Rozdział I

28 2 1
                                    

Co robi w weekend szanujący się licealista? Większość z nich spotyka się ze znajomymi, chodzą na randki lub imprezy. Jednak nie są to nawyki Petera Parkera. O nie, ja stoję na straży porządku, każdą wolną chwilę poświęcam na tępienie bezprawia.

Był to chłodny, październikowy wieczór. Wspinałem się na dach Hotelu Plaza, chcąc mieć lepszy widok na zło i niegodziwości czyhające wśród drzew w Central Parku. Był to mój rutynowy punkt obserwacyjny. Kiedy byłem już prawie na samej górze, na wysokości Penthouse'u , mimowolnie spojrzałem w okno. Przed oczami ukazała mi się nie tylko luksusowa łazienka, ale również coś co zwaliło mnie z nóg (dosłownie i w przenośni).

Moim oczom ukazała się najdoskonalsza istotka na tym świecie. Była drobnej budowy, miała dość długie rudawe włosy, a przynajmniej tak wnioskuje z długości kucyka, w który były spięte. Okryta była jedynie krótkim białym ręczniczkiem. Wpatrywałem się w nią tak przez jakąś minutę, gdy ona... o zgrozo... odwróciła się. Krzyknęła! Byłem równie zaskoczony jak i ona. Straciłem równowagę i puściłem się parapetu. Zacząłem spadać, na szczęście zdążyłem strzelić siecią w stronę budynku. Siła pędu razy pi i kąt nachylenia mnie w stosunku do punktu zaczepienia sieci i biorąc pod uwagę prędkość wiatru oraz gęstość powietrza, dały jasne rezultaty. Soczyście grzmotnąłem w gzyms wystający poza płaszczyznę budynku. Wyczyn kaskaderski godny Peter'a Parker'a...

Teraz zwisałem lekko poturbowany, głową w dół na wysokości jej twarzy... idealnej twarzy.

-O matko! Nic ci nie jest ?!- zapytała zawstydzona dziewczyna.

Szczerze powiedziawszy wizja zwisania 70 metrów nad ziemia nie wydawala mi sie tak koszmarna, jak konieczność spojrzenia jej w oczy. Bo sam nie wiem czy chciałbym porozmawiać z gościem, który kilka minut temu prawie widział mnie nago. Dziewczyna wyciągnęła do mnie dłoń, a ja zawstydzony za nią złapałem.

-Em... JA... Prze-przepraszam! Nie chciałem cię podglądać! Jakoś samo tak wyszło! Naprawde mi przykro!- próbowałem się jakos usprawiedliwić gdy przechodziłem przez parapet do łazienki.

-Przyznam, że nie jest to zachowanie godne dżentelmena.-powiedziała z brytyjskim akcentem, równocześnie na jej twarzy pojawił się zadziorny uśmieszek. Wnioskowałem, że nie była na mnie wściekła.

-Em... Tak. Wybacz... A propos manier, powinienem się przedstawić. - dziewczyna automatycznie wyciągnęła dłoń, więc odpowiedziałem tym samym. - Jestem Pe...- o cholercia...

-Pe...? - zmarszczyła brwi zdziwiona

-Pe... Pewny siebie superbohater! Heh... Jestem Spider-Man - No Peter, czapki z głów za błyskotliwość... Cieszę się, że nie mogła zobaczyć mojej twarzy, bo byłem cały czerwony.

-Em... - widziałem zażenowanie na jej twarzy - Ja jestem Liv... po prostu... Liv.

-Miło Cię poznać Po prostu Liv - dziewczyna zaśmiała się. Kurza stopa! Jej śmiech... Oficjalnie od teraz to mój ulubiony dźwięk. Ta sytuacja jest i tak już dostatecznie niespotykana, więc gdybym zapytał ją czy mogę go nagrać, pewnie nie zrobiło by się jeszcze dziwniej. Ustawiłbym sobie jej śmiech na budzik i od razu poranki byłyby przyjemniejsze.

-Ciebie również miło poznać Pewny siebie Superbohaterze -uśmiechnęła się do mnie szeroko

-W sumie... to już muszę lecieć. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.

-Ja też.-uśmiechnęła się do mnie promiennie- To do zobaczenia!

Ja pomachałem jej gdy wychodziłem przez okno. Skoczyłem na pobliski budynek i westchnąłem ciężko.. Naprawdę mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Aug 11, 2019 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Butterfly in Spider's web | Peter ParkerWhere stories live. Discover now