Maddeline spojrzała na gmach pięciopiętrowego szpitala dla osób psychicznie chorych. Z środka budynku wydobył się głośny krzyk rozpaczy, przyprawiający Maddie o dreszcze. Młoda kobieta zgłosiła się do szpitala na badania sama. Nie radziła sobie z głosami w głowie, była prawie pewna, że zachorowała na schizofrenie, przynajmniej tak wmówił jej jej były chłopak, były bo zerwał z nią, twierdząc, że nie będzie umawiał się z wariatką.
Dwudziestopięciolatka nacisnęła na guzik dużego video-domofonu, by po chwili usłyszeć zachrypnięty, drżący głos recepcjonistki, pytający o imię i nazwisko. Maddie kończąc swoją krótką i lakoniczną odpowiedź, złapała się za głowę, która zaczeła pulsować.
,,Kocham Cię mamo, zaraz spotkam się z tatą. Dam Ci tam z dołu znak, czy ojciec się zmienił. Brakuje mi go, pożegnaj się za mnie z Timem. Myślisz, że jeszcze mnie pamięta? Może to lepiej, że nie? Pa, kocham Cię, Rebeca''
Maddie osłabiona osunęła się na mokry chodnik, upadając częściowo na bramę. Nie minęła krótka chwila, a zza wielkiej bramy, wybiegła kolumna szpitalnych lekarzy. Półprzytonomna kobieta została położona na szpitalnych noszach i wniesiona na teren szpitala. Maddie nie była nawet pewna czy ktoś wziął jej torbę z ubraniami. Chwilę później straciła przytomność.
Dwudziestopięciolatka obudziła się w szpitalnej sali. Była ubrana jedynie w szpitalną piżamę. Zabrali jej wszystkie rzeczy, nawet stanik, ponieważ zawierał fiszbiny. Przerażona młoda kobieta miała przywiązane ręce i nogi do metalowego, niewygodnego łóżka, które skrzypiało przy każdym ruchu. Do sali wszedł przyjaźnie wyglądający lekarz z podłużną blizną na policzku, uśmiechał się do niej miło, jednak w głowie jego pacjentki kłębiło się zbyt wiele myśli, by odpowiedzieć mu uśmiechem.
- Dzień dobry, nazywam się Dr J. Frank W. Stewart i będę Pani lekarzem. Wykonaliśmy już Pani potrzebne nam badania i przeszukaliśmy panią i pani rzeczy. Zostanie Pani przeniesiona na oddział. Z samego rana będzie miała Pani rozmowy z psychologiem i terapeutą. Opisze im Pani swoje dolegliwości i wszystkie lęki - powiedział spokojnie, tak jak by miał tą formułkę wyuczoną na pamięć i musiał ją powtarzać każdemu pacjentowi, którego przyjmuje na oddział. Maddie chciała odpowiedzieć, ale nie była w stanie poruszyć ustami. Język jej zdrętwiał, tak bardzo, że miała wrażenie, że go nie posiada. Stewart, widząc przerażenie w oczach bezbronnej pacjentki dodał - dostała pani leki uspokajające, najwyraźniej dawka była za duża, więc przez najbliższy czas nie będzie pani w stannie mówić.
Maddie przerażona rozglądneła się po sali, gdy tylko lekarz wyszedł. Jej uwagę zwrócił nóż kuchenny, leżący w rogu sali. Amerykanka westchnęła głośno. W pomieszczeniu roznosił się zapach śmierci. Czyli Rebeca popełniła tu przed chwilą samobójstwo. W gardle przedstawicielki płci pięknej zaczęła rosnąć gula strachu, mieszającego się z przerażeniem. Maddie zamknęła oczy.
-Gdzie ja jestem?- zapytała Maddie, rozglądając się. W rogu pokoju, patrząc na zdjęcie małego chłopca, jej syna stała młoda dziewczyna. Maddeline spojrzała na łóżko, było puste. Rebeca zdawała się nie widzieć o jej obecności. To zaintrygowało Maddie.
-Kocham Cię synku, jednak już tak dłużej nie mogę. Nie dam rady, bacia się tobą dobrze zajmie- powiedziała młoda matka i wbiła sobie nóż w brzuch. Dziewczyna zgięła się w pół i z przeraźliwym krzykiem, pociągnęła nóż w prawą stronę, rozcinając brzuch. Maddie próbowała podejść, jednak tajemnicza siła, wciąż trzymała ją w jedym miejscu. Rebeca upadła na ziemię, a dwie minuty później, wykrwawiła się na śmierć.
Maddie obudziła się z krzykiem, obok niej stała już starsza pielęgniarka i odgarniała jej włosy z czoła. Był to tylko sen, bardzo prawdziwy i realny sen. Maddie spojrzała w róg pokoju. Noża nie było. To też się jej śniło?