Sufit był sterylnie biały. Gładka ściana biła po oczach czystością i pustką. Raziła. Gilbert przeniósł wzrok na okno - wiatr targał starą gruszę, dzięki której k i e d y ś z bratem mogli wymykać się z domu. Teraz, gdy drapała czarnymi pazurami o szyby i trzeszczała groźnie wyglądała jak potwór. Nie chciał na nią patrzeć. Przypominała mu „kiedyś" , a „teraz" wszystko było tak okrutnie inne, że nie mógł skupić się na czymś innym, tak odległym jak „kiedyś", kiedy wszystko było dobrze.
Wędrował wzrokiem po pokoju, bez celu, aż trafił na nie poręczny, rysowany nie wprawną ręką, stary rysunek psa. „Kiedyś" dostał go od Erzbiety. Stare dobre czasy.
Myśl zabłysła nagle w jego głowie jasnym, ciepłym światłem, przemknęła się prawie nie zapamiętana w cieniu jego umysłu, ale złapał ją zanim zgasła.
Ucieknie.
Pozostaje pytanie gdzie? U Erzbiety nie minie dzień, jak ojciec go znajdzie, na Rodericha nie ma co liczyć - ze stresu od razu by się wygadał. ... Feliks? I to jest plan! Tylko ktoś tak zagilbisty jak on mógłby wymyślić coś tak błyskotliwego...***
„Trzeba będzie z psami wyjść."
Feliks z trudem przełknął kolejny łyk herbaty od Arthura. I kolejny. Trzeciego nie dał rady - musiał popić wiśniówką. Niech zaraza weźmie tego Anglika i udusi najlepiej. Ceremonie picia herbaty czas wznowić. Spojrzał zdegustowany na filiżankę pełną angielskiego przysmaku, odwzajemniła spojrzenie.
Striełka zerwała się nagle, merdając wesoło ogonem, Biełka tylko nastawiła uszy. Feliks zaniepokojony odłożył filiżankę na stolik - Licia wrócił? - po chwili ktoś załomotał w drzwi, blondyn poderwał się z miejsca i pobiegł do przedpokoju, po drodze zabierając gaz pieprzowy - jeśli to Toris, będzie miał za swoje, a jak nie to... no cóż, nie jego wina. Chwilę później po starym, dziesięciopiętrowym bloku rozległo się niczym grom rozpaczliwe ,,Kurwaaaaaa!" - i trochę cichsze, chyba zadowolone z siebie
- Oj, sorki. - takiego przywitania się nie spodziewał, no na pewno nie po tym gówniarzu... Zanim zaczął polemizować geniusz swego pomysłu chłopaczek wciągnął go do środka i wcisnął w ręce dwie smycze i kolczatki. Psy słysząc dobrze im znany brzdęk obroży zwiastujący wyjście wpadły do przedpokoju prosto na Gilberta wywalając go na drzwi. „Wpadłem na cholernie zły pomysł." Tyle zdążyło przelecieć przez głowę chłopaka zanim nie został poinstruowany krótko o sprzątaniu po owczarkach i wypchnięty razem ze zwierzakami spowrotem za drzwi.
Feliks ciężko oparł się o drzwi, co go napadło, żeby tak gościa witać? Trudno, przynajmniej psy ma z głowy i przed użyciem tego cudeńka się powstrzymał...[prawie] Odłożył gaz pieprzowy na półkę i wrócił do saloniko-sypialni. Wygrzebał ze stosu najnowże papiery i zaczął rysować kompletnie ignorując spoglądającą na niego groźnie herbatę - czas zapracować na życie.
Oni wszyscy są cholernie sztuczni, zima cholernie prawdziwa, a ja cholernie samotny. Gilbert poprawił szalik i pozwolił, aby psy znające jego miasto lepiej od niego poprowadziły go dalej. Nie minęła godzina i już się ściemniło, pierwsze fale marginesu społecznego zaczęły wybywać na ulice podśpiewując i popijając wiadomego pochodzenia trunków dla otuchy. Gilbert rozejrzał się nie spokojnie - zwykle o tej porze był pijany w sztok i nie przeszkadzało mu towarzystwo do kieliszka, ale teraz na trzeźwo gdzieś z tyłu głowy zapaliła mu się pierwsza czerwona lampka, instynkt obronny
- No psiska! Szukajcie pana... - psiska ani myślały znaleźć pana, popatrzyły na chłopaka obojętnie i wróciły do buszowania po krzakach - cholera... Puff, ciężka czerwona od zimna łapa spadła nie wiadomo skąd na ramię Gilberta... jasna.
Ile to już złych decyzji dzisiaj podjął?
CZYTASZ
.Sekrety Gwiazd.
Fanfiction- Komu do cholery ukradłeś tą łyżke?! - Nie powiem! - Gadaj, bo nas aresztują! Taki tam pruspol