Słońce dopiero wschodziło, gdy przekroczyłam granicę Mooresville. Z uśmiechem wpatrywałam się w różowofioletowe niebo, które wywoływało motylki w moim brzuchu. Piękno natury od zawsze mnie zachwycało i uspokajało. To właśnie ono skusiło mnie, bym wybrała to miasteczko jako miejsce, w którym miałam zacząć dorosłe życie. Mój pickup był załadowany kartonami z nowojorskimi rzeczami i czułam, że ani trochę nie będą odpowiednie w Mooresville.
Delikatnie skręciłam w przecznicę, którą czerwonym flamastrem zaznaczyłam na mapie, leżącej na fotelu. Wcześniej bardzo długo przygotowywałam się do podróży, analizując wszystko i organizując. Lubiłam to robić. Miałam obsesję na punkcie pilnowania się punktów na liście i nie podobało mi się, gdy coś szło nie po mojej myśli. Kiedy traciłam kontrolę, traciłam też cierpliwość i spokój. Ale podróż do Karoliny północnej przeszła pomyślnie i nic po drodze nie zdołało mnie zaskoczyć.
Byłam już niedaleko celu. Przejechałam przez centrum miasta, gdzie wszystko było jeszcze zamknięte, a na ulicach świeciły pustki. Tutaj będę robiła zakupy i tą drogą będę chodziła do pracy – do przychodni, w której podjęłam staż. Nigdy nie miałam wielkim ambicji i choć mogłoby się wydawać, że po studiach w Nowym Jorku, wybiorę jakiś sławny szpital, to ja wolałam osiąść w małym mieście i zająć się pacjentami, z którymi mogłam utrzymać kontakt. Wielkie szpitale nie były dla mnie. Tam trwał wyścig szczurów i każdy biegł jedynie po zasługi. Rzadko kiedy trafiali się specjaliści, którzy robili to z czystego powołania. Byli tacy ludzie jak moi profesorowie, ale takich można by policzyć na palcach jednej ręki.
Od zawsze chciałam być lekarzem i nie pamiętam chwili, kiedy byłoby inaczej. Pomaganie innym sprawiało mi przyjemność i dawało cel, do którego mogłam dążyć. W szkole średniej zaczynałam od wolontariatu, a potem skupiłam się tylko na tym, by zdobyć najlepsze wyniki i dostać się na prestiżową uczelnię medyczną. A teraz jestem tutaj, w Mooresville i wiem, że to nie koniec świata. Jeżeli mi nie wyjdzie, mogę zmienić miejsce i wyjechać.
Przejechałam kolejne skrzyżowanie i zwolniłam, zauważając tabliczkę z nazwą ulicy, na której będę mieszkać. Zatrzymałam pickupa przed skromnym, jasnożółtym domem z białymi wstawkami. Był podobny do innych znajdujących się w tej okolicy i od razu kupił moje serce. Uśmiechając się, odgarnęłam blond kosmyki włosów i wysiadłam z samochodu.
– Witaj w domu, Elisabeth – szepnęłam do siebie, otwierając tylne drzwi, by wyjąć klucze z torebki. Rozpakowywanie zajmie mi kilka godzin, ale nie ma takiej rzeczy z jaką sobie nie poradzę.
Przeszłam przez wąski chodnik ułożony między równo ściętym trawnikiem i wbiegłam po trzech schodkach na niewielką werandę. Ręka lekko mi drżała, gdy otwierałam drzwi. Ekscytacja ogarnęła mnie od stóp do głów. To był mój wymarzony domek, taki na który zbierałam pieniądze od lat i taki, który obiecali mi rodzice. To z ich pomocą dzisiaj zaczynałam nowy etap swojego życia.
Powoli pchnęłam białe drzwi i weszłam do środka. Dębowe panele zaskrzypiały, gdy zrobiłam pierwszy krok. Słońce wdzierało się do środka przez powieszone, ładne zasłony i oświetlało hol oraz salon, do którego wchodziło się pod łukiem. Dom nie był duży, tak jak wspominałam. Na dole mieściła się łazienka i kuchnia ze spiżarnią oraz przestronny salon, w którym zostawiono meble. Planowałam się ich pozbyć i kupić nowe – na to również miałam przeznaczone pieniądze. Na piętrze znajdowały się dwie sypialnie oraz wspólna łazienka. Dom idealny i wystarczający dla dwudziestopięcioletniej singielki, która swoje dni będzie spędzać w przychodni.
Przeszłam do salonu i usiadłam na, jak się okazało, miękkim, żółtym fotelu i z uśmiechem patrzyłam przez duże okno z widokiem na ogródek. Poprzedni właściciele byli starszym małżeństwem – wydawali się spokojni i wciąż w sobie zakochani. Sprzedawali dom, ponieważ przeprowadzali się do Los Angeles, do córki. Cena nie była duża i chyba bardziej zależało im na tym, by dom trafił w dobre ręce.
Słońce było już wyżej, gdy wnosiłam kolejny karton do środka. Co chwila ocierałam czoło rękawem koszulki, którą założyłam na podróż. Najwięcej miejsca w pudłach zajmowały moje ubrania, a przede wszystkim sukienki, które uwielbiałam nosić. A jeśli ma się mnóstwo sukienek, to również i butów. Drugą sypialnię zamierzałam przemienić w garderobę.
– Dzień dobry – usłyszałam.
Podniosłam pudło z bagażnika i odwróciłam się. Dostrzegłam młodego mężczyznę w dresie, który chyba uprawiał właśnie jogging. Przeczesał kasztanowe włosy i uśmiechnął się do mnie, ukazując dołeczki w policzkach.
– Dzień dobry przywitałam się.
– Może pomogę? – Wskazał na pudło i wyciągnął ręce.
– Och, nie... Nie trzeba – zmieszałam się.
– Nalegam. A przy okazji będzie to dla mnie trening siłowy.
– W porządku, ale potem wypije pan ze mną herbatę – zaproponowałam, oddając mu pudełko.
– Z przyjemnością, nowa sąsiadko. Gdzie mam to wnieść?
– Do salonu – uśmiechnęłam się ciepło. Dobrze było kogoś poznać już na początku.
Mężczyzna pomógł mi ze wszystkimi rzeczami i teraz salon wyglądał jak magazyn, ale z tym już sobie poradzę.
– Tak w ogóle, jestem Elisabeth. – Wyciągnęłam do niego rękę, przypominając sobie, że dalej nie znamy swoich imion.
– Harry. – Ścisnął moją dłoń z chłopięcym uśmiechem na twarzy. – Bardzo miło cię poznać. Mam nadzieję, że będzie ci się tutaj dobrze mieszkać. Skąd przyjechałaś?
– Z Nowego Jorku. – Przeszłam do kuchni, słysząc za sobą okrzyk zdziwienia.
– Naprawdę? To co ty tu robisz?
– Próbuję sielankowego życia. Zobaczymy jak będzie. – Odpakowałam karton z napisem „kuchnia" i wyjęłam herbatę. Parę filiżanek zostało w szafkach, a czajnik był tutaj na gaz.
– Mogę spytać, czym się zajmujesz? – Harry stanął przy blacie i oparł się o niego plecami, uważnie mnie obserwując.
– Jestem lekarzem. Będę nowym internistą w przychodni. – Odwróciłam się do niego z lekkim uśmiechem.
– O, no proszę – zaśmiał się, pocierając palcami podbródek. – W takim razie liczę na miłą współpracę. Jestem pediatrą
Spojrzałam na niego zaskoczona, zupełnie nie spodziewając się, aż takiego przypadku. Tym bardziej cieszyłam się, że Harry postanowił mi pomóc i mogłam go poznać. Sąsiad oraz kolega w pracy w jednym – zapowiadało się bardzo dobrze.
– Mieszkasz tutaj od zawsze? – spytałam ciekawa i zalałam filiżanki wrzątkiem.
Obie były porcelanowe, jak ze starych filmów. Od razu przypadły mi do gustu.
– Tak. To znaczy przez chwilę mieszkałem w Charlotte, tam studiowałem, ale wróciłem do rodzinnego miasta i na razie nigdzie się nie wybieram. A mieszkam dwa domy od ciebie, więc w razie co, pukaj. Zawsze chętnie pomogę – zapewnił.
Kiwnęłam głową, podając mu filiżankę. Chyba nie słodził, bo nie upomniał się o cukier. Nie zapytałam go, ponieważ głupio mi było przyznać, że nawet nie wiem, gdzie się znajdował w tych pudłach
– Zapamiętam, doktorze.
Harry posłał mi uśmiech. Wydawał się miłymczłowiekiem. Emanowała od niego uprzejmość. Dzisiaj miałam mnóstwo szczęścia.Oby tak dalej.
YOU ARE READING
MANIQUI [Louis Tomlinson, psycho]
Fanfiction"Manekin występuje też w sztuce jako istota podatna na wszelkie wpływy z zewnątrz lub całkowicie obojętna wobec wszystkiego co widzi."