Pierwszy września 1991 roku był z pewnością wyjątkowym dniem dla wielu dzieci - rozpoczęcie szkoły wydawało się bardzo ekscytujące, a ponowne spotkanie ze starymi przyjaciółmi powodowało radość i szybsze bicie serca.
Dla Diany Tauris dzień ten był jeszcze bardziej szczególny. Nie szła bowiem do normalnej, nudnej szkoły jak wszystkie, mugolskie dzieciaki. Została przyjęta do szkoły magicznej, w której nauczy się rzeczy, których zwykli ludzie nie potrafią sobie nawet wyobrazić. W tym roku rozpoczyna naukę w Hogwarcie - Szkole Magii i Czarodziejstwa.
Właśnie stała na peronie Kings Cross razem ze swoimi rodzicami - Wilfordem i Clementine Tauris. Aby przedostać się na peron 9 i 3/4, na którym czekał pociąg odjeżdżający do Hogwartu, musiała przejść przez ceglaną ścianę. Oczywiste, że fakt ten ją stresował, niecodziennie wbiegała prosto w mur. Zacisnęła mocniej dłonie na swoim wózku marszcząc brwi i próbując zebrać się na odwagę. Jej ojciec zauważył wahania córki i chcąc dodać jej otuchy, położył swoją dłoń na jej ramieniu.
- Kochanie, nic ci się przecież nie stanie, razem z mamą robiliśmy to dziesiątki razy - powiedział łagodnym tonem i uśmiechnął się do żony, która odwzajemniła uśmiech i podeszła do córki bliżej.
- Spójrz, przejdę najpierw ja, później zaraz za mną ty, a za sobą będziesz miała tatę - zaproponowała - Zgoda?
Diana lekko uniosła jeden kącik ust udając, że już się nie boi. W rzeczywistości czuła się jakby jej wnętrzności tańczyły do bardzo skocznej muzyki. Jej głowa była pełna obaw i złych przeczuć, co będzie, jeżeli nie pozna żadnej osoby, albo wszyscy będą się z niej śmiać? Co się stanie, jeśli zostanie przydzielona do innego domu niż Slytherin? Przecież wszyscy członkowie jej najbliższej rodziny byli Ślizgonami, będzie czarną owcą gdy Tiara zdecyduje inaczej!
- Clementine, startuj, Diana nie chce spóźnić się na swój pociąg! - zaniepokoił się pan Tauris patrząc na zegarek. Pani Tauris poklepała córkę po plecach i zwróciła się w stronę ściany. Kilka szybszych kroków i już nie było jej widać - tak, jakby rozpłynęła się w powietrzu.
Diana przetarła czoło dłonią, zamknęła oczy i mocno złapała swój wózek. Głośno wypuściła powietrze, po czym nagle ruszyła do przodu. Biegła przed siebie coraz szybciej, a ściana zbliżała się nieubłaganie. Nagle ogarnęło ją dziwne uczucie chłodu, a do jej uszu zewsząd dobiegał zgiełk: rozmowy, pokrzykiwanie dzieci, kółka wózków szczękających o bruk, piski sów i innych zwierząt powodowały spory hałas, co kontrastowało ze spokojnym dworcem Kings Cross. Dziewczynka otworzyła oczy i ujrzała przed sobą ogromną, czerwoną lokomotywę, do której przyczepione było kilka wagonów. Wokół panowała ogólna panika: jednemu chłopcu otworzyła się walizka, musiał więc wszystko poukładać w niej z powrotem, inna dziewczyna goniła swoją biało-czarną fretkę, której przypodobał się szalik jednej z uczennic Hufflepuffu.
- I co, nie było tak strasznie, prawda? - zapytała Dianę jej mama, roztrzepując jej brązowe włosy.
- Mamo, przestań! - zaśmiała się dziewczyna odsuwając się od kobiety. Po chwili do rodziny dołączył również Wilford.
- Dobrze, że udało ci się to przeżyć, córko - udał poważny ton - Bycie uwięzionym pomiędzy cegłami Kings Cross, a peronem dziewiątym i trzy czwarte nie należałoby do... - przerwał swoją wypowiedź i powędrował wzrokiem gdzieś nad głowę Diany. Dziewczyna odwróciła się do tyłu i zobaczyła chłopaka w, mniej-więcej, w swoim wieku, który prawdopodobnie szedł ze swoim ojcem.
- Och tak, to byłoby naprawdę okropne - rzekł monotonnie obcy mężczyzna. Z jego oczu można było wyczytać zarówno obojętność, jak i lekką pogardę. Jego syn bardzo go przypominał, miał praktycznie identyczny wyraz twarzy.
- Lucjuszu - wycedził przez zęby ojciec Diany. Gołym okiem było widać, że obydwoje za sobą nie przepadają. Clementine o tym bardzo dobrze wiedziała, spróbowała więc ominąć niezręczną sytuację mówiąc swojemu mężowi o konieczności przywitania się z nieistniejącą ciotką, ale mężczyzna nie zrozumiał aluzji.
- Kochanie, daj mi trochę porozmawiać z moim kolegą ze szkoły - odparł ostrym tonem, który wcale nie wskazywał na to, aby rozmowa ta poprowadzona była w przyjemny sposób. Lucjusz prychnął pod nosem i uniósł brwi do góry.
- Wilfordzie, co sprawiło, że nagle chciałbyś odnowić dawne kontakty? - syknął drugi mężczyzna - Czyżbyś znów potrzebował zmienić ścieżkę, którą kroczysz?
- Wydaje mi się, że to twoja rodzina ma większe skłonności do zmieniania... Znajomości - warknął ojciec Diany i uśmiechnął się ironicznie. Lucjusz widocznie rozwścieczył się, ale starał się panować nad swoimi emocjami i odruchami. Dziewczyna nie miała pojęcia o co chodzi im obu. Ojciec często opowiadał jej o swoich dawnych przyjaciołach, ale nigdy nie wspominał o żadnym Lucjuszu. Matka postanowiła znów wkroczyć do akcji.
- Dosyć tego, Wilfordzie, przestań zachowywać się tak przy dziecku! - powiedziała stanowczym tonem - Chodź, Diano, musisz już powoli zajmować swoje miejsce - złapała córkę za łokieć i przepchnęła lekko do przodu patrząc się przy tym wymownie na obu mężczyzn.
- Teoretycznie, my również nie mamy czasu ani ochoty na dalszą dyskusję - odparł Lucjusz klepiąc swojego syna po plecach - Chodź, Draco, idziemy - zwrócił się do chłopaka ostrym tonem, a ten na odchodne rzucił Dianie ponure spojrzenie. Zaskoczona zmarszczyła jedynie brwi i wzruszyła ramionami. Gdy oddalili się na odpowiednią odległość, odwróciła się do swojego ojca.
- Kim on był? - na to pytanie ojciec wzdrygnął się
- Nikt, kim warto się przejmować. I tobie radzę, żebyś nie zadawała się z tym chłopakiem. Nawet, jeżeli traficie do tych samych domów, a to jest akurat pewne.
*
Diana weszła do swojego wagonu i pierwsze co usłyszała, to dziewczęcy, podniesiony głos.
- Błagam cię, wyjdź stąd natychmiast, ty głupi kocurze! - ciemnowłosa dziewczynka próbowała wydostać swojego białego kota spod foteli - oczywiście na próżno. Diana postanowiła wykorzystać tę sytuację jako pretekst do zapoznania się.
- Cześć, potrzebujesz może pomocy? - zapytała miłym tonem - Tak się składa, że pies mojej mamy zawsze wchodzi tam, gdzie nie trzeba, więc już zdążyłam się przyzwyczaić do wyciągania go spod różnych mebli - brunetka uśmiechnęła się pod nosem i wysunęła spod fotela dając pełne pole manewru Dianie. Ta kucnęła i spojrzała na kota - był wyjątkowo dziwnie wyglądającym kotem.
- Masz może jakieś jego jedzenie? - zapytała
- Wszystko jest w mojej walizce, zapomniałam tego wziąć do wagonu - odpowiedziała z lekkim zawodem - Ale może spróbuj go połaskotać w łapę? Ja się trochę boję - dodała, po czym szybko pokręciła głową - Źle to zabrzmiało, nie miałam na myśli wystawiania cię na próbę - Diana zaśmiała się przyjaźnie.
- Spokojnie, postaram się nie stracić ręki - odparła, po czym przystawiła dłoń do nosa kota, aby się z nią zaznajomił - Nie bój się, nie chcę zrobić ci krzywdy, tylko cię stąd wykurzyć.
Przesunęła rękę w stronę jego tylnych łap i lekko pogładziła go po włosach między palcami. Kot machnął łapą, ale poza tym nic innego nie zrobił.
- Straszny z niego uparciuch, nigdy się jeszcze mnie nie posłuchał - rzuciła szybko dziewczynka kucając przy Dianie - Chyba po prostu będzie musiał tam zostać, a ja będę miała nadzieję, że nagle nie zacznie biegać po wszystkich wagonach.
- Jeśli chcesz, mogę się do ciebie przysiąść i popilnujemy go razem - zaproponowała Diana, na co nowo poznana dziewczyna zareagowała uśmiechem.
- Jasne, możesz ze mną usiąść. Tak poza tym, to nazywam się Pansy Parkinson - przedstawiła się i wyciągnęła przed siebie dłoń, którą Diana uścisnęła.
- Ja nazywam się Diana Tauris, miło mi cię poznać!
YOU ARE READING
Gorzki smak miłości || Draco Malfoy
ФанфикOkładka:https://www.wattpad.com/user/flaggermus_heks Diana Malvory Tauris, córka byłych śmierciożerców, rozpoczyna naukę w Szkole Magii i Czarodziejstwa, Hogwarcie. Ku jej uciesze zostaje przydzielona do Slytherinu - dokładnie tak, jak jej rodzice...