Rozdział 4

181 19 2
                                    

Mal dotknął mojego ramienia i obudził mnie z płytkiego snu. Tak naprawdę nie wiem, czy w ogóle udało mi się zasnąć. Przetarłam senne oczy i usiadłam na materacu.

– Wszystko w porządku? – zapytałam.

– Tak. Prześpię się ze dwie godziny i będziemy się zbierać – powiedział.

Pokiwałam głową i wygramoliłam się spod koca. Nie było to przyjemne, ale nie miałam wyjścia. Podejrzewałam, że Mal nie pozwoli mi dotknąć lejcy i resztę podróży spędzę w środku powozu. Szkoda, że nie obudził mnie wcześniej.

Wydostałam się z ciepłego namiotu i potarłam ramiona, na których pojawiła się gęsia skórka. Ziewnęłam i przeciągnęłam się. Mal zostawił mi przy ognisku kubek z gorącą, słodką herbatą. Jak tu go nie kochać? Usiadłam przy ogniu i narzuciłam na siebie koc. Wyciągnęłam dłonie w stronę ciepła, po czym chwyciłam kubek i zaczęłam powoli pić, co chwilę pocierając zlepione snem oczy.

Gwiazdy nadal świeciły nad moją głową, do rana zostało jeszcze trochę czasu. Z gorącą herbatą i kocykiem nocny las robił wrażenie przyjaznego. Szum strumienia działał na mnie kojąco, słyszałam też charakterystyczne cykanie świerszczy.

Iskry z ogniska wesoło tańczyły w powietrzu. Przeczesywałam wzrokiem skraj lasu.

Nic się nie działo, więc wstałam i trochę z nudów, a trochę po to, by zaspokoić moje chore poczucie odpowiedzialności, zaczęłam spacerować dookoła polany.

Mal miał rację, wszystko było w porządku. Zero agresywnych zwierząt, żadnej podejrzanej, czarnej mgły. Było tak cichutko i przyjaźnie, że aż zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie wyobraziłam sobie wcześniej tej sytuacji z szarżującą na mnie mgłą i zapachem Darklinga. Minęło już tyle czasu... A mimo to nadal gościł w moich myślach. Może podświadomie mój umysł sam go wywołał? Może to była halucynacja? Jakaś tęskniąca cząstka mnie, którą na co dzień spychałam w odmęty świadomości, się przebudziła i chciała go spotkać. Jednak czarnej kefty ze złotymi symbolami sobie nie wymyśliłam. Była tam, dotykałam jej. Mal i Andrej też ją widzieli. Miałam mętlik w głowie, miałam wrażenie, że stąpam po kruchym lodzie obłędu. Może to przez niemożność użycia mocy mój umysł zaczął wariować?

– Jesteś tak niedorzecznie głupia, Alino, że to jest aż śmieszne – mruknęłam i dorzuciłam do ognia.

– Powiedział ci to ten twój tropiciel? – znajomy głos wybrzmiał w moim umyśle.

Obróciłam się gwałtownie, mocno ściskając koniec kija.

– Kto to powiedział? – zachrypiałam.

Głos był tak delikatny i cichy, że znowu miałam wątpliwości, czy mój popaprany umysł nie płata mi figli.

Nikogo tu nie było. Rozejrzałam się uważnie, mrużąc oczy. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie obudzić Mala, ale co mu powiem? Słyszałam, jak Darkling do mnie przemawia, ale nie jestem pewna, czy sama sobie tego nie wyobraziłam? A może: Wydaje mi się, że Darkling mnie straszy zza grobu?

Niedorzeczność. Parsknęłam i znowu zajęłam się ogniskiem.

Zajrzałam ostrożnie do namiotu. Mal spał z ręką pod głową i chrapał głośno, a Andrej skulił się w kłębek i nakrył kocem głowę. Lnianie płótno unosiło się lekko przez lekki wiaterek. Nagle cień przeciął ciepłe światło układające się na boku namiotu. Zamrugałam. Może przebiegło jakieś zwierzę?

Gdy wróciłam na zewnątrz, coś się zmieniło. Iskry w ognisku nie strzelały już tak przyjaźnie, lodowaty wiatr wsuwał mi się pod kołnierz, konie zaczęły nerwowo parskać. Na karku poczułam zimny dreszcz, wyciągnęłam z cholewy nóż, gotowa nim rzucić w cokolwiek, co się poruszy. Ugięłam nogi w pozycji bojowej i nasłuchiwałam.

Zamęt i żarWhere stories live. Discover now