Castlewood, Kraina 3 Lasów
Przed zamkiem rodu Mantranów pojawiło się wojsko pod dowództwem sir Martina. Około setka zbrojnych i kilkudziesięciu jeźdźców w srebrnych, lekkich zbrojach z trudem ustawiło się przed Castlewood. Twierdza była otoczona ciemnym, iglastym lasem, a mur od drzew dzieliło zaledwie kilkanaście metrów. Był to jedyny taki zamek w całym królestwie, ale nie był wcale najpotężniejszy. Twierdza Główna i Protectrock były miejscami "nie do zdobycia", ale dom Mantranów również miał swoje mocne strony, których jednak nie wykorzystywali ze strachu przed panującymi Hormantami.
Nigdy nawet nie próbowali czerpać korzyści z jeziora Trzech Lasów oraz kanału Matroskiego. Gdyby tylko otworzyli drugi port handlowy z wyspami, mogliby z łatwością wzbogacić się i w krótkim czasie może i dorównać Hormantom. Mantranowi zajmowali się tylko i wyłącznie swoimi sprawami i problemami. Jednym z nich był dziki lud mieszkający na północy Krainy Trzech Lasów. Mieszkańcy Fordlend plądrowali wioski i miasteczka, nie mieli żadnych zasad, i nie przejmowali się możliwymi karami. Właściwie nikt poza Arthurem Mantranem nie przejmował się ich okrutnymi poczynaniami. Został całkowicie sam, a problem nie dotyczył przecież tylko jego.
Sir Martin widział jak zbrojny, stróżujący na jednej z trzech wież, widząc ich pobiegł do środka. Rycerz, a teraz również dowódca oczekiwał władcy, Arthura Mantrana.
Tymczasem na murze pojawił się wysoki brunet, o którym ciężko powiedzieć, że może być blisko 50 letnim Arthurem. Był to młody i przystojny mężczyzna o białej jak śnieg skórze. Nie wyróżniał się swoim wyglądem pośród innych mieszkańców krainy, ale każdy wiedział kim jest. Mężczyzna szedł pewnym krokiem po murze, żując zielone jabłko. Martin nie widział dokładnie jego twarzy, ale wiedział, że jak zawsze widać w niej ogromną, ale niekoniecznie słuszną dumę. Mężczyzna dobrze wiedział w jakim celu wyszedł na mur, dlatego na jego twarzy gościł delikatny uśmiech, a w wręcz czarnych oczach łatwo było dostrzec pewność siebie. Po ludziach Krainy Trzech Lasów nie było widać z reguły emocji. Ciężko w ich oczach dostrzec uczucia jakie czują, jednak Wallen był nieco inny. Zatrzymał się dokładnie na wprost Martina stojącego przed murem.
-Wróciłeś?- Zapytał, udając zaskoczenie. Podniósł głos, aby Martin na pewno go usłyszał.
- Czemu miałbym nie wrócić? Prawdziwi rycerze nie giną na takich marnych misjach.- Odpowiedział brunet używając ironii.
- Martin, twój miecz niewiele widział. Nie powinieneś zostać na dłużej między swoimi? -
- Śmiesz obrażać moją rodzinę? Nie zdajesz sobie sprawy z tego co to znaczy stracić bliskich Wallenie.- Rycerze spojrzeli sobie głęboko w oczy mimo odległości. Martin nie chciał pokazać po sobie złość, ponieważ wiedział, że Wallen do tego dąży.
Od zawsze była między nimi nienawiść. Nikt nie wiedział co takiego się wydarzyło i czy w ogóle coś miał miejsce.
Wallen zaśmiał się, patrząc na Martina, ale nic nie powiedział.
Odwrócił się jakby miał odejść, ale jednak ponownie spojrzał na rycerza za murem. Wyrzucił jabłko za mur, ale nie celował we wroga. Chciał pokazać swoją wyższość. I miał rację. Martin to zwykły, prosty człowiek, który swoją pracą zaszedł wysoko. Wallen miał łatwiej, był młodszym bratem Arthura i Pelliny Mantran. Urodził się w szlacheckiej rodzinie i już jako niemowlę miał swoje tytuły. Martin sam wszystko osiągnął, a Wallen miał po prostu lepszy start i pomoc od bliskich.
Ponownie odwrócił się, ale tym razem odszedł. Jego starszy brat właśnie również pojawił się na murze. Wallen nie miał obaw co do tego spotkania, nie obchodziło go zdanie brata. Zastanawiał się tylko, czy Arthur widział i słyszał ich sprzeczkę. Wcześniej go nie zauważył, więc może po prostu go nie było?
CZYTASZ
Szklana Korona
FantastikO koronie marzy każdy, a teraz jest na wyciągnięcie ręki. Śmierć ostatniego sprawiedliwego i kochanego przez lud króla, rozpocznie walkę o tron. Kto wejdzie w tę okrutną grę, a kto pozostanie wierny prawowitej dynastii? Który z graczy ostatecznie za...