Rozdział 11

570 56 3
                                    


Biblioteka Soare była wielkim miejscem, zawalonym zakurzonymi zbiorami. Nikt nie dbał o nie zbyt dobrze, a część ksiąg została zniszczona, część skradziona, a część zaginęła lub była poprzekładana na inne miejsca. Aiden snuł się po tym miejscu i żałował, że biblioteka Angusa Torina już nie istniała. Znalazłby tam to czego potrzebuje i nie musiałby przechodzić tej nużącej przeprawy z bibliotekarzami, którzy zaniedbali swoje obowiązki.

Po prawdzie nie dziwił im się. Lorenzo dbał o wiele bardziej o handel i zbiory, niż o kulturę, czy sztukę, o ile nie służyła ona jego celom. Kupiec kupcem pozostanie, nieważne jak pięknie będzie się wypowiadał, ani jak drogie ubranie założy. Pewnych rzeczy nie dało się zmienić. A pewnych nawyków wyrugować. On sam coś o tym wiedział.

Urodził się wampirem. W pięknym pałacu. Miał wspaniałe dzieciństwo, które trwało prawie wiek, nim w końcu zdecydowano, że Aiden jest na tyle dorosły, by się usamodzielnić. Wybrano mu narzeczoną z dobrej rodziny, zaręczono ich, a zarówno on jak i jego ukochana, mogli żyć jak chcieli, gdyż w dawnym świecie, wedle starego prawa dopiero osiągając stateczny wiek stu lat uznano ich za dorosłych.

Po prawdzie Aiden się nie ożenił. Przez długie lata podróżował, tułał się po dworach różnych arystokratów, wszędzie przyjmowany z otwartymi ramionami i nie miał najmniejszego zamiaru żenić się z kobietą, której właściwie nie widział nawet na oczy. Po prawie wieku takiego życia wagabundy, wrócił do domu, uznając się za gotowego do żeniaczki. Poza tym był ciekaw swej narzeczonej... Słyszał o niej różne rzeczy, ale plotki miały to do siebie, że zawierały niewiele prawy. Toteż chciał się na własne oczy przekonać czy była taką pięknością i czy jej charakter był równie paskudny.

Ale to było dawno temu. Tak dawno, że nie powinien się tym teraz przejmować. Przez wieki służenia Łowcom nie wspominał dawnego życia, gdyż skutecznie wyrzucił je z pamięci. Ale teraz, widząc ten zbiór ksiąg, kolekcję starych woluminów zawierających dawne prawa i dekrety, sprzed Wojny... Westchnął ciężko. Rozpraszał się.

Przejrzał kolejny zwój. Naprawdę ktoś powinien się tym zająć! Jak można było doprowadzić do takiego stanu bibliotekę?! Pergamin prawie rozsypywał się w palcach! Widział zawilgocone, przegniłe zwoje, wycięte pieczęci i skradzione, zapewne przez jakichś niepokornych młodzików. Denerwowało go to tak bardzo, iż miał ochotę znaleźć głównego bibliotekarza i trzasnąć go w zęby. Wiedza o dawnych czasach nie powinna przepaść. Była tym, co mogło im pomóc. Tym, co dawało jasne wskazówki jak postępować, by nie popełniać dawnych błędów. Ale nie, nie zadbano należycie o to. O przeszłość. Przeszłość, która była kroniką wzlotów i upadków wszystkich ras zamieszkujących Świat.

Aiden zdusił gniew, zanim ten opanował i tak pobudzony umysł. Wciąż coś go rozpraszało. Cienie przeszłości ścigały go i w końcu dopadły. Odłożył zwój. Niczego się nie dowiedział. Wedle tych zapisów oba zakony nie istniały. Ale on miał dowody, że było całkowicie na odwrót. Aiden tropił różnych degeneratów przez wieki. Tych z zakonu również. Hasłem Brzasku było „Światła nie można zakuć w kajdany". Analogicznie, hasłem Zmroku było „Ciemności nie można zakuć w kajdany". Słyszał oba. Dawno temu. I obu mnichom ściął głowy. Był przekonany, że to jakieś niedobitki, uciekinierzy. Ale najwyraźniej się pomylił. Nigdy nie chciał tropić tych z zakonu. Bo po co? Zakony zostały rozbite. Członkowie wybici. Ledwie dwieście lat wcześniej urządzono im pogrom. Nawet Łowcy wzięli w tym czynny udział. Widać to było za mało. I część przeżyła. A teraz...

Czyżby szukali zemsty?

Gdyby tak było, nie szwendaliby się po ulicach i nie wieszczyli apokalipsy. Aiden nie był pewien, czego mogli chcieć. Nie byli tacy jak inni Czarownicy. Zakony...

Raj Utracony Tom II ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz