1. Oddane słowo samobójstwa

5 1 0
                                    

Ciemne pasma blond włosów opadały na zmarniałą twarz śpiącej kobiety.
Jej ciało było wyprostowane jak kłoda, a własne, rudawe włosy cienkie jak nitki leżały tak samo ledwo żywe na aksamitnej poduszce zaraz przy kościstych ramionach.
Młody chłopak przysnął przy matce w półsiedzącej pozycji, z której co chwila się przebudzał sprawdzając czy jego rodzicielce nic się nie dzieje.
W końcu przemógł się z pół snu i wstał z drewnianego krzesła dostawionego do łoża.
Słońce zaczęło wschodzić nad horyzont, gdy Johnny poczłapał do własnego pokoju, by przymrużyć oko na niepełną godzinę w swoim posłaniu.
Szczupły chłopak nie mógł jednak usnąć, rozmyślając nad tym jak cenny czas ostatnio się dla niego stał.

Gdy nastał ranek, a kogut zapiał w ogródku, ciało młodego chłopa podniosło się mechanicznie, ruszyło do kuchni przygotować śniadanie dla siebie i niepełnosprawnej kobiety.
Obudził ją zapachem świeżej kawy i ulubionych kanapek z masłem oraz pomidorem własnego chowu.
Morskie, niebieskie oczy, które Johnny odziedziczył, spojrzały na syna z wdzięcznością.
-Dzień dobry, Johnny. Dziękuję za śniadanie.
Młodzieniec pokiwał głową i z uśmiechem odpowiedział:
-Smacznego. Pomóc ci usiąść, mamo?

Kobieta przecząco pokręciła głową, po czym na pięściach podniosła się z materacu.
Rękoma przepchnęła nogi na podłogę i oparła się o ścianę.
Wzięła delikatnie talerz od syna i zaczęła jeść.
-Doktor Filsburgh zalecił mi nowe ćwiczenia dla ciebie; są na mięśnie brzucha i kręgosłupa.
Kobieta przestała jeść i ze smutkiem odłożyła jedzenie.
-Nie, nie. Dosyć już tych ćwiczeń, Johnny. Nie zniosę już tego.
Chwyciła rękę swojego syna i spojrzała mu w oczy z żalem.
-Wiem, że możesz być już zmęczona, ale trzeba je kontynuować. Doktor mówi, że można ciebie z tego wyleczyć, więc będziemy próbować wszystkiego.
-Nie spróbowaliśmy jeszcze wszystkiego, Johnny. Dlatego odmawiam dalszych ćwiczeń. Chcę byś zrobił coś dla mnie.

Chłopak zdziwiony powagą swojej mamy słuchał uważnie.
-Lata temu, gdy twój tata jeszcze żył i pływał po siedmiu morzach z innymi żeglarzami, usłyszał na jednym z półrocznych zebrań o wyspie wysuniętej najdalej na koniec ziemi. Legenda mówi, że to właśnie na niej rośnie mnóstwo cudownych roślin wszystkich kolorów, pozwalających uleczyć każde możliwe schorzenie narzucone przez człowiecze geny i innych wypadków.
Starsza kobieta zaczęła błądzić dłonią ku górze wyobrażając sobie dziki raj.
Zamknęła oczy uśmiechając się słabo.
-Twój ojciec był takim dobrym żeglarzem...nigdy nie wątpił w cuda i gnał w morze jak sam Posejdon, gdy tylko ktoś na nim potrzebował pomocy.
-Był wspaniałym mężczyzną Johnny i może...
Powieki powędrowały powoli do góry, a ręka zaczęła opadać na dół.
-Może właśnie to go zgubiło. Bezinteresowna pomoc innym. Gdybym tylko wiedziała czemu go teraz z nami nie m-
Głos kobiety załamał się w połowie słowa.
Johnny zaczął głaskać jej plecy uspokajająco.

-Proszę cię o wiele, Johnathanie, ale to moja ostatnia szansa. Nasza, byśmy mogli ponownie żyć w spokoju. Twój ojciec miał przyjaciela. Kapitana statku Golden Wave, który jest też mężem mojej siostry. Chcę byś ich odwiedził, zanim twój wujek zdąży wyruszyć na morze. Poprosisz go o miejsce na jego statku, a gdy nadarzy się do tego okazja, zawrócisz okręt i z północnego morza pokierujesz okręt na zachód. Tak trafisz na Nieznane Głębie i dopłyniesz na wyspę, zanim wody zepchną łódź za ziemię w przepaść. Jednak są warunki dotarcia na wyspę.

Rudowłosa kobieta pokiwała ostrzegawczo wskazującym palcem.
-Wyspa pojawia się za pierwszym uderzeniem pioruna w wodę i wyławia jedynie w tym miejscu. Gdy burza się zakończy, to i ona się zatopi wraz z jej ostatnią błyskawicą.
Johnny nie mógł uwierzyć w słowa matki.
-To samobójstwo. Musiałbym wyruszyć w czasie sztormu, przedtem zdradzając wujka i odbierając mu okręt, który jak opowiadasz; prowadzi wraz z załogą od niepamiętnych czasów.
-Wierzę w to, że ci się uda. Płynie w tobie krew lwów morskich o odważnym sercu i niezwyciężonej duszy.
Spojrzenie matki było tak desperackie-błagała o to, by jej syn się zgodził, by ją uratował przed pewną śmiercią tak samo, jak to kiedyś jego ojciec zrobił.

Johnathan nie był głupim mężczyzną młodego wieku, a robił wszystko z namysłem jak należy i słuchał się swojego rozumu.
Tym razem zaś, mimo bijącej na alarm podświadomości, posłuchał swojego serca.
-Więc kto się zajmie tobą w międzyczasie? Nie mogę cię tu zostawić samą.
-Przyślij moją siostrę, niech ona mi pomoże. Ona i Kapitan mieszkają przy plaży na zachodzie wyspy, dokładnie przy małym porcie statków naszej wyspy. To może dzień drogi stąd, najwyżej dzień i pół nocy, jeżeli byś się nie śpieszył; jednak na opóźnienia nie możesz sobie pozwolić. Pamiętaj, zawsze gdy zwątpisz. Pamiętaj, że nie ważne co zrobisz, robisz to dla nas. Nie zawahaj się zabrać statku siłą; potrzebujemy go bardziej niż oni, Johnny.

Kobieta przełknęła, po czym objęła syna wokół szyi.
-Czuję, że nie zostało mi dużo czasu. Zabierz swoje rzeczy i ruszaj natychmiast, chłopcze.
Ciało wysokiego blondyna oderwało się od matki, jakby przerażone jej słowami.
Pognał do swojego pokoju.
Do starego, materiałowego worka wrzucił ubrania, skórzane naczynie z wodą zakręcone na korek oraz zakazany owoc zerwany z przydomowego edenu.

Drzwi zatrzasnęły się zaraz po wyjściu młodzieńca.
Poranne słońce wczesnego lata mile ogrzewało przykryte ubraniem ramiona, a kurz unoszący się od biegu w powietrzu zanieczyszczał pełne płuca.
Ból w okolicach żeber kazał zatrzymać się, a chociaż zwolnić młodemu Sinesensu'owi, który we wsi nie wypracował u siebie nadludzkiej wytrzymałości.
Podczas drogi, oprócz południowego upalnego słońca nad głową doskwierał mu też nieustanny głód i zmęczenie.
Co wioskę dopytywał się dla pewności drogi do portu, za każdym razem otrzymując w odpowiedzi potakiwanie, iż był na dobrej drodze lub wskazania jaką drogą szybciej by się dotarło.
Gdy nastała noc o późnej godzinie, Johnny wciąż znajdował się w lesie, do którego trafił przez starca.
Las miał być skrótem do plaży i miasta leżącego nad nią, jednak z każdą miniętą godziną chłopak miał coraz więcej obaw.
,,Czy nie pomyliłem kierunków? Czy to jest napewno dobra droga? Zgubiłem się, gdy może przypadkiem spuściłem wzrok?"-takie myśli krążyły po jego głowie.
Bał się także usiąść, by odpocząć.
W lesie czyhały różne stworzenia, które po zmroku wychodziły na łowy lub gdyby przez przypadek zasnął, czy wiedziałby nadal w jaką stronę iść?
Ból obdrapanych i spuchniętych nóg dawał się we znakiem już nie co minuty, a każdą jedyną chwilę.
Wędrówka nie przypominała już biegu jak na początku, nawet spacerem nie można było tego nazwać, a raczej szuraniem dolnymi kończynami o runo leśne wolniej niż ślimaki żyjące w tamtejszych lasach.
Nad następnym ranem chmury, przyćmiające jeszcze jasnoświęcacy księżyc, same były świadkami jak drżące kolana padają na dziką trawę, a lejący się pot skapał się z polików na leśny grunt.
Skórzany worek przerzucony przez ramię mimowolnie zsunął się pleców.
Johnny położył go przed sobą, w kierunku w którym szedł a następnie położył na nim głowę używając go jako poduszkę.
Spojrzał na korony drzew górujących nad nim, a śpiew porannych ptaków uśpił go na następne godziny.

The Seven Seas-Island of the moonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz