Słonecznik

62 11 2
                                    

– Miłość to w większości wybuchowa mieszanka związków chemicznych, neuroprzekaźników, które przewodzą sygnały pomiędzy neuronami. To one wykonując wielką gonitwę wokół układu limbicznego... Nie rozumiem – mruknąłem i odepchnąłem się od biurka, wyjeżdżając na sam środek ciemnego pokoju.

Złapałem za ołówek wsunięty za ucho i zacząłem gryźć jego końcówkę tak, jak zawsze. Jak mam napisać coś na miarę bestsellera, lektury, kiedy nie rozumiem w ogóle, co mam napisać?! A nie wybiorę innego tematu, ponieważ miłość jest czymś, co od wieków pochłaniało uwagę ludzi, interesowało, przyciągało! Relacja, która opiera się takiej zażyłości... A którą i tak kierują procesy chemiczne w mózgu. Głupota.

– Zacznę może od czegoś łatwiejszego. Część praktyczna. – Wstałem z krzesła z cichym jękiem, kiedy kręgi głośno oznajmiły, że zmieniły swoje położenie. – Muszę wziąć przeciwbólowe...

Chwyciłem za klamkę i otworzyłem drzwi. Cofnąłem się gwałtownie. Myślałem, że już jest wieczór! Cholera, jak jasno!

Wrzasnąłem, kiedy poślizgnąłem się na jakiejś swojej koszulce i uderzyłem potylicą o podłogę.

– Kurwa!

– Niemożliwe, jednak naprawdę mam brata.

Łypnąłem jednym okiem na stojącą w drzwiach dziewczynę z turbanem na głowie, zwaną również moją siostrą. Całe szczęście, nie widać zbytnio podobieństwa.

– Jak już jesteś, to się przydaj. Daj mi jakiś romans – burknąłem pod nosem i syknąłem, dotykając pulsującego miejsca. Będę miał guza.

Berenika uniosła brew, mierząc mnie spojrzeniem.

– Po co ci niby romans?

– Piszę coś niesamowitego, bestseller, nie... Coś wspanialszego od "Cierpień młodego Wertera", a nawet od "Lalki"! – Usiadłem gwałtownie, szeroko otwierając oczy. Tak, jakaś "Lalka" to będzie pikuś przy moim dziele!

– Ale ty jesteś głupi – mruknęła Berenika, a ja zgromiłem ją wzrokiem.

– Nie jestem głupi. Jestem pisarzem.

Dziewczyna tylko westchnęła, łapiąc się za czoło i poprawiła zsuwający się ręcznik. Widocznie przed chwilą umyła włosy.

– Niby starszy, mało tego, po dwudziestce... A jednak głupszy... Chodź. – Złapała mnie mocno za ramię i bez problemu podniosła z ziemi, mimo moich głośnych protestów i prób uwolnienia się. Cholerne karate, judo, czy na co ona cholera chodzi. – No, niezły sobie urządził Drakula grobowiec.

– Nie odsłaniaj...! – Jęknąłem i zakryłem oczy, kiedy rozsunęła czarne zasłony. Pieprzona sadystka!

– Od razu lepiej. – Wyłączyła wszystkie trzy wiatraki i uchyliła okno, cicho kaszląc przez kurz, który zawisł w powietrzu. – Boże, kiedy ty tu ostatni raz wietrzyłeś... Masz szczęście, że mama cię tak kocha, naprawdę. Inaczej byś wylądował na ulicy, wydziedziczony. Chociaż... Dzicz to już tutaj jest.

Zanim zdążyłem się pozbierać, już grzebała mi w szafie i rzucała na niepościelone łóżko jakieś ubrania, w tym również bieliznę.

Dopiero potem zebrała wszystko razem i zaczęła mnie ciągnąć za kołnierz do łazienki.

– Masz teraz wybór... Ogarniesz się, umyjesz i nade wszystko wyczyścisz okulary albo będziesz tam siedział cały dzień. – Wepchnęła mnie do pomieszczenia i trzasnęła drzwiami. – Mamo, daj krzesło z dołu! Bohdan wyjdzie do ludzi!

Podła żmija, niech ją szatani do gehenny wezmą... I bynajmniej nie mam na myśli tej doliny za Jerozolimą, gdzie palono zwłoki przestępców oraz tych, których nie można było pogrzebać normalnie. Chociaż Berenika jest już za stara, żeby złożyć ją w ofierze Molochowi niczym Ahaz swojego syna. Cholera.

SłonecznikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz