Tego dnia Harry, po raz kolejny pobity przez Dudleya i na dodatek wygłodzony, leżał na łóżku i niemalże umierał z bólu. Nie mógł ruszyć nawet palcem, a co dopiero wykonać całą listę obowiązków, przygotowaną przez ciotkę Petunię. Chłopiec wydał z siebie zbolały dźwięk, wiedząc, że czeka go kolejny dzień wyłącznie o szklance wody.
Temu, z jednego rogu pokoju przyglądał się Tom. Rozmyślał. Przypomniał mu się dzień, w którym Harry otrzymał różdżkę. ,,To różdżka idealna dla ciebie, chłopcze naznaczony śmiercią, macie ze sobą więcej wspólnego niż się wydaje. Dbaj o nią, alebowiem tylko pielęgnowana potęga, ukazuje pełnie swoich możliwości". Tak powiedział ten stuknięty Olivander. Jeden kącik jego ust drgnął w parodii uśmiechu, gdy pomyślał:
~Słyszałem o szalonych kapelusznikach, ale o szalonych różdżkarzach jeszcze nigdy.~
Ale tak naprawdę rozumiał przekaz staruszka. Od kiedy postanowił zaopiekować się Harrym, chłopiec coraz bardziej się do niego upodabniał. Nie tylko z charakteru, ale też z wyglądu czy upodobań. Harry był jego najcenniejszym skarbem, który dzięki troskliwej opiece swoich krewnych wybierał ścieżkę, którą nikt nie powinien podążać. Taką samą jak on wybrał w młodości. Jego ścieżkę.
I Tom naprawdę się obawiał o swojego chłopca, był stanowczo zbyt niewinny, by mógł pozwolić mu się tak skalać. Nie spał, nie musiał. A mimo to jego największym koszmarem była wizja, gdy dusza Harry'ego zostaje skalana, a on może się tylko bezczynnie się temu przyglądać. I w tym momencie przeszedł go dreszcz podniecenia, gdy spłyneła na niego ta pewność:
~Nazywam się Tom Marvolo Ridlle i nigdy nie będę przyglądać się bezczynnie.
I wtedy odzyskał materialną postać. Był wysoki, wyższy niż wcześniej. Na głowie miał kaptur, a jego ciało szczelnie okrywał czarny płaszcz do ziemi.
Podchodząc powoli do łóżka, ściągnął kaptur. W zbitym lusterku zobaczył swój nowy wygląd. Naprawdę wyglądał niczym Śmierć. I wtedy przyjrzał się Harry'emu. Z przerażeniem ujrzał wyciekające z niego życie.
Nie dał rady powstrzymać emocji. Upadł na kolana i zapłakał. Najgorszy morderca, który będąc dzieckiem obiecał sobie, że nigdy więcej nie uroni łzy, szlochał nad marnym łóżkiem swojego chłopca. Łkał tak głośno i rzewnie, że wyczerpany Harry uchylił swoje ciążące powieki.
I wtedy usłyszał te sześć słów. Odpowiedział automatycznie, nie zastanawiając się ani chwili. Jednak nie żałował, wyraz twarzy zielonookiego chłopca... ta nadzieja tląca się w jego oczach...
Delikatnie wziął chłopca w ramiona i otulając go szczelnie swoim płaszczem, szykował się do teleportacji. Niespodziewanie usłyszał cichutkie pytanie:
- Gdzie idziemy?
- W miejsce gdzie moja miłość do ciebie przestaje być tylko złudzeniem.- odpowiedział spokojnie po czym nas teleportowałem.

CZYTASZ
Better place.
FanfictionBo Śmierć też ma uczucia i też płacze. Więc postanawia zabrać Harry'ego w lepsze miejsce.