O łyżkach, libacjach i litewskich gburach

143 12 0
                                    

Mroźne, zimowe powietrze przenikało grube kotary, chłodząc i tak już lodowaty salon. Ojciec siedzący przez ostatnie paręnaście godzin za dużym, zdobnym pięknymi, pozłacanymi wzorami biurkiem, nie pasującym do reszty surowego pokoju, wstał. Drewniane drzwi otworzyły się bezdźwięcznie, do pokoju wszedł wysoki mężczyzna.
- Ludwigu?
- Tak, ojcze? - ziąb w domu przenikał do szpiku kości, ale ani Ludwig, ani jego ojciec nawet nie dostali gęsiej skórki
- Znajdź starszego brata, już za długo szwęda się po mieście - ding-dong potężny drewniany zegar wybił 1:00 w nocy.
***
- Cholera jasna! ... Szlag by ich wszystkich! - Gilbert zręcznie wyminął słup, wyrżnął się na lodzie i z całym impetem rąbnął w ścianę jakiegoś sklepu. To spotkanie anonimowych alkoholików nie było dobrym pomysłem. Spotkał Feliciano. Kurwa! Jak ktoś tak idealny mógł stoczyć się tak nisko!?
Zacisnął powieki, wtulając się jeszcze głębiej w śnieg. Nie chciał otwierać oczu. Nie chciał wstawać. Nie chciał wracać do domu. Nie chciał patrzeć na litościwe obrzydzenie w oczach Rodericha. A czego chciał?
- A pieprzyć to wszystko...- i nastała czerń.
To był pierwszy raz od 7 lat, gdy poczuł ciepło bez pomocy Iwana i wódki.
Coś futrzastego lizało go po twarzy, drugie coś obrało sobie za cel zmiażdżenia mu klatki piersiowej. Otworzył oczy i natychmiast je zmrużył porażony ostrym światłem - jego przyjaciel od siedmiu boleści kac dawał o sobie znać - po chwili rozejrzał się niemrawo; dwa futrzaste potworki okazały się całkiem pokaźnymi owczarkami, jeden wylegiwał się na nim, a drugi znudzony doszczętnie wylizaną twarzą ułożył się tuż obok tego pierwszego, tyle, że na nogach Gilberta. Chłopak nie przejął się tym zbytnio - zawsze chciał mieć psa - i powędrował wzrokiem po pokoju. Właściwie to pokoiku. Leżał na wersalce przykryty różowym kocem w kucyki, wokoło walały się butelki po Wiśniówce, jakieś papiery, graty i ogólny burdel. Stary telewizor w rogu pokoju szumiał cicho.
- O, obudziłeś się? Totalnie myślałem, że zabrałem ze sobą trupa - niski chłopak wszedł do pokoju z dwoma parującymi kubkami - masz. Nie patrz się tak na mnie, to tylko herbata jest. No.
- Dzięki - wychrypiał Gilbert w przerwie między łykami gorzkiego gorącego napoju. Zmarszczył się lekko - w domu lokaj zawsze słodził herbatę. Blondynek najwyraźniej to zauważył, bo zmieszał się lekko
- Normalnie bym posłodził, ale taki jeden litewski gbur i idiota zabrał mi wszystkie łyżki. I cukier. - postanowił nie wnikać co miał litewski gbur do sztućców tego chłopaka. Zamiast tego uśmiechnął się słabo - kac ten przeklęty kac - i wyciągnął rękę do blondyna
- Nie ma sprawy, lubię taką. Gilbert jestem, możesz mi mówić zagilbisty panie.
- Feliks, zafelisty Feliks. - ścisnęli sobie dłonie chichocząc cicho. Potem jak to bywa z dwójką obcych sobie ludzi, siedzieli chwilę w niezręcznej ciszy popijając paskudnie gorzką herbatę i starając się nie krzywić.
- Co ty właściwie robiłeś w śniegu o pierwszej w nocy?
- A ty co robiłeś obok śniegu o pierwszej w nocy? - oboje czuli od siebie znajomy odór alkoholu. Wiedzieli. I chyba właśnie znaleźli sobie nowe bratnie dusze.
Tandetny zegarek obok wersalki wskazywał ułamaną strzałką punkt drugą w nocy. Gilbert wstał dziękując za gościnę i już miał wyjść, gdy w Feliksie obudziła się jego polska krew
- Czekaj, czekaj! Nic za darmo.
- Co?
- A no to, że przysługa za przysługę. Widzę cię tu jutro po południu. Wyprowadzisz Striełkę i Biełkę - wskazał brodą na dwa owczarki. -... I pojutrze też. I w sumie to przez najbliższy tydzień, aż gbur wróci z Litwy. - albinos zmarszczył groźnie brwi - przysługa przysługą, ale ta pchła śmie mu rozkazywać! Mu! Zagilbistemu mu!
- To się chyba nie dogadamy, ja nigdzie sie nie ruszam i to przez najbliższy tydzień. A zwłaszcza nie z twoimi kundlami. - nie chciał być nie miły. Znaczy chciał, ale teraz po prostu stwierdzał fakty. Ojciec jak już wystarczająco go ukara (pewnie z pomocą pasa) to nie wypuści go za mury ich dworu przez najbliższy miesiąc.
Feliks też zmarszczył groźnie brwi, oczy mu niebezpiecznie błysnęły
- Jeszcze zobaczymy szwabie.

***

Chłopak potarł obolały kark, syknął przejeżdżając dłonią po jednym z siniaków i spojrzał spodełba na brata, teraz na ojca nie miał odwagi podnieść oczu.
- Nie gap się. Jak chciałeś tak masz. - jego ukochany braciszek po raz ostatni omiutł beznamiętnym wzrokiem Gilberta i wyszedł, zostawiając go sam na sam z ojcem. I pomyśleć, że kiedyś był dzieckiem...
- Sohn, musimy porozmawiać. Poważnie porozmawiać - przewrócenie oczami nie było najlepszym pomysłem... - Martwimy się o ciebie z Ludwigiem. Wiem co robisz po nocach i nie zamierzam dopuścić do tego, aby twój brat też się tak stoczył. - Gilbert westchnął, wiedział co będzie dalej. Ojciec wygłaszał tą swoją mowę dzień w dzień jak mantrę. A Gilbert dzień w dzień uparcie miał ją głęboko gdzieś - ...dlatego nie wyjdziesz po za teren naszego domu przez kolejny tydzień. Nauki będziesz pobierał od pana Kirklanda, jak zawsze. Możesz wyjść. - nie będzie jak Ludwig. Drzwi trzasnęły głośno, echo dudniących kroków rozbiegło się po korytarzach. Ojciec maszyny, pijaka i ducha, co? - mężczyzna westchnął ciężko i zapadł się w swoim twardym fotelu. Panowanie nad życiem z pewnością nie jest łatwe. Zwłaszcza nad czyimś.

.Sekrety Gwiazd.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz