Ciemny płaszcz utkany wprost ze sfery niebieskiej rozpościerał się nad koronami drzew oraz szczytami marmurowych posągów. Owa noc była wyjątkowo chłodna i cicha – za cicha; jedynie szmery, spowodowane lekkimi podmuchami wiatru, roznosiły się po okolicy. I choć ta delikatna, naturalna muzyka mogła koić nerwy niejednej osoby, drobna, samotna postać chłopca, słyszała jak nieustanne powiewy przynoszą ze sobą szepty. Do jego uszu dobiegały wyrazy rozczarowania, goryczy, żalu – niekiedy wychwytywał przemawiające do niego słowa matki, dziadka, a nawet Morgana; co z kolei powodowało, że jego drżąca pięść zaciskała się jeszcze bardziej, paznokcie wbijały się w orzechową skórę, a gotujące się w nim emocje szukały swojego ujścia – na próżno. Jednak najbardziej docierały do niego słowa Bruce'a; każdy kolejny podmuch uderzał w niego z podwójną siłą, w skutek czego w jego umyśle lekki wiatr w zawrotnym tempie zaczął przeobrażać się w nieokiełznany huragan; huragan składający się tylko i wyłącznie z jego myśli.
Był tylko dzieckiem. Bezużytecznym, zepsutym dzieckiem, które nie zasługiwało nawet na prawdę, a tym bardziej zaufanie. Nieważne, jakby się starał; nieważne, czego by nie robił. Zawsze był najgorszym bytem.
Wygasła zieleń, która pod osłoną nocy przypominała stalową barwę, skupiła się na umieszczonych tuż przed nim nagrobkach, należących do Marthy oraz Thomasa Wayne. W z reguły pozbawionych większego wyrazu oczach bruneta migotały niespokojne iskierki; emocje pożerające go od środka coraz silniej starały się ulotnić, dać mu ukojenie. Nawet, jeżeli dałyby radę przedrzeć się przez jego wewnętrzną barierę, stałyby się jedynie wściekłością, która zapoczątkowałaby następne, nasilające się fale furii – nie byłyby żadnym z uczuć przynajmniej upodobniających się do smutku, chociaż to właśnie ten w głównej mierze kiełkował nim w owym momencie. Oduczony okazywania żalu, przekształcał go w niepohamowalną złość – przelewał krew innych istot, aby z powrotem wrócić do pogody ducha i być tak nieznośnie idealnym jak nauczyła go matka.
Już w momencie narodzin musiał mieć najlepsze cechy; być najwytrzymalszy, najzdrowszy, najdoskonalszy. Trening zapoczątkowany w trzecim roku życia chłopca szkolił go w coraz to nowszych rodzajach perfekcji do której przez cały czas zmuszony był dążyć. Matka wlewała w niego całą swoją truciznę; wmawiała, że jego istnienie jest przyszłością świata, a kiedy nadchodził dzień urodzin bruneta, wyciągała na światło dzienne wszystkie jego wady, porażki, słabości. Ukazywała żałosność swojego syna – nigdy nie potrafił z nią wygrać; nie tylko z powodu umiejętności, a faktu, że nie chciał jej skrzywdzić. Nie byłby zdolny zatopić ostrza w ciele swojej matki, nieważne jak bardzo ta go psuła; nieważne, ile kłód rzucała mu pod nogi; nieważne, jaki światopogląd w niego wszczepiała; nieważne, ile krwi miał przez nią na rękach.
Odejście do swojego ojca – Bruce'a Wayne'a – miało być dla niego wybawieniem. Był zepsuty, gdy po raz pierwszy patrzył w oczy Batmana; gdy po raz pierwszy rzucał w jego stronę złośliwą wiązanką. Myślał, że wreszcie dostanie szansę na zostanie normalnym dzieckiem – ale wtedy Bruce postanowił go naprawić; a wciśnięty w strój Robina, ponownie stał się najgorszy.
YOU ARE READING
the worst robin ― damian wayne one-shot.
Fanfiction◂ ❚ ⊱ꕥ⊰ ❚ ▸ damian wayne nie był najgorszym robinem. ━━━━━━ ✦ takajakreszta 2019 ✦ one-shot ✦ angst