The Poem of Life and Death

42 10 4
                                    

Historyczna Silla powoli zapadła w głęboki sen, gdy rozpostarł się nad nią cichy mrok, a migoczące diamenty rozsypały się po granacie nieboskłonu. Między kamiennymi domami wieśniaków, eunuchów oraz rzemieślników delikatnie powiewał magiczny wiatr, niosący ze sobą zapach nocy i snu, a znad pałacu leniwie spływała perłowa mgła, która następnie unosiła się, by móc znów opaść na kamienne uliczki. Potężna Silla już nie wykrzykiwała ostrych rozkazów, nie groziła krwawym mieczem i nie biczowała niewinnych niewolników, którzy ze zmęczenia zaprzestali pracy. Nie handlowała, nie spiskowała i nie zdradzała swoich poddanych. Nocą Silla była cichą oazą, gdzie zatrzymać mógł się każdy podróżny, gdzie nie wzburzano się na nowe rozporządzenia króla i gdzie nikogo nie mógł dosięgnąć ból i cierpienie. Noc wyciszała i uspokajała. Nawet kwiaty wolno opadały ku mokrej ziemi, by móc spocząć. Trawa stawała się jakby żywsza, a zarazem senniejsza, drzewa otulały się szmaragdowymi koronami i zasypiały w rytm muzyki swoich listków. Tylko Księżyc na granacie przyglądał się zwalniającej przyrodzie. On sam musiał trwać niezłomnie i pilnować, by nad rankiem uciec przed promieniami słonecznymi, a nocą, by każdy pogrążył się w zaczarowanych marzeniach, które prysną o poranku. Jednak nie każdy poddał się wiatrowi o zapachu nocy i snu i nie każdy był widoczny dla księżyca. Środek Świątyni Haramung wciąż oświetlały miliony świec płonących nieustannie od wieków, a kapłani pochylali się nad Wiecznym Strumieniem i odmawiali modlitwy do bogów. Czym był Wieczny Strumień? Żaden kapłan, nawet najwyższy, nie był w stanie dokładnie wyjaśnić jego magicznej istoty. Pierwsze naczynie, wypełnione czystą, zimną wodą unosiło się nad drugim, wypełnionym gorącą krwią. Obie te misy łączył mały strumyczek, który swobodnie spadał z góry na dół i w połowie spadu zamieniał się z wody w krew. Jednak żadna z tych cieczy nie miała dopływu lub odpływu, choć wciąż płynęła i nie przelewała misy ani jej nie opuszczała. Wieczny Strumień po prostu płynął i, po jego odkryciu, szybko stał się symbolem syntezy życia i śmierci. Szaty kapłanów nagle zapłonęły, ale nie spalały się. Ogień był srebrny i ciepły. Nie rozprzestrzeniał się, pojawił się tylko, by przekazać tajemniczą przepowiednię. Najwyższy Kapłan klęknął i zamknął oczy, by wysłuchać złowrogiego przekazu, jaki niósł wysłannik bogów pod postacią płomienia. Tej nocy niebo miało zgasnąć, gwiazdy spaść na ziemię, a dwie potężne siły zmierzyć się ze sobą. Przekaz był krótki, ale co oznaczał? Czy granat straci swój blask? Odpadną z niego migoczące diamenty? Jakie siły się ze sobą zmierzą? Jest to zagadka bogów czy przekazują oni dosłownie swoją przepowiednię? Duchowny nie wiedział. Wiedział natomiast, że to coś się zbliża. Usłyszał jęki trawy gniecionej cudzymi stopami, szepty więdnących kwiatów i zawodzenie drzew wybudzonych ze spokojnego snu. Widział obraz padających zwierząt, rzeki przemieniające się w krew i znowu w krystalicznie czystą wodę oraz wiatr niszczący kamienne mury i góry. Chwilę później padnięte zwierzęta podnosiły się i zaczynały biegać, zawodzące drzewa znów zasypiały. Świat zachwiał się, stanął na krawędzi i przechylał się raz w stronę przepaści i zniszczenia, a raz w stronę stałego lądu i spokoju. Kapłan opuścił głowę. Dwie moce nadchodziły.

Senny las kłaniał się przed pierwszą mocą, która spokojnym krokiem przemierzała ciszę. Korony drzew mieniły się na milion kolorów, wciąż jednak dominując głębokim szmaragdem i odgrywały spokojną muzykę, która towarzyszyła wędrowcowi. Jego otoczenie ożyło i wesoło tańcowało, rośliny rozwijały się, a zwierzęta odprowadzały go wzrokiem. Szedł leśnym traktem w stronę Gyeongju, gdzie spotkać się miał ze swoją drugą połową. Ciepły uśmiech wkradł się na jego usta, a w oczach pojawiły się radosne iskierki. Roztaczał wokół siebie jasną, przyjemną aurę, która budziła do życia i tańca. Białe wiązki światła, które wytwarzała jego postać, wirowały między drzewami, migocząc mocnym blaskiem. Przyroda podnosiła się, gdy przechodził, zieleniała i promieniała. Cały las zaczął grać muzykę, tańczyć i śpiewać dla białego wędrowca. Życie stawiało swe kroki ostrożnie, by nie skrzywdzić najmniejszego robaka i nie zgnieść najbrzydszej trawy. Nuciło swą melodię wystarczająco cicho, by nie zbudzić śpiących drzew i nie wystraszyć podnoszących się zwierząt. Wszystko wokół było piękniejsze, gdy Życie tańczyło, a razem z nim cała natura.

The Poem of Life and DeathOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz