Prolog

5 0 1
                                    

Wszystko zaczęło się od pozornie niewinnego nagłówka w lokalnych wiadomościach - „w Łodzi wykryto symptomy nieznanej dotąd choroby. Eksperci twierdzą, że lekarstwo jest dostępne w szpitalu imienia WAM przy ulicy Mickiewicza. To tam trafił pierwszy chory". Pierdolenie polityków, usiłujących utrzymać stołki doprowadził do gehenny – do widoku zza szklanych ścian dworca Łódź-Fabryczna.

Ściśnięta tam ludność z naprędce zabranym dobytkiem usiłowała przedostać się do punktu, skąd pociągi miały zawieźć ich w bezpieczne miejsca. Płacz dzieci I dorosłych, rozmowy, ciche wyznawanie dotąd skrywanych uczuć i ten wszechogarniający chaos – wszak wszystkim zależało na życiu. Wszystko, byle by nie dostać się w ręce jeszcze większego tłumu, wychylające swe ohydne łby zza szklanych ścian, jakby chcieli przypomnieć żywym, że oni też tacy byli, że uciekają przed swoimi pobratymcami. Ohydnymi, wynaturzonymi, zakażonymi pobratymcami. Sąsiadami, rodziną, przyjaciółmi. Wojsko chroniło jedynie wejścia do budynku, w tamtym miejscu bestii nie widział nikt poza strzelającymi. Ci dzielnie dzierżyli karabiny i starali się chronić ludność cywilną, tak jak przysięgali.

Natasza wolała nie patrzeć w tamtą stronę, wolała nie słyszeć huku wystrzałów i po prostu trzymać za rękę swoją mamę, brutalnie przepychającą się naprzód. Ciężki plecak z najpotrzebniejszymi rzeczami ciążył na młodych ramionach, a ludzie popychający ją do przodu nieraz odbierali dech w płucach.

Komunikat o następnym pociągu ewakuacyjnym poruszył tłum. Jak jeden organizm popchnęli rodzinę jak jedną z wielu do przodu. To wtedy brunetka puściła ciepłą dłoń o krótkich palcach I zniszczonych paznokciach. Po chwili zobaczyła, jak kobieta, której chciała zapewnić bezpieczeństwo, znalazła się na schodach do nowego życia. W którego nie będzie jej. Przejście ponownie się zamknęło, a dziewczyna ze łzami w oczach patrzyła, jak jej jedyna rodzina wsiada. Poczuła uścisk w sercu, słono-gorzki smak wypełnił usta.
- Mamo... - wyszeptała, jak wtedy, gdy miała siedem lat I zgubiła się w centrum handlowym. Tylko wtedy ludzie byli przychylni, teraz chętniej by ją zdeptali, niż odprowadzili do punktu informacyjnego.

Straciwszy matkę z oczu, szybko otarła łzy I po raz pierwszy spojrzała w kierunku wyjścia z budynku. Zrobiła to mimowolnie, jak słuch przestał rejestrować strzały, zmienione w opętańcze wrzaski. Mur z mundurów ustąpił, krew trysnęła z otwartych tętnic, umazane juchą ohydne twarze wykrzywiły się w upiornych namiastkach uśmiechów. Chmara niegdyś ludzkich ciał zaczęła forsować wejście. Mimo grubości szkła to jednak nadal był materiał kruchy, a pod naporem takiej ilości masy zaczęło powoli, acz nieubłaganie pękać. Pechowcy stojący najbliżej szklanych ścian spojrzeli przerażeni za siebie, a potem zaczęli na przekór wszystkiemu ruszać się byle jak najdalej od nieuchronnego przeznaczenia. Ci zwinniejsi, młodsi, silniejsi lub po prostu mający instynkt przetrwania przepchało się do stelaży podtrzymujących konstrukcję. Nie zwracano na nich najmniejszej uwagi, teraz każdy chciał się ukryć lub znaleźć poza tym miejscem, gdzie szyba coraz mniej stawiała opór. Po dłuższej chwili rozległ się potężny trzask.

A potem zaczęło się piekło.

Pierwsi nieszczęśnicy pochwyceni w silne ręce bezuczuciowych bestii usiłowali walczyć, jednak wraz z rosnącą liczbą przeciwników ich szanse malały. Na wykrzywionych, bladych ze strachu i bólu twarzach pojawiały się krople krwi, mocnym strumieniem umykając z tętnic.
Kończyli swój żywot w akompaniamencie opętańczych krzyków towarzyszy niedoli.

Natasza tylko patrzyła, co rusz wycierając kolejne łzy sfrustrowanej bezradności – nie mogła pomóc tym ludziom w żaden sposób. Mogła jedynie siedzieć na metalowym szkielecie ogromnej, szklanej konstrukcji o białej posadzce zalanej krwią. Do jej nozdrzy docierał smród zakrzepłej krwi I fekaliów, wydzielanych w ostatnich chwilach egzystencji. Odwróciwszy wzrok i widząc podobne odczucia innych ukrywających się na wysokości żołądek nie wytrzymał. Zwymiotowała, co miała w żołądku na jednego z różą zastępującą serce. Ryknął, jednak nie spojrzał w górę — to coś, co odebrało mu normalne życie i tętno, odebrało mu też myślenie. Otarła usta, patrząc jak kwiaty na piersiach potworów pulsują. Bladoniebieskie żyłki odcinały się od czerwieni I różu płatków, jednak nie to najbardziej przykuło uwagę nastolatki. Na zwłokach wyrastały podobne wynaturzenia. Przypominały róże, pulsujące w jednym, morderczym rytmie.

Siedziała tak kilka godzin, co jakiś czas masując odrętwiałe kończyny. Smród był nie do wytrzymania, jednak nie miała możliwości się ruszyć. Widziała co działo się z tymi, co to zrobili — trójka pechowców spadła, jednak mogli nazwać się szczęściarzami — mało osób przeżywało upadek na głowę. Ich ciała po chwili były oblegane, kończyny przekazywane z rąk do rąk i obgryzane... Musiała w tamtej chwili odwrócić wzrok, aby znów nie poczęstować kłębiącej się na dole hordy własnym kwasem żołądkowym.

Tak w Łodzi rozpoczął się Początek Końca.




To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Nov 09, 2019 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Odcienie RóżyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz