p r o l o g

24 5 7
                                    

   Z zakurzonego telewizora dobiegł przesłodzony głos blondwłosej prezenterki:

   — Witamy w porannych wiadomościach! Dziś nastąpiło oficjalne wysłanie przegranej drużyny Avengers przez króla Laufeya do więzienia w Asgardzie. Niestety nie możemy świętować w spokoju, bo poszukiwania Amelie Stark i jej matki Pepper Potts nadal trwają.

   Po tych słowach ciemnowłosa dziewczyna, dotąd siedząca na kanapie przed telewizorem, wyłączyła go. Rzuciła niedbale pilotem, po czym wyszła z prowizorycznego salonu. Niepewnie przeszła przez drzwi jako takiej sypialni, w której siedziała rudowłosa kobieta z zatroskanym wyrazem twarzy.

   — Mamo, już nigdy nie zobaczymy taty! — zawołała z żalem brunetka, gwałtownie upadając na kolana.

   Ukryła twarz w dłoniach. Chciała płakać, ale ostatnio robiła to zbyt często. Przecież musiała być silna. Obiecała to ojcu.

   — Odesłali ich... — szepnęła jej rodzicielka z wyraźnym smutkiem. Ledwo jeszcze powstrzymywała potok łez.

   Dziewczyna po chwili wstała równie gwałtownie, jak upadła. Powolnym krokiem dotarła do matki, która poklepała ręką miejsce obok siebie na jeszcze białej pościeli. W tym świetle doskonale było widać ciemne sińce pod oczami dziewczyny. Włosy w nieładzie opadały na jej ramiona.
Usiadła obok matki i wygodnie ułożyła głowę na jej kolanach. Rudowłosa kobieta już nie powstrzymując łez, gładziła ją ciepłą ręka po włosach.

   — Kocham cię, Amy — wyszeptała czule kobieta. Uśmiechnęła się ciepło, choć dziewczyna i tak nie mogła tego zobaczyć.

   — Słyszałaś to? — brunetka poderwała się gwałtownie, stając na równe nogi.

   Z daleka do ich uszu doszedł odgłos szybkich kroków, które zbliżały się z każdą sekundą. Amelie ukryła się za metalową szafką, pośpiesznie wyjmując scyzoryk z kieszeni bluzy. Szafka była na tyle duża, zarazem wręcz lodowata, że Amy nie mogła dojrzeć nic oprócz kilku ubrań, które leżały na podłodze.

   Kroki były się coraz bliżej, aż wreszcie tajemnicza osoba się zatrzymała. Po chwili z jej ust wydobyło się lekko przerażone wołanie.

   — Pepper! Jesteś tu? To ja, Maria. Potrzebuje pomocy!

   Rudowłosa natychmiast ją rozpoznała. Maria Hill. Też była poszukiwana.
Kobieta wynurzyła się ze swojego dotychczasowego ukrycia, opuszczając pistolet, który trzymała w trzęsących się dłoniach i spojrzała na twarz nowo przybyłej kobiety. Na policzku miała świeżą ranę, z której ciekła krew. Ciemne włosy były ze sobą posklejane od potu i krwi, która również ciekła z jej głowy. Granatowa kurtka była obszarpana, podobnie jak spodnie.

   — Co się stało? — zapytała zaniepokojona Pepper, uważnie przypatrując się kobiecie.

   Amy wciąż jednak nie wychylała się ze swojej kryjówki na wszelki wypadek, jedynie przysłuchując się ich rozmowie.

   — Wytropili nasz schron. Ledwo udało mi się uciec wraz kilkoma innymi, ale się rozdzieliliśmy. Dostałam rozkaz od Nicka schronić się u was... — załkała zdesperowana Maria. — O ile oczywiście nie będziesz miała nic przeciwko — doprecyzowała patrząc na rudowłosą błagalnie.

   Maria nie miała dokąd się udać. Jej czaszka pewnie była pęknięta, a w ranę na twarzy wdało się zakażenie. Po długim czasie nieustannej ucieczki była wykończona.

   — Myśle, że nie ma problemu — odpowiedziała spokojnie Pepper, posyłając Hill ciepły uśmiech.

   — A gdzie Amelie? — zapytała w końcu Maria, gdy Pepper miała już odejść po opatrunki.

   — Tu jestem — odparła Amy, wychodząc zza szafki. Scyzoryk włożyła z powrotem do kieszeni granatowej bluzy.

   — To dla ciebie — agentka podała nastolatce małe zawiniątko, które wyciągnęła z kieszeni. Opakowanie było lekko upaćkane od krwi.

   Amy wzięła podarunek do ręki i zdjęła szmatkę, która była owiniętą wokół pakunku.
Brunetce zaparł dech w piersiach na widok tego, co trzymała w ręce.

   — Przecież to ta broń nad, którą tata poświęcał tyle czasu... Skąd to w ogóle masz? — wymamrotała Stark, uważnie przyglądając się temu, co znajdowało się w jej dłoniach.

   Był to pistolet z trzema magazynkami, z czego każdy mieścił inny rodzaj pocisków - normalne, ślepaki rażące prądem i miniaturowe granaty dymne. Coś niesamowitego.

   — To prezent od twojego ojca. Kiedy czuł, że przegrają tę bitwę, polecił mi przechować tę broń dla ciebie — wytłumaczyła Maria. W jej głosie słychać było żal i smutek, zapewne spowodowany ostatnimi wydarzeniami.

   — Co teraz zrobimy? — zapytała Pepper, kiedy już opatrzyła dokładnie Hill.

   Amelię usadowiła się na materacu, który służył za jej łóżko. Był całkiem miękki i wygodny. Pościel jeszcze nie zdążyła przesiąknąć zapachem ścieków, który można było wyczuć w powietrzu.

   — Nie wiem... — Maria pokręciła zrezygnowana głową.

   — Za to ja wiem! — nagle wykrzyknęła dziewczyna, gwałtownie wstając na równe nogi. — Mam plan! - zawołała triumfalnie Amelie, patrząc w oczy swojej matki i ich towarzyszki.

   W tamtej chwili ona była jedyną nadzieją dla świata, by uwolnić się z pod rządów Lokiego i króla lodowych olbrzymów, a nie było to proste zadanie dla zwykłej nastolatki.

New King • loki laufeyson •Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz