Powrót ciepłych dni, upały, słońce i alkohol, który mocno kopie.

Wstałam z łóżka i skierowałam się do łazienki, w której mogłam się ogarnąć. Ubrałam krótką spódniczkę i dopasowaną bluzkę. Wyszłam z pokoju i ruszyłam szybkim krokiem w stronę jadalni. Po drodze minęłam paru strażników, z którymi się wesoło przywitałam. Lubiłam ich nawet jak oni udawali, że nie lubią mnie.

Śniadanie czekało na stole, a ja dostrzegłam przy nim małego Shelby'ego. Zajadał tosty z dżemem jakby pierwszy raz widział jedzenie. Ale nie mogłam się o to czepiać. Miał dopiero dziesięć lat i jak narazie mógł robić, co mu się podobało.

— Cześć, dzieciaku — rzuciłam z uśmiechem i pocałowałam go w głowę.

— Cześć, Josie — wybełkotał z pełnymi ustami.

Zaśmiałam się pod nosem i usiadłam na swoim stałym miejscu. Talerze rodziców nadal były na miejscu, co oznaczało, że jeszcze się nie zjawili na śniadaniu. W sumie się cieszyłam. Wolałam jeść w ciszy, a Shelby był w tym dosyć szybki. Wpychał wszystko do ust i zmykał na lekcje.

Mnie one już nie obowiązywały. Od wczoraj. A przynajmniej nie teraz. Oczywistym było, że to ja przejmę władzę, bo jestem od niego starsza i mi należała się też bardziej. Mój ojciec nie przeżył morderczej gry, a matka zmarła dla mnie. Dlatego zostałam z aktualną królową.

Dzisiaj miałam zamiar wybrać się na plażę. Pierwszy dzień wakacji i wolności chciałam spędzić ze swoim chłopakiem. Dawno się nie widzieliśmy, ale teraz mogliśmy mieć dla siebie wiele czasu.

Z Vincentem byliśmy razem od trzech lat. Poznałam go w pubie u starego przyjaciela rodziny. Pracował tam jako kelner w sezonie i po szkole. Z czasem zaczęłam tam przychodzić tylko dla niego. Długo nie przyznawałam się kim jestem, bo chciałam by polubił mnie jako mnie, a nie przez pozycję.

Rodzice go polubili. Był dobrym chłopakiem. Starał się i troszczył o mnie, a ja byłam szczęśliwa. A przynajmniej tak zawsze myślałam. Niedawno między nami coś się zaczęło psuć. Spędzaliśmy razem coraz mniej czasu i kłóciliśmy. On przestał przychodzić do zamku, a ja nie przychodziłam do miasta. Jednak teraz pojawiła się nadzieja. Mogliśmy wreszcie spędzić ze sobą czas i na tym mi zależało.

Kiedy wychodziłam z jadalni natknęłam się na tatę. Uśmiechnął się i specjalnie potrącił mnie zaczepnie ramieniem.

— Tato — warknęłam. — Spieszę się.

— Gdzie? Z kim? Po co? Kiedy wrócisz?

Przewróciłam oczami na jego pytania, ale on się zaśmiał. Zawsze tak robił, gdy wychodziłam. Udawał przejętego i surowego rodzica, a tak naprawdę był wyluzowany. Oboje byli. Kochałam im i byłam wdzięczna, że się mną zajęli. W końcu tak naprawdę moja mama była moją ciotką, a mój tata jedynie przyjacielem rodziny.

— Wiesz, że żartuje — rzucił, a ja pokiwałam głową. — Mam nadzieje, że między tobą, a Vinniem wszystko w porządku.

— Powoli wychodzimy na prostą — odpowiedziałam cicho, a on złapał mnie za podbródek i uniósł głowę do góry.

— Jesteś silna i się kochacie. Dacie radę — uśmiechnął się, co odwzajemniłam. — Możesz wpaść wcześniej do Maxa?

— Muszę? — jęknęłam, a on zagryzł wargę. — Nie lubię go.

— Wiem, ale on ci pomaga.

Przewróciłam oczami, ale kiwnęłam głową. Max był moim psychologiem, który był niesamowicie młody. Rodzice bali się, że nie poradzę sobie z odpowiedzialnością władzy, a oni nie będą mieli czasu ze mną porozmawiać, więc od roku rozmawiałam z Maxem na temat tego co chce robić i jak się czuję. Był wyrozumiały i jeszcze nie wypaplał moich wyznań, ale nudziło mnie rozmawianie z nim. Może i był młody i przystojny, ale z charakteru był słaby. Brał wszystko do siebie i złościł się szybko, gdy coś mu nie wychodziło. Może miał z trzydzieści lat, ale zachowywał się jakby był dwadzieścia lat młodszy.

Nie OdchodźOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz