half my soul

1.1K 188 79
                                    

Achilles błąkał się wśród cieni. Bose stopy bezgłośnie opadały na gładkie podłoże. Nie był to ani piasek, ani ziemia, ani kamień, ani trawa - nic, co można by określić ludzkim słowem, a słów boskich niedane mu było poznać. Czy szedł, czy biegł, nie robiło to żadnej różnicy. Nie męczył się, nieważne jak wiele kroków postawił. Nie słyszał ni tętna, ni oddechu, nie czuł ni głodu, ni pragnienia, ni bólu. Nic tylko ciemność i pustkę. Chłód i mrok otaczały go zewsząd - były jak jedwabna, zwiewna zasłona, a jednocześnie jak oblepiające ciało pajęczyny. Był sam. Całkiem sam.

Może bogów rozgniewała śmierć Hektora?

Może Apollo, bóg słońca, mścił się na nim za walkę z jego umiłowaną Troją?

Może Mojry okrutnie z niego kpiły?

Tak długo zwodziłeś nasze oczy - szeptały gniewnie - Teraz zapłacisz Aristoi Achaios. Nie zaznasz już więcej ciepła. Nigdy go nie zobaczysz ani nie dotkniesz. Twe uszy pozostaną głuche na jego odległe wołanie.

Oto jego piekło.

Oh, gdyby choć ostatni raz, jeden jedyny, pozwolono mu ucałować wargi ukochanego. Raz jeden, aby do końca wieczności wspominać ich słodki smak i blask brązowych jak najżyźniejsza ziemia oczu w świetle Elizjum.

Bo on był w Elizjum. Patroklos - szlachetny, miłujący życie, Philtatos, najlepszy z ludzi. On musiał tam być. Musiał, bo choć żadna zasada nie mówiła, że bogowie są sprawiedliwi, nie byli też głupcami.

W ciszy nie było słów, nie było dźwięków - umarli ich nie potrzebowali, nie potrzebowali udowadniać sobie, że istnieją, jak to robili żywi, ponieważ fakt ich istnienia był ich jestestwem w równym stopniu jak dusza i wspomnienia wciąż i wciąż pobrzmiewające niemym echem w umyśle.

I nagle, w środku tej nicości, pojawił się dotyk. Achilles był tak zaskoczony, że z początku nie wiedział, czym jest to obce, a jakże znajome uczucie.

Może w odruchu, a może Fata jednak postanowiły okazać mu litość, ścisnął wyślizgującą się powoli z jego dłoni dłoń. Ich palce splotły się jakby w jedno i wtem złoty blask, nieporównywalnie wspanialszy od każdego promienia słońca odbijającego się w najpyszniej zdobionym pałacu świata, uzdrowił dotąd ślepe oczy.

Otaczał go oliwny gaj, pod nogami rosła zielona trawa, a pomiędzy konarami drzew prześlizgiwały się psotny wiatr i słoneczny żar, nie dość silny, aby przebić się przez gęste listowie.

Plamki złotego blasku zdobiły ciepłe, identycznie piękne jak za życia policzki, ciemne oczy błyszczały od łez, a na ustach błądził drżący uśmiech.

Wzmocnił uścisk, bojąc się, że gdy tylko puści kojąco znajomą dłoń, wróci ciemność i towarzysząca jej pustka.

Jego własne oczy zaszły łzami, niepohamowanie spływającymi w dół policzków. Rwące potoki żłobiły jego twarz, a usta układały się w tylko jeden wyraz:

Pa-tro-klos

Wdzięczne sylaby, wymawiane w sposób, który tak ukochał. Zostawiały przyjemną słodycz na języku, jakby smakował jego ust samym brzmieniem.

Achilles

Odparł równie pięknie Patroklos, a Achilles miał wrażenie, że coś w nim pęka, lecz nie tak, jak kiedy wziął w ramiona zimne ciało i jego dusza rozdzieliła się bezpowrotnie.

Zarzucił ramiona na szyję Patroklosa i wtulił twarz w jego ramię. Nie irytowało go nawet stanie na palcach, czego za życia przecież tak nie znosił.

Jego urywane łkanie poniosło się po oliwnym gaju i zanikło, zanim opuściło jego granice. Ciepła, jak cudownie ciepła, dłoń objęła jego plecy, przyciągając jeszcze bliżej, stapiając dwa odłamki ich duszy na powrót w jedno. Zręczne palce lekarza, przeczesywały złote loki, rozdzielając kosmyki i na powrót łącząc je w nowe.

Choćby miał być to tylko ten raz, Fata okazały łaskawość, na którą nigdy nie śmiał liczyć. Wiedział, że jeśli ich rozdzielą, nie będzie ucieczki przed rozpaczą, a jednak wolał chłonąć ten moment i rozpaczać resztę wieczności niż oddać ten moment w zamian za nieświadomą, żmudną tułaczkę wśród nicości.

Może niektóre ptaki urodziły się po to, by spaść do morza spalone słońcem, do którego nadto się zbliżyły?

Przynajmniej rodziły się i umierały wolne i spełnione.

Spragnione usta odnalazły się i jakby w amoku tonącego spijały jedne z drugich tlen. A może już nie tlen?

Achilles

Znowu usłyszał, a może bardziej wyczuł swoje imię.

Pa-tro-klos

Powtórzył. Jego wargi wciąż drżały, oczy lśniły jak najdroższe szmaragdy. Bał się, że Patroklos będzie musiał odejść, znowu rozerwać ich ledwo co złączoną duszę, ale jego wzrok nie zdradzał żalu ani smutku. Była w nim nadzieja i radość tak wielka, że przytłaczająca. I Achilles zrozumiał.

Koniec kłamstw, koniec ukrywania się, koniec wojen i zabijania, koniec bóstw i przeznaczenia. Byli wolni. Nareszcie prawdziwie wolni.

Roześmiał się wdzięcznie. Wolni - brzmiało jak żart, a jednak tacy byli.

Patroklos ujął jego policzki i na każdej mokrej ścieżce złożył pocałunek jak obietnicę. Obietnicę wieczności, która dopiero ich czekała.

Achilles

Pa-tro-klos

🎉 Zakończyłeś czytanie Half my soul |ᴛʜᴇ sᴏɴɢ ᴏғ ᴀᴄʜɪʟʟᴇs/ᴘᴀᴛʀᴏᴄʜɪʟʟᴇs ᴏɴᴇ sʜᴏᴛ| ✓ 🎉
Half my soul |ᴛʜᴇ sᴏɴɢ ᴏғ ᴀᴄʜɪʟʟᴇs/ᴘᴀᴛʀᴏᴄʜɪʟʟᴇs ᴏɴᴇ sʜᴏᴛ| ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz