3

136 17 5
                                    

Nigdy nie wiedziałem, kogo mam oskarżać o swoje porażki. Czy rodziców, którzy zgotowali mi piekło, czy każdego, kto przewinął się przez moją pamięć choć raz. Gdybym wierzył w Boga, zapewne to jego bym o to oskarżył i jego winił o wszystkie swoje porażki, jednak nie wierzę w jego istnienia. Owszem, zwalanie winy na innych, nie jest sprawiedliwe, ale gdybym tego nie robił, już dawno bym się zabił ze zwyczajnych wyrzutów sumienia, jak bardzo jestem beznadziejny.
Mój prawdziwy stracił zapoczątkowali rodzice, więc to chyba ich wina. Nigdy nie mogłem pojąć, dlaczego w domu byłem traktowany jak totalny śmieć, a matka i ojciec, nie liczyli się z moim zdaniem, nie ważne, co by się działo. Za to mój młodszy brat, miał wszystko, czego zapragnął. Kiedy zmarł, rodzice całkowicie mnie pogrążyli. Miał wypadek, w wieku dwunastu lat. Były między nami dwa lata różnicy, co sprawiało, że dogadywaliśmy się bardzo dobrze. Po jego śmierci, moje życie stało się tylko większym dnem. Rodziców nigdy nie interesowałem. Ani przed tym, jak urodził się Jessie, a po tym, już całkowicie stracili wszelkie ewentualne uczucia wobec mnie. Zawsze ważny był tylko on, a ja, zawsze stałem z boku. Zawsze samotny, zawsze odepchnięty i nigdy nie chciany. Zawsze to ja przynosiłem wstyd, zawsze to ja byłem tym, który wszystko psuł. Na rodzinnych fotografiach, nie było po mnie śladu. Nie raz słyszałem, jak rodzice mówili, że mają tylko jednego syna- Jessiego. A ja, głupi dzieciak, nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego tak jest. Co im takiego zrobiłem?
Mimo wszystko, nie byłem złym bratem. Kochałem Jessiego i dbałem o niego. Nie byłem zły na niego, kiedy nawet z jego powodu, dostawałem kary od rodziców. Pomagałem mu, broniłem go i było mi cholernie ciężko, kiedy odszedł. Był dla mnie tak naprawdę jedyną rodziną. Inna dla mnie nie istniała, a raczej, ja nie istniałem dla nich.
Mój brat to kolejny przykład. Kochał życie, miał marzenia, cele i chęci, jednak nie zdążył niczego zrealizować. Być może czyjaś śmierć, jest także karą dla kogoś innego, a w tym przypadku, dla moich rodziców, którzy stworzyli mi piekło? Czemu jednak, ucierpieć musiał akurat Jess? Co z tego, że oni zostali ukarani, żeby mi było lepiej, skoro świat odebrał mi jedyną osobę, jaką miałem? To wszystko od zawsze było cholernie pokręcone, dlatego to też zawsze mnie przerażało.
Ubrałem się szczelnie, w ciemne ubrania. Postanowiłem, a raczej po prostu, musiałem, wyjść z domu, na zakupy. Mógłbym je zrobić przez internet, ale wizja tego, że kolejna niechciana tutaj osoba, poznałaby mój adres, jakoś mi się nie podobała. Nie to, żebym ukrywał się gdzieś w podziemiach, ale po co ludzie mają wiedzieć, gdzie mieszkam? Jeszcze naślą na mnie jehowych, albo innych dziwnych ludzi, przed którymi musiałbym się chować pod biurko, czy łóżko, żeby nie musieć im tylko otwierać. Nie ufałem nikomu i wątpiłem, że komukolwiek w ogóle zaufam.
Szedłem ulicami, w których życie, zdawało się całkowicie umrzeć. Oprócz mnie, był tam tylko wiatr, unoszący ze spokojem liście, które co rusz unosiły się i spadały w dół. Słyszałem ich chrupanie pod podeszwami moich glanów. Słyszałem świst wiatru, który obijał się od ściany do ściany, należących do starych budynków. Mnóstwo okien, jakie się na nich znajdowały, nie wykazywały żadnego życia. Widziałem tam ciemność i pustkę.
Kolejna sprzeczność. Boję się ciemności, ale wychodzę zazwyczaj tylko w nocy.
Dlaczego?
Proste. Tłumów, ludzi i hałasu, boję się bardziej, niż ciemności. W końcu ciemność jest jedna, choć nieskończona, a tamtych rzeczy jest więcej, prawda?
Opuściłem głowę, wchodząc do budynku mieszczącego się w centrum miasta, zaraz obok stacji benzynowej. Był to supermarket, otwarty do północy, na moje cholerne szczęście. O tej porze mogłem zobaczyć jedynie małe grupki pijanych nastolatków, albo żuli na przystankach autobusowych.
Wziąłem zwykły koszyk i ruszyłem wgłąb sklepu, żeby znaleźć produkty, niezbędne mi do życia. Było ich niewiele. Mleko, ryż, pieczywo i kawa.  Kiedy szukałem tej jedynej, odpowiedniej, moim oczom ukazała się sylwetka młodej dziewczyny. Spod kaptura ciemnej bluzy, wystawały poniszczone blond włosy. Cała drżała, jakby bała się chociażby oddychać. Znałem ten stan. Kiedy sięgała po kolejną rzecz, którą zamiar miała schować do kieszeni, złapałem ją za nadgarstek, może trochę zbyt mocno. Jej duże, błękitne oczy, spojrzały w moją stronę, jakby chcąc powiedzieć coś w stylu "boję się, nie dotykaj mnie". Ten wzrok także znałem, bo obdarzałem nim ludzi już od wczesnych lat dzieciństwa.

— Po co kradniesz? — zapytałem spokojnym tonem, na co ona wyrwała rękę z mojego uścisku.

— Żeby przeżyć — powiedziała głosem drżącym równie tak mocno, jak i cała ona.

— Zanim zechcesz przeżyć, najpierw zacznij w ogóle żyć — nie miałem zamiaru się więcej produkować, więc biorąc odpowiednią kawę, poszedłem do kasy, gdzie rzuciłem wszystkie drobniaki, mając w duchu nadzieję, że nie będę musiał wdawać się w rozmowę z kasjerką, która mierzyła mnie wzrokiem pełnym pogardy. Jej farbowane, różowe włosy, opadały na duży dekolt, na którym opinała się firmowa, biała koszulka polo z logiem sklepu. Idealnie pasowała na jej szczupłe ciało. Guma, którą żuła, zdawała się być tak wielka, że mógłby się nią udławić każdy normalny człowiek, tylko nie ta jedna kasjerka z supermarketu obok stacji benzynowej.
Kiedy w końcu, swoimi mozolnymi, irytującymi ruchami, łaskawie wszystko skasowała, na moje szczęście okazało się, że została mi jeszcze reszta, którą szybkim ruchem zgarnąłem do kieszeni spodni. Z siatką w dłoni, wyszedłem ze sklepu, ruszając od razu w drogę powrotną do domu i jak co zakupy, próbowałem wymazać z pamięci widok wyuzdanej kasjerki z gumą wielkości jej mózgu- jak na mózg za małe, jak na gumę- za wielkie. Byłem pewien, że gdyby zmierzyć średnicę tego obrzydlistwa, i wcale nie mówię o kasjerce, mogłoby to być spokojnie z pięć centymetrów.
Z przemyśleń na temat wielkości gumy w paszczy różowej ladacznicy, wyrwał mnie głos. Dziewczęcy głos. Odwróciłem się w stronę niezbyt miło widzianego, słyszanego, jak zwał tak zwał, głosu i uniosłem brwi, chcąc w ten sposób przekazać małej złodziejce ze sklepu, bo to właśnie ona gapiła się na mnie jak głupia, żeby gadała, o co chodzi i spadała, bo jej nie lubię.

— Co miał pan na myśli? — jej ton był już trochę spokojniejszy, aczkolwiek dało się wciąż wyczuć w nich ten dziecięcy, niewinny strach. Co miałem na myśli? Właściwie, chyba sam nie do końca wiedziałem, co mi siedzi w tym zakutym łbie.

— Zależy ci na życiu? — zapytałem z takim chłodem i obojętnością, że aż sam poczułem na ciele gęsią skórkę. Nie czekając ani chwili na jej odpowiedź, bo naprawdę mnie ona nie obchodziła, zwyczajnie poszedłem, zostawiając ją tam z tym jednym pytaniem, które zadałem sobie od tak, bez głębszego znaczenia. Znaczy, jakieś głębsze, napewno było, aczkolwiek napewno nie tak głębokie jak gardło Lu Hana, którego wystalkowałem już do tego stopnia, że dostałem się do filmików w komputerze jego faceta, a raczej po prostu sekstaśm. Chińczyk mi się już znudził, zresztą, moja obecna "ofiara", powoli również mi się nudziła, a więc wiedziałem, że czeka mnie zabawa w szukanie nowego ciekawego obiektu moich obserwacji.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Oct 16, 2019 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

STALKER [CHANBAEK]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz