ZWÓJ 1

171 5 0
                                    

Głupiec

Palmowe liście poruszały się powoli i miarowo. Każdy ich ruch przypominał ogromnego, zielonego ptaka machającego skrzydłami. Towarzyszący temu podmuch ciął niczym sztylet zastygłe, lepkie powietrze w sali audiencyjnej. Król Mundani czuł, jak wilgotna, jedwabna, purpurowa koszula przylega mu do pleców, a pomiędzy czarnymi brwiami spływa stróżka potu. Wytarł ją gniewnie. Był namaszczonym monarchą Nhongi, kimś, kogo na pomarańczowe piaski Ziemi zesłali sami bogowie. Nie mógł się pocić jak zwykły wieśniak.

Czuł jednak, że pot nie jest jego jedynym problemem podczas pierwszego księżyca panowania. Ruch palmowych liści, którymi ze wszystkich stron wachlowali go niewolnicy, wprawiał go w rozkoszne, senne otępienie. Zauważył, że nie dociera do niego połowa słów, które przedstawiał mu jeden z doradców, Buru. Stał on przed podwyższeniem i swoim wyważonym, nudnym głosem opisywał straty, jakie poczyniła w królestwie ostatnio panująca susza. Według niego klęska rozpoczęła się w ostatnich tygodniach panowania króla Zuly, a po jego śmierci jeszcze bardziej się nasiliła. Buru był oddanym doradcą, ale zbyt poważnie podchodził do swojej funkcji. Jego długa, jasnoczerwona szata, isembat, była mocno zawiązana wokół bioder.

Doradcy zazwyczaj nosili szaty w jasnym odcieniu rubinu lub oranżu, co było przywilejem wyższych rangą. W Nhongi kolor świadczył o statusie społecznym. Kobiety mogły wkładać jedynie niebieskie lub zielone odzienia, w barwach wody i spokoju; oazy, którą dawały mężczyźnie. Służący ubierali się na biało niczym jasne, niezauważalne promienie, a niewolnikom najczęściej dawano jedynie luźne, wyblakłe, szare przepaski na biodra.

Buru na szczęście był ostatnim mówcą tego dnia. Gdy w końcu zamilkł, przeszył spojrzeniem swojego króla i skłonił przed nim niemalże łysą głowę. Na jej czubku błyszczały kropelki potu.

Król Mundani machnął ręką, by niewolnicy zwolnili swoje ruchy. Nie mógł zebrać myśli, gdy uszy wypełniał mu miarowy brzęk liści palm.

— Wiem, że susza poczyniła ogromne straty — przyznał uroczyście. — Nowy król zajmie się tą sprawą.

Ujrzał lekki grymas na twarzy Buru, ale doradca nie dodał nic więcej. Podziękował za wysłuchanie i ruszył w stronę wyjścia z sali audiencyjnej. Bardzo dobrze. Buru był faworytem jego ojca, ale Mundani znacznie inaczej rozdzielał sympatie wobec swoich doradców. Jeśli ten starzejący się człowieczek zacznie się sprzeciwiać, król usunie go z rady. To właśnie najbardziej podobało się Mundaniemu w byciu władcą. Miał decydujący głos w każdej kwestii. Nie musiał być więcej posłuszny ojcu lub dążyć do kompromisu z bratem.

To on był wschodem i zachodem słońca.

A teraz, gdy już wysłuchał wszystkich bieżących spraw i podjął wspaniałomyślne kroki, miał prawo zażyć odrobiny rozrywki. Gdzieś z tyłu głowy krążyła karcąca myśl, ale zignorował ją jak brzęczącą nieznośnie muchę. Było za gorąco, a Mundani miał jeszcze dużo czasu, by zapisać się na zwojach historii. Odkąd objął tron, największą przyjemność sprawiały mu pokazy tańców.

Kazał zawołać nową niewolnicę, która przybyła do niego aż zza morza. Zwano ją Jasną Perłą. I rzeczywiście, gdy wkroczyła do sali, wydawała się jaśnieć pośród starych, żółtych murów pałacu i mieszkańców królestwa Nhongi, których skóra była czarna jak dojrzały kokos, a u niektórych nawet jak inkaust. Jasna Perła miała cerę w kolorze mleka i włosy jaśniejsze niż kukurydza.

Wprowadzono ją do sali nagą, by król mógł podziwiać wszystkie miękkie krawędzie jej białego ciała. Kilku niewolników o obnażonych torsach już się ustawiło się w odpowiednim miejscu i rozpoczęło grę na instrumentach. Niebawem salę opłynęły łagodne, zmysłowe dźwięki muzyki. Dziewczyna, usłyszawszy je, jak na komendę zaczęła tańczyć. Mundani uśmiechnął się zadowolony. Nic nie mogło równać się z pięknem tańczącego, kobiecego ciała. Była w tym wszelka sztuka, jakiej potrzebował.

Królowa WężyWhere stories live. Discover now