5.

19 4 0
                                    

– Nadęte bufony – prychnął Carney. Kopnął bezsilnie ścianę budowli.
– Dupy wołowe – zawtórowała mu Vas, ale w przeciwieństwie do niego zaczęła działać. – Trzeba ich śledzić, może doprowadzą nas do innych elfów! Rusz się!
– Vasey. – Mężczyzna złapał odchodzącą już półelfkę za rękę. – Na pewno nie doprowadzą nas do swojego domu. W najlepszym razie wyprowadzą nas na manowce, a w najgorszym... – nie dokończył.
– Wstrętne ofermy... – wydyszała, próbując wyszarpnąć swą dłoń. – No to chodź górą, po budynkach! Albo chodźmy tak, przecież dysponujesz szybkością i jesteś wojownikiem, damy radę!
– O czym ty mówisz? – spytał uspokajającym tonem, starając się zdusić entuzjazm dziewczyny. Puścił jej rękę. – Nie damy rady biegać po dachach i jednocześnie uważać, aby nie wpaść w pułapkę, którą mogą na nas zastawić. I ostatnim co chcielibyśmy, byliby kolejni wrogowie, nie sądzisz?
W końcu udało mu się przekonać półelfkę, aby odpuściła. Teraz cała jej złość skupiła się na Carneyu.
– Dlaczego musiałeś ich okłamać, a potem im groziłeś? Czy ty chcesz nas wszystkich zaprowadzić w ręce inkwizycji?!
– Oczywiście, że nie. – Chciał dodać "głuptasie", ale nauczył się, że Vasey, mimo swojego zachowania, bardzo nie lubiła być traktowana infantylnie. – Przede wszystkim chciałem się przedostać w jakieś ustronne miejsce, gdzie nikt nas nie usłyszy a straszenie inkwizycją nie miało żadnych podstaw.
– Dlaczego nie omówiłeś ze mną tego planu?! – kontynuowała wyrzuty. – Zupełnie mnie zignorowałeś!
Mężczyzna wzniósł oczy ku niebu. Dlaczego kobiety zawsze wybierały na swoje humory najmniej właściwe momenty?
– Bo wiedziałem, że się nie zgodzisz, a zależało mi na szybkim działaniu. Nie wiadomo ile jeszcze by tak siedzieli. Poza tym, niby co w moim planie było takiego uwłaczającego?
– Może zastraszanie niewinnych ludzi, których docelowo chcesz prosić o pomoc?!
– To nie było zastraszenie, tylko... alternatywa jeśli nam nie pomogą.
– Takie alternatywy możesz sobie rzucać, kiedy po dobroci nie zadziała.
– Skończmy ten temat. Masz jakiś inny plan?
– Tak. Poszukać innych elfów – wymamrotała. – Tym razem ja będę z nimi rozmawiać.
– Nigdy nie byłem mistrzem dyplomacji – mruknął Carney bardziej do siebie niż do Vasey, a następnie powiedział już głośniej: – Jeden z tych kretynów powiedział coś o ściganej księżniczce. Co się tam mogło wydarzyć?
– Skąd mam to wiedzieć? Może Ealisaid uciekała jeszcze zanim ją poznaliśmy? W końcu po co miałaby się szwędać po kraju?
Carney przewrócił oczami, powstrzymując cisnący mu się na usta komentarz o bezsensowności jej planu.
– W takim razie kolejna gospoda? – spytał bez większego entuzjazmu w głosie.
– Nie wiem. Może kuźnia?
– Znowu mam ją wyniuchać?
– Nie. Możemy na przykład zapytać o drogę. Mówiłam, trzeba było iść za nimi.
Chwilę stali w milczeniu, zastanawiając się, co dalej.
– Hej! – Vasey szturchnęła go w ramię. – W więzieniu mogą trzymać jakichś elfów czy innych uzdrowicieli!
– Hmm – zamyślił się Carney. – Mogą, ale wątpię, żeby trzymali ich ze zwykłymi przestępcami.
– Zwykli, niezwykli, co to za różnica? Myślisz, że bawią się w oddzielanie? A nawet jeśli, to może udałoby się tam jakoś włamać? Albo dowiedzmy się, czy w najbliższe dni nie ma zaplanowanej jakiejś egzekucji! – Zaczęła rzucać pomysłami, myśląc na głos.
Wilkołak w życiu by się do tego nie przyznał, ale gdzieś tam w głębi serca krył się w nim podziw dla entuzjazmu i optymizmu Vasey. Nie zmąciło to jednak jego zdrowego rozsądku.
– Taka, że przestępców ciężkiego kalibru zazwyczaj oddziela się od zwykłych oprychów. Tych drugich jeszcze da się odwiedzić albo wykupić, tych pierwszych zazwyczaj czeka kara. Nie byłaś nigdy w więzieniu, co? – założył. Dziewczyna pokręciła głową. – Nie wejdziesz tam tak po prostu bez wyraźnego, dobrze uzasadnionego powodu, a podejrzewam, że w stolicy inkwizycji mają jeszcze ostrzejsze zasady niż w zwykłych miastach. Nie będziemy też ratować nikogo z egzekucji, bo nic nie wskóramy, a tylko sami ją zarobimy. Jedynym sposobem, żeby jakoś trafić do tych więźniów, to dać się złapać, a żeby to zrobić, najpewniej zrobić coś, co mogą uznać za czary. Czyli w zasadzie cokolwiek.
Rozumiejąc, co miał na myśli, Vas spojrzała na niego porozumiewawczo. Zaraz jednak zmarszczyła brwi i wyraziła swoje wątpliwości:
– Wszystko pięknie, tylko jeśli odkryją twoją naturę, raczej nie wyjdziesz stamtąd żywy.
– Poczekaj, ja wcale nie mówiłem, że chcę tam trafić. – Uniósł ręce.
– W takim razie co miałeś na myśli? – Przekrzywiła głowę, jak zwykle w takich sytuacjach patrząc na niego wyczekująco.
– To, że potrzebujemy innego planu, bo więzienie nie wypali.
– Słucham. – Jej postawa przypominała małe dziecko.
Wilkołak wydął wargi, rozkładając bezradnie ręce.
– Poszukajmy gdzieś jakichś śladów? Jak uważasz, elfy mogą ukrywać się w podejrzanych dzielnicach czy są na to zbyt dumne?
– Skąd mogę to wiedzieć? – wzruszyła ramionami. – Na pewno warto spróbować.
Szkot rozejrzał się po placu, zastanawiając się jaki kierunek obrać.
– Chodźmy za rzekę, może w jakimś odosobnieniu znajdziemy parę mrocznych uliczek. – To mówiąc zarzucił kaptur i ruszył w stronę najbliższego mostu, oczekując, że dziewczyna go dogoni.
– Dlaczego akurat tam? Wywęszyłeś coś? – spytała, śpiesząc za nim.
– Ciszej – syknął, odwracając się do niej. – Po prostu takie miejsca zazwyczaj są niedaleko centrum, a za rzeką mogą się czuć bezpieczniej niż stricte w środku miasta. Nie mam żadnej pewności, ale sama mówiłaś, że warto spróbować.
Mimo wątpliwości, zamilkła i posłusznie poszła za nim do wspomnianej dzielnicy, również ukrywając twarz w cieniu kaptura.
***
Kilkanaście minut marszu w ciszy nie tylko zmęczyło, ale też znudziło Vasey.
– Ciemno, choć oko wykol – mruknęła, gdy zbliżali się do mostu. Carney spojrzał na nią zdziwiony.
– Przecież świeci księżyc, jest dosyć jasno.
– Ale i tak ledwo co widać.
– Poczekaj. – Mężczyzna zmarszczył brwi. – Widzisz tamtego gołębia? – Wskazał siedzącego na jednym z dachów ptaka, który akurat chował głowę między skrzydła.
– Jakiego gołębia? – spytała zdezorientowana półelfka. Szkot zaśmiał się z niedowierzaniem.
– Wy naprawdę macie beznadziejny wzrok – skwitował.
– Och, przepraszam, że nie jestem tak spostrzegawcza, szybka i silna jak ty – burknęła, otulając się szczelniej płaszczem. Chłód nocy dopadał ich nawet w najcieplejszej części Hiszpanii.
– Hej Vasey – rzucił wilkołak po chwili, ignorując uwagę dziewczyny. – Ile ty masz właściwie lat?
– Czterdzieści dwa. Czyli około szesnaście, przeliczając na ludzkie – odpowiedziała, skupiona na próbach dojrzenia czegokolwiek w zasięgu trzech metrów.
Mężczyzna uniósł brwi, zaskoczony jej odpowiedzią. Z jednej strony myślał, że jest starsza – wyglądała na starszą – ale z drugiej, do tego wieku pasowało jej zachowanie.
– W takim razie muszę cię bronić – rzekł żartobliwie.
– Niby czemu?
– Bo jestem starszy.
Dziewczyna prychnęła.
– Ile?
– Dwadzieścia pięć lat.
– Jak na moje to wcale nie tak wiele... – mruknęła. Spodziewała się, że będzie starszy.
Gdy tylko zeszli z mostu Carneya uderzył ledwo wyczuwalny, ale bardzo charakterystyczny zapach. I do tego bardzo przyjemny. Zatrzymał się nagle, wciągając woń i próbując ustalić skąd pochodzi. Vasey przyszło do głowy, że wygląda jak drapieżnik, który zwęszył ofiarę.
– Po twojej reakcji zgaduję, że coś zwęszyłeś – powiedziała cicho. Mężczyzna pokiwał głową, a po chwili wbił wzrok w jedną z ulic i odparł:
– Wilkołaki. – Wskazał głową miejsce gdzie patrzył. – Są tam.
Zachował dla siebie to, że zwietrzył kobietę z tym samym darem co on, a to mogło wywołać... kłopoty.
– Chcesz tam iść? – spytała dziewczyna. – Myślisz, że nam pomogą? W końcu to twoi... krewniacy.
Szkot wzruszył ramionami.
– Z jednej strony mogą coś wiedzieć, ale z drugiej... Nie spotkałaś nigdy grupy wilkołaków, prawda?
Półelfka wolno pokręciła głową.
– Mogą być... problematyczni – westchnął. – Nie znam tych tutaj, ale spotkałem parę grup wyrzutków, których, delikatnie mówiąc, nie chciałabyś spotkać. Dlatego lepiej zostaw negocjacje mi. – Dziewczyna zmarszczyła czoło. – Wiem, że spieprzyłem to z elfami, ale swoich wyczuję lepiej, zwłaszcza, że pewnie nie spodoba im się naruszenie ich terytorium.
– Terytorium? – Spojrzała na Szkota z powątpiewaniem. – To ludzie czy zwierzęta?
– To wilkołaki. – Wzruszył ramionami. – Czasami granice się zacierają.
Ruszył w stronę budynków z wytłuczonymi oknami i powyrywanymi drzwiami, ale odwrócił się jeszcze w stronę Vasey i rzekł:
– Dla własnego bezpieczeństwa trzymaj się mnie.
W pierwszym momencie dziewczyna uznała, że jej towarzysz przecenia niebezpieczeństwo, jakiemu mają stawić czoło. Nie wyglądał na przestraszonego, ale myśl o tym, że wkrótce stanie twarzą w twarz z ludźmi, których szybkość dorównuje tej Carneya spowodowała, że zrobiło jej się chłodno. Przełknęła ślinę i przemieściła się bliżej Szkota.
Wraz ze zbliżaniem się do ciemnej uliczki, zapach wilkołaków nasilał się, a serce Carneya zaczynało bić coraz szybciej. Minęli parę budynków i mężczyzna zwolnił kroku, wyłapując dźwięk butów. Zatrzymał się na środku ulicy, na co Vasey spojrzała na niego zdziwiona. Wtem jej wzrok przykuł ruch za ramieniem, więc odwróciła się. Z okolicznych budynków zaczęły wychodzić osoby, których rzeczywiście nie chciałaby spotkać. Przez twarz jednego z mężczyzn biegła przerażająca blizna. Inny nie miał kawałka ucha. Kobieta po jej lewej stronie powłóczyła nogą, ale ruchy miała sprawne. Szóstka wilkołaków otoczyła ich dość obszernym kręgiem. Vasey obróciła się obrzucając wrogów przelotnym spojrzeniem. Wszyscy byli poubierani w łachmany – kobiety w dziurawe i sprane suknie, a mężczyźni nosili poobdzierane koszule włożone w za duże albo za krótkie spodnie. Prawie każdy był boso, tylko kulawa kobieta, która rzuciła się półelfce w oczy miała na sobie znoszone trzewiki. Patrzyła teraz na Carneya, a gdy ten zerknął na nią spode łba, przejechała językiem po ustach z szyderczym uśmiechem.
– Żaden wilk nie narusza terytorium obcej watahy. – Rozległ się nagle niski kobiecy głos.
Vasey odwróciła się błyskawicznie, niemal wpadając na Carneya. Na szczęście, kaptur i wszechobecny mrok ukryły jej rumieńce. Gdy zobaczyła do kogo należy głos pomyślała, że stoi przed nią prostytutka. Kobieta nosiła jasną suknię o nieokreślonym kolorze i bardzo dużym dekolcie, miała kręcone ciemne włosy, spięte w rozwalającego się koka, a na mocno wymalowanej twarzy malowało się pożądanie. Budziła w niej skrajne uczucia, choć Vas musiała przyznać, że była przepiękna. Idealna. Wtem uderzyło ją, że nieznajoma patrzy na odwróconego tyłem Carneya – i tylko na niego – takim wzrokiem, jakim on obdarzał kelnerki w karczmach. Z tymże o ile w spojrzeniu Szkota skrywał się jego urok i zawadiacki błysk, tutaj półelfka dostrzegała wyłącznie zwierzęcy popęd. Nie potrafiła powiedzieć, czy bardziej współczuje kobiecie takiej dzikości i wilczego zachowania, czy niepokoi to intensywne spojrzenie, utkwione w jej towarzysza.
Szkot odwrócił się powoli, odrzucając kaptur z twarzy. Nieznajoma zmierzyła go wzrokiem, najwięcej czasu poświęcając jego twarzy. Odpłacił się jej tym samym, skupiając się na tym, co jej strój mocno odkrywał. Na jego nieszczęście wilkołaczka dosłownie epatowała magnetyzmem. Każdy jej gest zdawał się prowokować go do pocałowania jej, każdy milimetr odkrytego ciała zachęcał go do dotykania jej, a każde słowo zdawało się zapraszać do sypialni. Wiedział, że to nie będzie łatwe spotkanie, ale zapomniał jak trudne może się okazać.
– Żadna wataha nie upada tak nisko – odparował mężczyzna, na co kilka wilkołaków zamruczało z dezaprobatą.
Półelfka spojrzała bacznie na towarzysza, zastanawiając sie czy to rozważne tak ich drażnić. Jej uwadze nie uszedł fakt, że mężczyzna zniżył głos, zupełnie jakby chciał dodać sobie w ten sposób animuszu. Zaniepokoiło ją to jeszcze bardziej, jako że Carney zawsze był pewny siebie.
– To niezbyt rozważne obrażać kogoś, kto ma przewagę liczebną – rzekła tamta, przybliżając się powoli.
Carney obrzucił grupę przelotnym spojrzeniem.
– Wolę stawiać na jakość a nie ilość.
Kobieta stanęła bardzo blisko mężczyzny, zakładając ręce na piersi. Musiała czuć to samo, co on i nawet szczególnie tego nie ukrywała. Chwilę mierzyli się wzrokiem, aż na twarzy wilkołaczki wykwitł prowokujący uśmiech.
– Przyszedłeś tu szukać kłopotów czy towarzystwa, pięknisiu? – spytała, przejeżdżając palcem po jego klatce piersiowej. Kompletnie ignorowała Vasey, która zacisnęła usta, aż zmniejszyły się dwukrotnie. – Szkoda, byłoby podrapać taką twarzyczkę.
Wyciągnęła rękę w kierunku twarzy mężczyzny, ale ten szybkim ruchem złapał ją za nadgarstek. Jeden z wilkołaków ruszył w ich kierunku z wściekłym warknięciem, ale kobieta zatrzymała go gestem drugiej dłoni. Mimowolnie, Vas położyła rękę na rękojeści ukrytej pod płaszczem szabli.
– Nie dotykaj mnie, kiedy tego nie chcę – wysyczał Carney, nie odrywając wzroku od jej ciemnych oczu. Z całych sił starał się ignorować instynkt, który cały czas krzyczał mu do ucha jedną rzecz.
– Będę robiła to, co chcę i kiedy chcę i nie będzie mi rozkazywał byle chłoptaś. – Wyszarpnęła rękę z uścisku mężczyzny i błyskawicznie go spoliczkowała. Ten wbił w kobietę rozzłoszczone spojrzenie i zacisnął zęby słysząc ciche wiwaty watahy. Vasey zaś wbrew sobie, poczuła odrobinę sympatii względem nieznajomej. Być może dlatego, że sama często miała ochotę przyłożyć Szkotowi.
– A więc co robisz na naszym terytorium z tą szkaradą? – Wskazała głową na Vasey, a jej głos nie mógł bardziej ociekać pogardą. Cała sympatia do atrakcyjnej kobiety momentalnie prysła. Dziewczyna wpatrywała się w nią z czystą nienawiścią, mając nadzieję, że Carney szybko coś wymyśli.
– Szkaradą? – prychnął Carney, jakby wcale go nie dotknęła ta uwaga. Mimo całej swojej złości, krew cały czas wrzała mu w żyłach. – To jak nazywasz tych tutaj? – Szerokim gestem wskazał otaczające ich wilkołaki. Z twarzy ich przywódczyni zszedł uśmiech.
– Drugi raz nie odpowiedziałeś na moje pytanie i cały czas nie okazujesz nam szacunku. – Zniżyła głos, prawie warcząc. – Jeżeli to się powtórzy, przestanę być taka milutka.
– Żądasz szacunku, a sama go nie okazujesz – wygarnął jej mężczyzna. – Takiego przywódcy nie ma co nawet prosić o pomoc.
– Pomoc? – prychnęła. – Taki duży chłopiec, a przybiega się kogoś poradzić?
– Chcesz dalej ze mnie kpić? Proszę bardzo. Nie ty przestaniesz cierpieć podczas każdej pełni.
Ciszę pełną napięcia można by było kroić nożem.
– O czym ty mówisz? Nie da się pozbyć tego gówna – fuknęła wilkołaczka po chwili.
– Próbowałaś? Którekolwiek z was próbowało?
– Masz nas za debili? Oczywiście, że próbowaliśmy, każdy próbuje. Ty też – założyła.
– Próbowałem – zgodził się. – Nic nie jest skuteczne.
– No właśnie. – Przywódczyni machnęła dłonią, potwierdzając jego słowa. – Nie pomaga nawet nietoperz.
– Co?
– Nietoperz. Ranny nietoperz. Nie mów, że tego nie stosujesz.
– Oświeć mnie.
Kilka wilkołaków parsknęło śmiechem. Ich przywódczyni wyciągnęła z kieszeni małą buteleczkę i podała ją Carneyowi. Zanim ten zdążył ją wziąć, cofnęła rękę, mówiąc:
– Tylko nie zmarnuj tego. To moja porcja i tylko moja.
– Nie mam na tyle żałosnego życia – mruknął z odrazą, biorąc flakonik.
Odkorkował go i jego nozdrza uderzył nieznośny zapach. Czym prędzej zamknął fiolkę i wcisnął ją wilkołaczce z najwyższym obrzydzeniem na twarzy. Po jego reakcji Vasey zaczęła zachodzić w głowę, co skrywała buteleczka.
– Jak możecie używać do czegokolwiek krwi wampira? – stęknął Szkot, wydając z siebie taki odgłos jakby miał zaraz zwymiotować. Kilka wilkołaków zarechotało na widok jego reakcji.
– Bo zmieszana z tojadem jako jedyna na nas działa. No, nie licząc pełni. Dlatego jeżeli przeszedłeś do nas błagać o radę, to trafiłeś pod zły adres.
– Dlatego nie przychodzę prosić was o lek, tylko o informacje. Szukamy elfiej księżniczki.
Przywódczyni parsknęła śmiechem.
– O tak, przechodziła tędy. – Sarkazm prawie wypływał z jej ust. – Akurat zwinęliśmy wszystkie drogocenne dywany.
Szkot wzniósł wzrok ku niebu. I tak już dawno przestał się dziwić czemu o jego rasie krążyło tyle stereotypów.
– Ealisaid. Obiło ci się coś o uszy?
Kobieta zamyśliła się.
– Paru klientów wspominało mi o niej. Ostatnio blondynki cieszą się lepszą sławą, pewnie dzięki twojej znajomej. – Ostatnie słowo wypluła z niechęcią. Zrobiła przy tym minę pokrzywdzonej dziewczynki, ironicznie wydymając usta. Wszystkie ruchy, jakkolwiek przerysowane i karykaturalne, coraz bardziej nęciły nieszczęsnego Szkota.
– Klientów? – Carney zmarszczył brwi, mając nadzieję, że nie są to tacy klienci, o jakich myślał.
Wilkołaczka przejechała dłonią po talii i oparła rękę o biodro.
– Wiem jak wykorzystać swoje atuty, kotku.
– Przekazujesz ten syf dalej i jeszcze bierzesz za to pieniądze?!
Kobieta parsknęła śmiechem, czemu zawtórował niepewny śmiech reszty wilkołaków.
– Wirusa nie da się przekazać w ten sposób, świętoszku – powiedziała pogardliwie, jakby musiała tłumaczyć jakiego koloru jest niebo.
– Sama to testowałaś? – Na twarzy mężczyzny odmalowało się obrzydzenie.
– Przez te wszystkie lata w mieście nie przybyło wilkołaka. – Wzruszyła ramionami. – Więc chyba coś musi w tym być. Ale wracając do tej twojej księżniczki, chyba wiem kto może wam pomóc. Problem tylko w tym, że o tej porze na pewno się z nim nie spotkacie.
– O kim mówisz? – spytał mężczyzna, lodowatym tonem maskując prawdziwe emocje.
– O naszym znajomym z kuźni. Więcej dowiesz się rano – ucięła krótko, a jej głos jakby zmienił się na łagodniejszy. – Masz gdzie spać?
W pierwszym odruchu Carney, mimo popędu, chciał warknąć, że na pewno nie tutaj, ale powstrzymał się. O tej porze i tak żadna gospoda by ich nie przyjęła. Musiał też pamiętać o Vasey – może i nie dałaby po sobie poznać, że ma już dość, ale musiała być zmęczona po podróży i całym dniu poszukiwań.
– Co możecie nam polecić? – zaakcentował ostatnie słowo, zerknął przelotnie na Vasey, a następnie wbił z powrotem wzrok w wilkołaczkę.
– Znajdzie się dla ciebie miejsce w naszej kamienicy. Dla tej paskudy – wskazała głową półelfkę, nawet na nią nie patrząc – powinien być jakiś kąt.
– Śpię z nią w pokoju – powiedział Carney twardo, ignorując podszepty instynktu. – Tylko z nią.
Vasey powstrzymała głośne westchnięcie, czując niesamowitą ulgę. Choć nie potrafiła dostrzec, jak bardzo magnetyzm kobiety go przyciągał, cieszyła się, że Carney jej nie opuści.
Wilkołaczka pojedynkowała się z mężczyzną wzrokiem aż w końcu powiedziała tylko:
– Szkoda.
I poprowadziła ich do kamienicy. Szkot zacisnął mocno zęby, z najwyższym wysiłkiem powstrzymując chęć pobiegnięcia za nią. Żeby odwrócić myśli od jej ciała, objął delikatnie Vasey ramieniem, odgradzając ją od reszty wilkołaków, nie spuszczających dziewczyny z oczu. Wiedząc, że jest obserwowana, półelfka ucieszyła się z tego gestu.

Oszukać naturęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz