Pov Mafuyu
-Mafuyu... Ej, Mafuyu.- rozejrzałem się po salonie, mój wzrok zatrzymał się na wysokim chłopaku stojącym przed wejściem na balkon. Uśmiechał się, tak jak zawsze z tym ciepłem, ogrzewającym mnie od środka. Spojrzałem mu w oczy, ten błysk w oczach się nie zmienił.- Boże, Yuki... - wyszeptałem, zakryłem usta dłonią ze zdziwienia. Chłopak bez słowa podszedł do mnie i przytulił. Po dłuższej chwili odwzajemniłem mocno ten gest.
-Tak bardzo przepraszam, Yuki przepraszam... G...gdybym wiedział, że tak to się potoczy j...Ja...ja... -złapałem jego koszule i oparłem czoło o niego, pierwszy raz od długiego czasu łzy spływały mi po twarzy tak intesywnie, czułem w gardle ogromny ścisk, przez który ciężko było mi cokolwiek powiedzieć, dreszcze przechodzące przez całe me ciało nie ułtwiało mi w ogarnięciu się w chociaż minimalnym stopniu.
-Nie powiedziałbym tego, tak strasznie żałuje... Yuki... Przepraszam.
-Mafuyu. - szatyn uniósł mi podbródek, patrzył na mnie oczami wypełnionym smutkiem i może... Rozczarowaniem?
-Powiedz, jak bardzo mnie nie nawidzisz. Powiedz, jak bardzo mną gardzisz. Byłem okropny, straszny...
-Mafuyu przestań, to i tak nie ma teraz sensu. - wytarł kciukami łzy spływające mi po twarzy, schylił się, po czym deliktnie pocałował. Czując pożądane ciepło na wargach odwazemniłem niezdarnie pocałunek do czasu gdy usta nie zaczeły znikać.
Obudziłem się gwałtownie siadając i łapiąc za bluzkę. Dyszałem tak jakbym przebiegł jakiś długi maraton. To był tylko sen, on nie wrócił, nawet nie wróci, przecież nie żyje... Już rok. Ten czas tak szybko minął, mam wrażenie jakby to wszystko wydarzyło się ledwie trzy miesiące temu, ten ucisk w sercu jest taki sam, chociaż... Spojrzałem na śpiącego koło mnie Uenoyame, dzięki niemu ten ucisk zmalał, to on sprawił, że moje życie ruszyło nowym torem, jednak mam wrażenie, że to co było nadal jest za mymi plecami, nie ważne co zrobie, jakie decyzje podejmę, to co się wydarzyło nie zostawi mnie. Z jednej strony nie chce o tym zapomnieć za to z drugiej chciałbym od tego odpocząc. Zdjąłem z kolana dłoń śpiącego chłopaka i wstałem z łóżka, ubrałem dolną część garderoby, jeansową kurtke, żółtą czapkę i oczywiście gitare na plecy. Zakryłem bruneta kocem, po czym bezszelestnie wyszedłem z jego domu. Udałem się do pociągu, który zabrał mnie do miejscowości, w której ja i Yuki mieszkaliśmy. W głowie leciała mi melodia piosenki, którą śpiewałem właśnie dla niego. Stanąłem przed domem, w którym spędził szesnaście lat swojego krótkiego życia. Tyle wspomnień w jednym budynku, tyle emocji zamkniętych w tych czterech ścianach. Po prawej stronie obok drzwi jest kuchnia, w której razem piekliśmy pierniki, nie obyło się bez mąki we włosach. Po lewej stronie salon, tam siedzieliśmy i oglądaliśmy filmy, odrabialiśmy lekcie, a gdy nie było jego rodziców całowaliśmy się. Na dachu było okno od pokoju szatyna, tam za to doszło do naszego pierwszego razu i... Do jego śmierci. Wziąłem głęboki wdech ruszając dalej przed siebie. Mijałem rożne miejsca, plac zabaw, park, w którym się poznaliśmy jako dzieci, szkołe, do której razem uczęszczaliśmy. Spacerowałem tak bez celu chyba całe przed południe aż do pietnastej godziny, o tej porze zatrzymałem się przy kwieciarni. Kupiłem bukiet czerwonych kwiatów, przeszedłem na drugą strone pasów wchodząc na teren cmenatrza. Wiedziałem gdzie mam iść, by do niego dojść, trafiłbym tam ze zamkniętymi oczami.
-W...witaj. -powiedziałem cicho zatrzymując się przy grobie, wsadziłem kwiaty w wazonie i usiadłem na ziemi naprzeciwko mogiły.
-Śniłeś mi się dzisiejszej nocy, wiesz? Gdy tu szedłem pomyślałem sobie, że chcesz mi przypomnieć o tym dniu jakbym zapomniał, jednak mimo to pamiętam... -zacząłem bawić się palcami.
- Wiem, że mówiłem ci to ostatnio na koncercie, ale mam potrzebe powtórzenia tego... Ja kocham kogoś. Ma twój uśmiech i nawet w ten sam sposób marszczycie brwi przy uśmiechu. Macie tyle rzeczy podobnych do siebie, przez to mam wrażenie jakbyś znowu żył tylko w innym ciele... To dziwne, prawda?- uśmiechnąłem się lekko.
-Teraz naprawde nie jestem samotny. Mam bliskie osoby przy sobie, mame, Uenoyame, Harukę i Akhiko. Nawet nasi przyjaciele znowu ze mną rozmawiają. Myślę, że teraz będzie dobrze, może i mam kilka wątpliwości, wiem, że będzie dobrze. -poczułem w kieszeni wibracje telefonu, wyciągam o i widze imie mojego chłopaka, odbieram.
-Hej Mafuyu gdzie ty do cholery jesteś? Spóźniasz się na próbę.-powiedział brunet.
- Jestem w drodze, za chwile będe. Przepraszam.
-Eh nie przepraszaj, następnym razem pamiętaj o takich rzeczach, jasne?
-Jasne. Uenoyama?
-Tak?
-Dziękuje, że jesteś.
-Eee nie ma za co, nie musisz tego mówić... Ja tobie też dziękuje, ale chodź już inaczej nie będzie ramenu.
-idę, idę.- uśmiechnąłem się i rozłączyłem.
-Musze już iść Yuki, wróce do ciebie niebawem, obiecuje. -wstałem i otrzepałem sponie z ziemi. Ruszyłem w stronę wyjścia, przy którym odwróciłem się w stronę grobu chłopaka.
Nigdy o tobie nie zapomne, bo wiem, że jesteś częścią mnie.
Jeśli widzisz jakiś błąd, napisz to! ;)
CZYTASZ
My dead love |Given|
FanfictionNie jestem już samotny, Mam osoby, na których mi zależy, Mam hobby, które uwielbiam. Mam ciebie w swoim serciu, Dlatego właśnie Nie jestem samotny.