Był wcześnie rano. Słońce grzało mocno , za mocno jak na zimowy poranek. Większość żywych istot już nie żyła. Pozostało może trochę ryb głębinowych taplających się w małych kałużach pozostałych po oceanach.
Budzik zadzwonił równo o 6:60 - miał już nikogo nigdy nie obudzić a jednak. Zbudził kogoś...Zbudził boga.
-O boże-rzekł Jezus przeciągając się w łóżku z wełny baranków którymi się *opiekował*- który dzisiaj jest? Chyba 32 grudnia... pani Dorotko!
-Tak?
-Który dzisiaj jest ?
-32 grudnia , dziś koniec świata-odrzekła sekretarka urzędowym tonem- przygotowałam ubrania dla pana specjalnie na tą uroczystość. Biała szata oraz najlepsze sandały prosto z Nazaretu.
Jezus wstał i podszedł do krzesła stojącego przed stołem. Przypomniał sobie o wczorajszej imprezie w piekielnym klubie "Agonia" . Było chujowo , nie było żadnych dobrych drinków z krwi grzeszników-czyli nie było niczego.
W złym chumorze bóg podszedł do sekretarki i wyruchał ją w dupę. (Widać na okładce)KONIEC