III

506 76 25
                                    

              Bill -  za ,,subtelną” namową pani Weasley - postanowił spędzić święta Bożonarodzeniowe we Francji wraz z rodzicami Fleur. Charlie także nie pojawił się na przyjęciu, ponieważ Molly podsunęła propozycję pozostania w Albanii. Zasadniczo to bracia nie mieli zbyt wiele do mówienia. Święta bez tej rozwrzeszczanej i przygłupiej gromady były dla nich czymś obcym, jednakże ich matka upierała się, aby przystali na jej słowa. Od roku żyła w napięciu, każdego dnia towarzyszył jej strach o życie domowników, które mogłoby pójść w zapomnienie za sprawą  machnięcia różdżką. Przynajmniej we Francji oraz Albanii mężczyzn nie dosięgały czarne szpony śmierciożerców.

            Każdego dwudziestego piątego grudnia to Fred i George budzili się najwcześniej ze wszystkich domowników. Nie sprzyjała im przy tym myśl o wysprzątaniu domu przed obiadem bądź przygotowaniu potraw. Bliźniacy najzwyczajniej w świecie potrzebowali czasu na rozmieszczenie prezentów. Już we wczesnym dzieciństwie uznali, że same świąteczne poranki są nudne, a oczekiwanie na wytrawne posiłki z roku na rok stawało się coraz mniej ekscytujące i przesiąknęło nostalgiczną nudą. Aby w jakikolwiek sposób temu zaradzić oraz urozmaicić te nieciekawe snucie się po domu jak widmo do południa, zaczęli chować gwiazdkowe prezenty po całej Norze, czasami również dodając do nich drobne przeszkody, mające urozmaicić zdobycie pakunktu.

     - W tym roku szybko się uwinęliśmy, Georgie - zauważył starszy z bliźniaków, wyciągając się na swoim niezasłanym łóżku. Na zegarze wybiła dopiero piąta trzydzieści, a wszytko było już przygotowane przez chłopców.

     -  Widzisz, sklep nauczył nas dobrej strategii planowania. Czyli Snape niekoniecznie miał rację - z roku na rok nie stajemy się coraz głupsi!

       - A co, wcześniej byłej skory przyznać rację staremu nietoperzowi? Może jeszcze umyjesz mu włosy?

            George wybuchnął śmiechem, wijąc się na drewnianym krześle, na którym pozwolił sobie klapnąć.

       - Oh, panie profesorze - zaczął teatralnie Fred, naśladując czynność mycia włosów. - Jakie ładne wszy się panu zalęgły! A ten łupież? Pierwsza klasa.

            Całe przedstawienie zostało przerwane przez poduszkę, która wylądowała na twarzy rudzielca i także u niego uruchomiła atak śmiechu. Po dłuższej chwili, przepełnionej salwami rozbawienia, bracia ulegli opanowaniu. Można by spekulować, że ich poczucie humoru jest płytkie, bo nieustannie bazuje na tych samych żartach, jednak z czasem chłopcy dorzucali do nich nowe dowcipy, aż w końcu utworzyła się z nich pokaźna kupka. Gdy nie mieli pomysłów na nowe kawały, po prostu czerpali z najstarszych żartów, przechodząc do tych najświeższych. Aktualnie byli na poziomie drugiego roku.

       - Dobrze, Freddie, jestem dość zmęczony i chciałbym jeszcze zmrużyć oczy, a tak na marginesie, mam nadzieję, że uda mi się wrócić do poprzedniego snu, bo dotyczył on wyjątkowo urokliwej, zgrabnej i powabnej czarownicy, a w dodatku byłem…

        - W końcu byłeś tym przystojniejszym bliźniakiem? - podsunął ten drugi, unosząc sugestywnie brwi.

        - Co?... Przecież już nim jestem! Ale mniejsza, wracając do tematu, chciałbym już zanurzyć się w pierzynie, dlatego bez większych ceregieli… - George wsunął dłoń pod cienki materac, chwilę siłując się z przedmiotem, który zaklinował się pomiędzy deskami. W końcu jednak udało mu się wyciągnąć średniej wielkości sakiewkę. Drugi bliźniak także poszedł w jego ślady, wyciągając spod poduszki delikatną paczuszkę.

        - Na trzy? - zaproponował młodszy, na co

            Fred skinął potwierdzająco głową, zaczynając odliczanie. Kiedy doszli do ostatniej liczby - w tym przypadku trójki - rzucili w siebie podarunkami.

Zimowa lawenda || FremioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz