Obudził się, gdy mgła pokryła swoją mleczną osłoną las.
Podniósł się i idąc dalej przez labirynt drzew, w końcu zdało się mu usłyszeć jeszcze daleko odległe fale, obijające się o brzeg.
Johnny nie posiadał się ze szczęścia i z nową siłą w nogach pobiegł przez nierówną pościel liści i patyków.
Miał jedynie nadzieję, że słońce nie zdążyło jeszcze wychylić się za horyzont, a miał czas by dojść do domu swojego wujka, zanim on sam wypłynie na morza.
Faktycznie, gdy Johnny wyszedł z lasu, jego oczom ukazało się piękne fioletowo-pomarańczowe niebo, jednak bez świecącej kuli pomiędzy różowymi chmurami.
Dostrzegł też drewniany pomost wychodzący na wodę, a przy nim ogromny statek z białymi żaglami i wyrytą na jego boku nazwą okrętu.
Dotarł na miejsce, jednak nie był już sam.
Na plaży i wokół zaczęły zbierać się małe grupy ludzi żegnające się ze swoimi bliskimi, a każda chatka opodal zdawała się ponownie tętnić życiem po spokojnej nocy.
,,Teraz która z nich, będzie domem wujka?"
Podszedłem do mężczyzny czekającego przy okręcie.
-Czy jest może kapitan?-spytał niepewnie.
-Nie dotarł jeszcze. Mam przekazać mu jakąś wiadomość?-odpowiedział na to wysoki i muskularny mężczyzna. Jego długi, czarny wąs zakrywał połowę ust, przez co trudniej było zrozumieć jego słowa.
-Chciałbym się z nim zobaczyć osobiście. Przybyłem z daleka; jestem jego siostrzeńcem, a nie wiem w którym domu dokładnie mieszka.
Mężczyzna zmierzył chłopaka wzrokiem wątpiąc w jego słowa, jednak w końcu wskazał dom zbudowany z dużych, białych i szarych kamieni.
-Kapitan jednak będzie tu osobiście za godzinę, zazwyczaj nie wolno nam przychodzić do niego wcześniej, więc radziłbym ci tu poczekać.
Johnny jednak podziękował, a następnie udał się pod wskazany dom.
Gdy wchodził na schodki prowadzące do drzwi zaczął się zastanawiać nad małym oszustwem bądź nie wyjawieniem całej prawdy, jednak jego dobre serce odwiodło go szybko od tego pomysłu.
Był to jego wujek i musiał zrozumieć w jakiej sytuacji znajdował się chłopak.Zapukał do ciężkich, dębowych drzwi, poprawił ubranie w którym przyszedł i zacisnął ręce na worku.
Otworzył mu wysoki, brodaty mężczyzna o brązowych oczach.
Jego włosy, układające się w złotą grzywę, dodawały i tak już potężnemu kapitanowi lwiej postaci.
Chłopak mimo ułożonej przemowy podczas podróży, zaniemówił jakby bojąc się przerwać ciszę.
Wuj jednak szybko zmienił srogi wyraz twarzy i z promiennym uśmiechem powitał młodzieńca.
-Witaj, Johnathanie. Co sprowadza cię w nasze skromne progi?
Johnny wpierw zastanowił się, skąd jego krewny mógł znać jego imię, skoro nigdy się nie spotkali, jednak zaraz odpowiedział na pytanie starszego mężczyzny.
-Bardzo ważna sprawa, wujku. Moja matka zachorowała.
Rozweselona twarz Kapitana zaraz nabrała powagi, gdy z zapraszającym gestem ręki wpuścił chłopaka do swojego domu.
Skrzypiące podłogi korytarzu oraz obrazy morza i mistycznych zwierząt wywieszonych na ścianach nadawały całemu wystrojowi potulny, domowy klimat.
Na końcu znajdowało się małe przejście, oraz po każdej z jego obu stron zamknięte drzwi do innych pomieszczeń.
Wuj zaprowadził Johnny'ego przez otwarte przejście, a następnie rozkazał poczekać przy małym, kwadratowym stole, z którego właśnie sprzątała podeszłego wieku kobieta z krótko uciętymi, brunatnymi lokami.
Oboje zniknęli w kuchni (tak przynajmniej podejrzewał w myślach blondyn) i zaczęli cichą wymianę słów.
Chłopak nie czuł się swojo.
Nigdy nie widział tych ludzi, nawet o nich nie słyszał, a teraz miał z tak wielką prośbą przyjść i oczekiwać, że w zamian za marne słowo dadzą mu zaszczycić się ich opieką.
Słowa matki nadal krążyły w jego głowie, jak melodia, której nie można wybić z głowy.
Ciszę przerwał skrzyp jednych z drzwi na korytarzu, a chwilę po tym głos następnego o dziwo podobnego wiekiem do Johnny'ego chłopaka.
-Ubrania pasują, jeszcze raz dziękuję za prezent.Morskiego koloru tęczówki spotkały się z czernią oczu naprzeciw.
Zapadła cisza, chłopak oddalonym o niespełna dwa metry z szokiem wpatrywał się w postać gościa.
Następnie do pokoju weszło i wujostwo.
-Izabella zgodziła się na wędrówkę do twojego domu. Weźmiecie potrzebne zioła i ruszycie jutro. My z Peterem musimy już dziś wyruszyć na morze. Jak zapewne zauważyłeś, moi ludzie już czekają.
Johnny poderwał się z miejsca.
-Nie mogę wrócić...matka...cóż nakazała mi, bym z wami został.
Peter podniósł brew, starając się chować mimo to oburzenie, jakie skrywał za nagłe zjawienie się gościa w tak ważnym dniu jak ten.
Sam kapitan domyślił się zamiaru blondyna.
-Ile masz lat, synu?
-Siedemnaście-odpowiedział nerwowo.
-A więc nie ma mowy. Jesteś jeszcze dzieckiem, mój syn tak samo musiał poczekać do dnia dzisiejszego. Ukończywszy dziś swoje osiemnaście lat, wyruszy wraz ze mną po raz pierwszy na morze.Peter jednak mimo zawiści, nie życzył kuzynowi źle i widząc w jakiej sytuacji się znalazł, stanął w jego obronie:
-Na statku mamy jeszcze dwie inne osoby młodsze od wymagań kodeksu. Jeżeli to były słowa matki Johnny'ego, a ta jest ciężko chora-mogła być to jej ostatnia wola.
Blondyn równie zdziwiony co jego wuj, spojrzał na kuzyna wdzięcznie.
-Maggie i Megan są tam z innych powodów, jednak możliwe, że masz rację. Johnny to rodzina, a ja nie nazywałbym się Hadelbuck gdybym nie przyjął go po tym, co jego ojciec dla mnie zrobił. Jednakże wiek młodzieńca nie może wyjść na jaw-więc wstępnie on będzie od ciebie starszy, Peter.
To ogłoszywszy zawrócił na pięcie i wyszedł z pokoju ruszając po swoje rzeczy.
To wszystko stało się tak szybko, że niebieskooki nie zdążył pojąć, jakie szczęście go spotkało.
Peter ruszył w ślady ojca, gestem ręki każąc zrobić to samo kuzynowi.
CZYTASZ
The Seven Seas-Island of the moon
FantasyPrzemycony na pokład przez wujka, kapitana okrętu Golden Wave i swojego kuzyna-dziewiętnastnoletni Johnny wybiera się na odmieniającą jego życie wyprawę przez siedem mórz na najprawdziwszy koniec świata. Podróże starym statkiem może nie należą do n...