Kartka z dziennika#1

59 5 2
                                    

Ja i moja depresja...

     Zawsze zastanawiałam się, jak beznadziejne może być życie. Myślałam, że problemy w domu, z chłopakiem, czy nawet na uczelni mogą równać się z uczuciem bezsensu. Myliłam się, myśląc, że chwilowy smutek to przytłaczające uczucie. Teraz to wiem. Wiem, że pryszcz na czole w dniu randki, "oczko" w rajstopach, a nawet niezaliczony egzamin to nie koniec świata. To błahostki, które ludzie chętnie wyolbrzymiają, zwykle wtedy, kiedy nie wiedzą, jak wygląda prawdziwy problem. Oczywiście, że dla kogoś to może być ciężka i stresująca sytuacja, ale uwierzcie, nazywanie tego stanem depresyjnym jest niewłaściwe i rani inne osoby, które chciałyby mieć takie problemy. Skąd to wiem? To proste. Jestem Weronika i choruję na depresję.

     Nie zdiagnozowałam jej sobie sama, używając śmiesznych testów rozpowszechnionych w Internecie, nie. Byłam u specjalisty, u lekarza psychiatry, który postawił diagnozę. To było jak wyrok. Ale przecież to tylko depresja, ogarnij się i ci przejdzie, mówicie. Otóż nie. Mój dzień zaczyna się od leków antydepresyjnych oraz przeciwlękowych i tak samo się kończy. Raz w tygodniu muszę uczęszczać na psychoterapię, bo to pomaga. Pracuję nad sobą, by móc normalnie żyć. Często ludzie pytają: "jak się czujesz?", "jak możemy ci pomóc?", o i moje ulubione "aby na pewno nie symulujesz z lenistwa?". O zgrozo. Chcecie wiedzieć, jak wygląda dzień osoby, która choruje na depresję? Chętnie wam opowiem, być może kiedyś przyda wam się taka informacja.

     Poranki są najgorsze. Budzę się rano i przez prawie dwie godziny zmuszam się, by wstać. W międzyczasie przeżywam trzy silne załamania, które powodują, że do końca mi się odechciewa. Pierwsze jest w momencie, kiedy otwieram oczy. To wtedy dociera do mnie, że jednak się obudziłam i na nowo muszę wszystko przeżywać. Drugie dopada mnie, kiedy sięgam po telefon i oglądam "cudowne przeżycia" innych ludzi. To najgorsza chwila, bo wtedy najbardziej doskwiera mi uczucie samotności, niezrozumienia i bezsensu mojego życia. Trzecie załamanie pojawia się, kiedy już wstanę z łóżka. Nie chcę jeść, ale muszę, bo nie mogę wziąć leków na pusty żołądek. Gotowemu śniadaniu robię zdjęcie i wysyłam mamie. Tak, muszę to robić, bo się martwi. W pewien sposób się ogarniam i mogę dalej męczyć się swoim życiem. Często potrafię przez dwie godziny siedzieć na fotelu i patrzeć w ścianę. To najgorsza chwila, bo wtedy pojawiają się myśli, których sama się boję. Serce przyśpiesza, ciśnienie się podnosi i zaczyna się hiperwentylowanie, czyżby kolejny atak paniki? Zwalczam to, ale myśli zostają i zostawiają po sobie coraz to większe i głębsze ślady. Można zapytać, o czym myślę. Już piszę, chociaż na żywo nie byłabym w stanie tego powiedzieć. Myślę o tym, dlaczego jestem taka beznadziejna, co jest ze mną nie tak, dlaczego jestem sama, o tym, że lepiej byłoby beze mnie, że jestem tylko ciężarem. W takich momentach, oczywiście za namowom mojej terapeutki, wykonuję telefon alarmowy do mojej siostry. Mówię, że jest źle, ona mnie słucha i robi mi się lepiej. Przynajmniej na razie nie myślę o wyskoczeniu przez okno. Przychodzi pora obiadowa, a ja dalej nie zrobiłam nic konstruktywnego. Nie mam nic do zjedzenia, ale w sumie po co, skoro nawet nie jestem głodna. W pamięci siedzi mi kolejne zdjęcie dla mamy i wtedy zmuszam się do ubrania. Pora na szybkie zakupy. Wyjście z domu jest najgorsze. Zaczynam odczuwać dziwny lęk przed ludźmi, przed opuszczeniem czterech ścian. Czuję się tak, jakby moja strefa komfortu została nagle zamazana. Jestem bezsilna, bezbronna i taka naga. Biorę się w garść i wychodzę, wcześniej zakładając moją "pogodną" maskę. Gdy jestem już wśród ludzi, czuję się trochę lepiej. To dziwne, w końcu wcześniej bałam się do nich wyjść, ale samo założenie maski dużo daje. W samotności nie muszę udawać i to uczucie mnie przygniata. Poza domem muszę grać w grę, która nazywa się codziennością miejskiego zgiełku. To daje mi pewne poczucie kontroli, a strach przed samotnością się ulatnia. Kolejne piekło zaczyna się, gdy z powrotem jestem w domu. To wtedy mam najsilniejsze załamanie. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jest dobrze i wmawiam sobie, że lepiej już nigdy nie będzie. Przeraża mnie fakt, że do końca życia będę odczuwać to, co teraz się ze mną dzieje. Tak mija moje popołudnie i pojawia się wieczór. To pora na kolejną dawkę leków, które pozwolą mi w spokoju spać. Bez nich doskwierała mi bezsenność. Wybija dwudziesta druga, a ja zmuszam się, by wziąć szybki prysznic. Czysta i pachnąca kładę się spać. Sen nie przychodzi od razu. Dzięki Trittico jest lepiej, ale lek nie działa na mnie w trymiga. Zdążę jeszcze pomyśleć o następnym dniu, a może o jego braku. Dopiero wtedy nadchodzi wymarzony sen.

Jednak pamiętajcie, depresja to choroba, z którą trzeba walczyć. To jak z grypą. Kiedy jesteś chory, idziesz do lekarza, dostajesz leki oraz zalecenia, co robić, a czego nie. Nie należy się tego wstydzić, bo nie ty decydujesz o tym, czy zachorujesz. Często jest to wina otoczenia, innych ludzi, sytuacji, a chory jest tym poszkodowanym, który i tak bierze na siebie całą winę. Nie o to chodzi. Warto walczyć o siebie. Jest tylko jedna rzecz, której teraz żałuję. Za późno postawiłam siebie na pierwszym miejscu.

Ja i moja depresjaWhere stories live. Discover now